Pracowałem w Trójce przez 11 lat. Dziś bezsilnie patrzę, jak barbarzyńcy niszczą nasz dom

Tomasz Ławnicki
Nigdy nie zapomnę swojego pierwszego dyżuru w Trójce. To był niedzielny wieczór. W trakcie serwisu bezszelestnie do studia wszedł starszy pan. Usiadł obok, ale bokiem, więc nie widziałem jego twarzy. A gdy z drżeniem głosu zakończyłem serwis i pogodę, realizator otworzył jego mikrofon i w słuchawkach usłyszałem: "Pięć minut po dwudziestej drugiej". Już wiedziałem, kim on jest.
Pracowałem w Trójce 11 lat. Dziś ciężko patrzeć, jak ta stacja jest niszczona. Fot. Maciej Stanik / naTemat.pl
Piotr Kaczkowski do studia przychodził z wiklinowym koszykiem pełnym płyt. Z namaszczeniem wyjmował każdą z nich, szeptem odliczając. I na antenie działy się czary.

Nie poznałem go od razu, bo zdjęć pana Piotra jest niewiele. Zawsze unikał fotoreporterów, ponieważ żadne gwiazdorstwo go nie interesowało. Nie chciał swoją osobą odwracać uwagi od muzyki, jaką prezentował. A prezentował zawsze pierwszorzędną. Ze znakiem jakości. Trójkowym.

To moje pierwsze spotkanie z panem Piotrem miało miejsce w 2005 r. Wówczas za twórcą "Minimaxu" były już 42 lata pracy przy Myśliwieckiej 3/5/7, a wciąż było widać w nim pasję do tego, co robi, miłość do słuchaczy. Ani krzty rutyny. I tak zawsze.
Piotr Kaczkowski w trójkowym studiu w połowie lat 90.Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Dlatego tak bardzo bolą wszelkie bzdury, oszczerstwa i obelgi rzucane w ostatnich dniach wobec Trójki i jej ludzi. A także radość niektórych z tego, że ginie Trójka, jaką znamy. Są tacy, którzy wskazują, że Piotr Kaczkowski ma 74 lata, a Wojciech Mann 72. Że Marek Niedźwiecki i Piotr Metz są po 60-tce. Że wreszcie kończy się czas emerytów, że pora na błyskotliwych młodziaków.

Czytaj także: "Kocham Cię, Trójko". Piotr Stelmach też opuszcza najlepszy radiowy adres świata



Na razie pominę fakt, że w gronie odchodzących z Trójki jest wielu 40-latków i młodszych, do tego wrócę później. Gdzie nie ma szacunku dla starszych, tam nie ma przyszłości dla młodych – to nie ja to wymyśliłem, to słowa papieża Franciszka. Żaden z tych najbardziej doświadczonych radiowców nie zamknął się muzycznie w jakiejś dawnej epoce - wszyscy chętnie sięgali po nowości i wciąż wspierali młodych twórców. A młodzi dziennikarze mieli szczęście, że ich spotkali na swojej drodze i mogli się od nich uczyć najlepszych wzorców.
Anna Gacek i Wojciech Mann - ich wspólne audycje zdobyły serca słuchaczy.Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta
Wydaje się, że szacunek dla osób starszych, dla ich doświadczenia, ich mądrości, to nieodzowny element naszej kultury. Tyle że dziś mamy do czynienia z barbarzyńcami z innej cywilizacji. Ignorują dorobek pokoleń. Burzą zastane. Jak pokolenie "pryszczatych" w początkach PRL, które ignorowało przeszłość tłumacząc, że przecież idzie nowe i cała twórczość musi być podporządkowana ideologii partii rządzącej.

Ci barbarzyńcy weszli do domu Piotra Kaczkowskiego, Marka Niedźwieckiego, Marcina Łukawskiego, Małgosi Spór, Ani Gacek, Izy Woźniak, Michała Nogasia, Beniamina Filipa... I do mojego. I do Państwa! Bo Trójka to dom także jej słuchaczy, którzy dziennikarzy z Myśliwieckiej traktują często jak swoją rodzinę. Na dialog z destruktorami nie ma co liczyć. Wkroczyli w brudnych buciorach i po chamsku systematycznie demolują wszystko, co zastali.

