“Straszna sytuacja w strasznym czasie”. Odebrali gwałcone psy, teraz grozi im 30 tys. zł kary

Anna Dryjańska
Alex, Spike i Kot zaczęli nowe życie w Lany Poniedziałek. Właśnie wtedy wolontariusze z Dolnośląskiego Inspektoratu Ochrony Zwierząt odebrali 2 psy i kota ludziom, którzy je bili, straszyli i rzucali nimi o ściany. Psy były jeszcze gwałcone. Sprawcy dokumentowali to na filmikach, które wrzucali do internetu. Teraz zwierzaki powoli dochodzą do siebie w domach tymczasowych. Kłopoty za to mają wolontariusze, którzy wyrwali je z rąk oprawców.
Spike, 4–miesięczny szczeniak. To jeden z dwóch bitych i gwałconych psów odebranych właścicielom przez działaczy na rzecz praw zwierząt w Wałbrzychu. fot. Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt
Oprawcy – dwaj chłopcy w wieku 12 i 15 lat z Wałbrzycha – byli bowiem wraz z resztą rodziny objęci kwarantanną z powodu podejrzenia zakażenia koronawirusem, ale wolontariusze z Wrocławia mimo to weszli do ich mieszkania. Nazwy miejscowości są ważne, bo wałbrzyska policja domaga się teraz od sanepidu ukarania wolontariuszy za nieuzasadnione poruszanie się podczas epidemii. Formalnie rzecz biorąc nie są bowiem pracownikami, więc nie podróżowali w związku z obowiązkami służbowymi. Dodatkowo policja bada, czy członkowie DIOZ nie spowodowali zagrożenia epidemiologicznego.

Perspektywa działaczy praw zwierząt

Znany działacz DIOZ Konrad Kuźmiński jest oburzony policyjnym wnioskiem o ukaranie. – Nie weszliśmy do tego mieszkania ot tak, z ulicy. Najpierw zrobiliśmy w internecie zbiórkę rzeczową środków ochrony osobistej. Pojechaliśmy na miejsce ubrani w profesjonalne kombinezony ochronne, zabezpieczeni od stóp do głów. A po wszystkim zdezynfekowaliśmy samochód – mówi Kuźmiński. Na potwierdzenie swoich słów odsyła do swojego konta na Twitterze.


Mężczyzna dodaje, że od początku epidemii koronawirusa słyszy od funkcjonariuszy z różnych części województwa, że na interwencje w sprawie zwierząt jeździć nie będą. – Już wcześniej był duży problem z tym, by policja robiła co do niej należy, a teraz ma pretekst dla swojej bezczynności. Dlatego wzięliśmy sprawy w swoje ręce – tłumaczy. Zaznacza również, że sąsiedzi alarmowali dzielnicowego i kuratorkę rodziny o tym, że w domu obok dzieje się coś złego, ale nikt nic z tym nie zrobił.

Perspektywa policji


Młodszy aspirant Marcin Świeży, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej Policji w Wałbrzychu, mówi naTemat, że nie ma wątpliwości, iż interwencja powinna być przeprowadzona, ale nie przez stowarzyszenie, jakim jest DIOZ, tylko przez policję.

– My na komendzie też jesteśmy bardzo poruszeni tą sprawą. Informacje o możliwym znęcaniu się, w tym zoofilii, nie mogą nam się zmieścić w głowie. Gdybyśmy tylko dostali zawiadomienie, podjęlibyśmy interwencję – zapewnia. Zaznacza, że policja nie miała wcześniej żadnych sygnałów o tym, by w tym domu dochodziło do znęcania się nad zwierzętami. Dodaje, że do sprawy ma stosunek osobisty, bo w jego domu rodzinnym zawsze były psy. Nie jest to więc kwestia suchego stosowania paragrafów.
Alex, jeden z dwóch gwałconych psów. Wolontariusze DIOZ wykryli, że york ma naderwany napletek.fot. Dolnośląski Inspektorat Ochrony Zwierząt
Policjant zwraca uwagę na to, że funkcjonariusze mogliby odebrać zwierzęta oprawcom znacznie szybciej niż stowarzyszenie. – Z informacji, które nam przesłali wynika, że od czasu gdy się dowiedzieli o sytuacji do odebrania zwierząt minęło 48 godzin. To nie było działanie na gorąco. Skoro przestępstwo nie działo się na ich oczach, to mieli czas by nas zawiadomić. A oni dali nam znać po fakcie. My byśmy załatwili sprawę tak, by nie stwarzać zagrożenia epidemiologicznego – dodaje mł. asp. Świeży.