I tu kolejna bolesna kwestia: zarzuty wielu osób, dlaczego Niedźwiecki czy Szydłowska wciąż byli w Trójce. Czemu nie odeszli, gdy tylko nowi dyrektorzy zaczęli dewastować radio? Czemu zwlekali aż do afery z piosenką Kazika? Przecież straszne rzeczy działy się w Trójce o wiele wcześniej.
Marek Niedźwiecki w studiu Trójki. Rok 1992.Fot. Sławomir Sierzputowski / Agencja Gazeta
Pytanie jednak należy odwrócić. Czemu to legendy radia miałyby odchodzić, a nie fatalni dyrektorzy? Byłem w Trójce 11 lat. W tym czasie - podliczyłem - przeżyłem 10 zmian na stanowisku redaktora naczelnego. Zatem w przypadku Marka Niedźwieckiego pewnie nie starczyłoby rąk i nóg, aby zliczyć wszystkich jego dyrektorów. Pojawiali się i odchodzili. Lepsi i gorsi. Mądrzejsi i głupsi. Z perspektywy historii radia przychodzili tylko na chwilę.

W końcu trafił się taki dyrektor, który zapisze się w historii Trójki jako jej grabarz. Zarzucił Niedźwieckiemu nieuczciwość w liczeniu głosów oddawanych na Listę Przebojów, więc twórca LP3 postanowił złożyć wypowiedzenie. Taki zarzut mógł postawić tylko ktoś, kto Trójki nie zna za grosz. Albo komu strach o własny stołek odebrał umiejętność logicznego myślenia.

Czytaj także: "SMS przyszedł o 2:52 w nocy". Metz ujawnił kulisy afery w radiowej Trójce


Każdy, kto wie, jak funkcjonowała Lista Przebojów Programu Trzeciego na przestrzeni lat, wie też, jak wyglądało liczenie głosów. Niedźwiecki w wywiadach tego nie ukrywał. W latach 80., gdy głosy oddawano na kartkach pocztowych, w trakcie liczenia odrzucano pocztówki, które były wypełnione tym samym charakterem pisma i na których głosowano na ten sam zespół.

Jasne, że fanom Republiki (przepraszam, Republika nie miała fanów, lecz wyznawców) zależało na tym, by pokonać Lady Pank wszelkimi możliwymi sposobami. I niejedna wielbicielka Grzegorza Ciechowskiego potrafiła wysłać kilkadziesiąt kartek z głosami na "Obcego astronoma". Rolą tych, którzy do historii przeszli jako kaziowie (pozdrowienia dla wtajemniczonych), było odnaleźć takie kartki i je odrzucić.
Piotr Baron i Michał Nogaś podczas wyjazdowego wydania Listy Przebojów na Rynku Głównym w Krakowie.Fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta
Wszystkim wrzeszczącym dziś "Manipulacja! Manipulacja!" podam prosty przykład z wyborów, jakie każdy z nas zna. Czy można pozwolić na to, by jakaś część wyborców mogła wrzucić do urny nie jedną kartę do głosowania, lecz pięć, dziesięć lub sto? Przecież to by dopiero była manipulacja!

Dziś, gdy głosowanie na listę odbywa się wyłącznie przez internet, też obowiązywała weryfikacja głosów. Niejednemu młodemu twórcy przecież może zależeć, by jego utwór znalazł się na szczycie listy. Co za problem założyć 50 kont mailowych i z każdego z nich oddać głos na swoją piosenkę, a do akcji zaangażować znajomych? Robienie zarzutu z tego, że ktoś te głosy kontrolował, jest po prostu podłe.

Podłość jest tym większa, że zarzuty stawia człowiek wywodzący się z Trójki. Gdy Tomasz Kowalczewski obejmował stanowisko dyrektora Programu Trzeciego, rozmawiałem z wieloma dziennikarzami, którzy pozostali przy Myśliwieckiej. Wielu z nich wiązało z tym spore nadzieje, że po niszczycielskich rządach poprzedników Kowalczewski spróbuje przywrócić choć trochę normalności. W końcu zna stację dłużej niż wcześniejsi dyrektorzy, których z innych odcinków pracy skierowano na front w Trójce.