Rzecznik podkreśla, że nie ma pewności, czy środki ochrony osobistej, jakie mieli na sobie członkowie DIOZ, były wystarczające. Podobnie ocenia dezynfekcję auta działaczy prozwierzęcych po interwencji. Jego zdaniem sprawą maltretowanych zwierząt od początku do końca powinni się zająć funkcjonariusze. – Ta rodzina jest znana policji, ale w ostatnim czasie nie było poważniejszych zgłoszeń, w tym znęcania się nad zwierzętami. Przecież byśmy przyjechali – zapewnia.

Perspektywa pracownicy sanepidu – nieoficjalna

Nie udaje nam się dodzwonić do powiatowego inspektoratu sanitarnego w Wałbrzychu, do którego trafił wniosek policji o ukaranie działaczy na rzecz praw zwierząt. Rozmawiamy jednak z pracownicą sanepidu z innej części kraju, która prosi o zachowanie anonimowości.

– To straszna sytuacja w strasznym czasie – przyznaje urzędniczka. Według niej w tych niezwykłych okolicznościach mamy do czynienia z dylematem. – Z jednej strony zwierzęta są chronione prawem także podczas epidemii. Z drugiej, jeśli w tej rodzinie rzeczywiście jest koronawirus, inspektorzy podejmujący interwencję mogli zapoczątkować nowy łańcuch zakażeń – opisuje kobieta.

W jej ocenie specustawa koronawirusowa liczy się obecnie bardziej niż przepisy, które chronią psy i koty przed brutalnymi właścicielami. – Trzeba pewne rzeczy zważyć jak na szali. Co będzie gorsze: straszny los psów i kota czy to, że teraz kolejne osoby mogą umierać na OIOM–ie? Policja ma przynajmniej dostęp do profesjonalnych środków ochrony, w tym możliwość utylizacji zużytych środków ochronnych. Ludzie spoza służb takich możliwości nie mają – stwierdza.

Pracownica sanepidu zaznacza, że epidemia nie powinna być zielonym światłem dla sprawców przemocy nad zwierzętami, podobnie jak nie powinna być przyzwoleniem dla sprawców przemocy w rodzinie. – Służby mają jednak określone moce przerobowe i też muszą ważyć różne rzeczy. Nastąpił nieszczęśliwy zbieg różnych zdarzeń i nie ma tu dobrego wyjścia – przekonuje.

Gdyby to od niej zależały dalsze losy wolontariuszy DIOZ, wymierzyłaby karę – i to wysoką. – Mną też wstrząsnęła historia tych zwierząt. Co tu dużo mówić, to straszna sytuacja w strasznym czasie. Ale dramatem są też kolejne zakażenia wśród ludzi, kwarantanny i zgony. Jeśli to złamanie zasad się usprawiedliwi, to potem zacznie się usprawiedliwiać wszystko. Ludzie nie doceniają zagrożenia – konkluduje.

Co dalej

Konrad Kuźmiński mówi naTemat, że ewentualnej kary płacić nie zamierza. Zapowiada, że DIOZ się odwoła. Interwencje poselskie złożyli już posłowie Katarzyna Piekarska (KO) i Krzysztof Śmiszek (Lewica). To nagłaśnia sprawę, ale formalnie parlamentarzyści nie mają tu żadnego wpływu. Działacz jest zdecydowany: Już 8 kwietnia ogłosiliśmy, że nie będziemy się stosować do bezprawnego zakazu poruszania się. Zrobiliśmy to z zachowaniem wszelkich zasad bezpieczeństwa, bo władza nie wywiązuje się ze swojego obowiązku ochrony zwierząt. Nie wyobrażam sobie, by zwierzaki zostały bez pomocy.

Mł. asp. Marcin Świeży zapewnia, że wałbrzyska policja będzie reagowała w sprawach podejrzenia znęcania się nad zwierzętami także w czasie koronawirusa. Na pytanie ile mniej więcej takich akcji podjęła w tym roku, oraz czy w Wałbrzychu istnieją organizacje zajmujące się interwencyjnym odbiorem zwierząt, odpowiedzieć bez sprawdzenia nie potrafi.