Czytaj także: "Trzęsie portkami przed PiS-em". Kim jest człowiek, który gasi światło w radiowej Trójce?

W ostatnich latach z Trójki zwalniano lub zmuszano do odejścia dziennikarzy raczej związanych z informacją i publicystyką. Dziennikarzy muzycznych w sumie nie aż tak wielu musiało pożegnać się z anteną. Teraz zmieniło się i to. Wszyscy od lat mierzyli się z wątpliwościami - zostać czy odejść?

Dostawali od słuchaczy tysiące telefonów i maili. Jedni pisali: Panie K., M., czy P. - gdzie jest Pana kręgosłup? Co Pan tam jeszcze robi? Czemu firmuje Pan swoim nazwiskiem reżimowe radio? Inni błagali: Panie K., M., czy P. - proszę nigdzie nie odchodzić! Proszę nas nie opuszczać! Jest Pan nam tak bliski, jak rodzina! Nie wyobrażamy sobie piątków/sobót/poranków bez Pana!

Tym, którzy pozostali przy Myśliwieckiej, decyzji nie ułatwiali ci, którzy wcześniej musieli stamtąd odejść. Sam mówiłem wielu osobom: Wytrzymaj! Przecież nawet jeśli zostaną tylko ruiny, ktoś ich musi pilnować. Trzeba mieć jakiś przyczółek, dający nadzieję, że Trójka przetrwa.
Kuba Strzyczkowski w studiu Trójki. Zdjęcie z 2007 r.Fot. Grażyna Jaworska / Agencja Gazeta
Bo Trójka to ludzie - i pracownicy, i słuchacze. Ludzie, którzy rozumieją, co jest trójkowe, a co nie. Czego nie da się zdefiniować, ale co jest pewnym DNA. Prawdziwi słuchacze Trójki doskonale wiedzą, na czym to polega - szybko wyłapują uchem, co na antenie jest "ciałem obcym", a co pasuje do jej charakteru. Dlatego tak śmiesznie dziś brzmią zarzuty wobec Trójki, w których oskarżyciele powołują się na autorytet Dody. Zdradzę wam tajemnicę: Doda do Trójki nie pasuje. No, chyba że 29 lutego (ponownie - pozdrowienia dla wtajemniczonych).

Są tacy, którzy uważają, że wreszcie odbywa się dekomunizacja Trójki. To zarzut absurdalny do kwadratu. Agnieszka Szydłowska? Ania Gacek? Marcin Łukawski? Krystian Hanke? Dariusz Rosiak? Paweł Drozd? Znacie metryki tych osób? Ich życiorysy? O czym wy mówicie?!

Czytaj także: Autor kultowej audycji w Trójce znika z anteny. Polskie Radio rozstaje się z Dariuszem Rosiakiem


A absurd do kwadratu polega na tym, że każdy z odrobiną wiedzy o przeszłości (Wojciech Reszczyński też) zdaje sobie sprawę, że za PRL Trójka była przyczółkiem wolności - choćby tylko za sprawą tego, jaką muzykę grała i co nadawała w "Powtórce z rozrywki". Trójka nie tylko kształtowała gusta muzyczne całych pokoleń, ale jednocześnie sprawiała, że mnóstwo zespołów uzyskało sens istnienia, tworzenia i tchnienia wolnością. A muzyka i humor - przepraszam za patos, ale taka jest prawda - miały niebagatelny wpływ na to, że staliśmy się wolnym krajem.

A dziś? Dziś notuję kolejne nazwiska z listy #kogoniesłychać. I oczy same robią się mokre. Dumna z tego jesteś, "dobra zmiano"?
Lista #kogoniesłychać postawiona przed siedzibą radia przez słuchaczy w kwietniu 2020 r. Dziś już mocno nieaktualna.Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta

Najtrafniej to, co dzieje się dziś w Trójce, ujął jeden ze słuchaczy, który w środę zadzwonił do audycji Kuby Strzyczkowskiego. Powiedział, że czuje się tak, jakby umierał mu właśnie ktoś bliski. A on boi się odejść od odbiornika, żeby nie stracić tego ostatniego tchnienia.