"Rząd ma nas w d...., a ja żyję w strachu". Mocny list nauczycielki klas 0-3 ws. lekcji online

List czytelniczki
"To jest nieuniknione, że w końcu złapię koronawirusa i zakażę swoją rodzinę. Jak mogę go nie złapać? Dystans i maseczki w szkołach to fikcja. To wszystko jest kompletnie nieprzygotowane. To nie wina nauczycieli, ale tego piep... systemu edukacji w Polsce" – piszcie w liście do naTemat nauczycielka, która wciąż uczy w szkole dzieci z klas 0-3. Mimo liczby zakażeń.
Noszenie maseczek przez małe dzieci w szkołach to często fikcja Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Jestem nauczycielką języka angielskiego w szkole podstawowej, uczę klasy 0-3. Mieszkam z rodzicami blisko 70-stki i prawie 90-letnią babcią. Po domu chodzę w masce. Jestem przerażona, bo codziennie chodzę do pracy.

Nie czuję się bezpiecznie w szkole. Żyję w ciągłym stresie. To jest nieuniknione, że w końcu złapię koronawirusa i zakażę swoją rodzinę. Jak mogę go nie złapać? Jestem pewna, że się zakażę, bo wszystkie dystanse i maseczki to fikcja. Tego nie ma, to nie pomaga. Można mieć po prostu szczęście i się nie zakazić.

Wkurza mnie, że klasy 0-3 nie idą w tym momencie na online. Wiem, że umiem uczyć zdalnie i że jestem w tym dobra, a nie mogę tego robić. To mnie frustruje. Inni nauczyciele, którzy uczą klasy od 4 wzwyż, prowadzą już nauczanie zdalne, nawet jeśli mają z tym problemy. Ja umiem to robić, ale jestem zależna od decyzji MEN.


Kogo obchodzą nauczyciele?


Rząd ma nas w d... Muszę chodzić do pracy, bo nikogo nie obchodzi, czy nauczyciel się zakazi. Nauczyciel to druga kategoria człowieka. Nikt nas nie szanuje. Kogo obchodzą nauczyciele. Nie wiem, dlaczego ta grupa społeczna jest aż tak źle traktowana. Ludzie mają jakieś złe wspomnienia z dzieciństwa? To jakaś zemsta?

Ja zawsze będę bronić nauczycieli. Nie tylko dlatego, że sama jestem nauczycielką i lektorką. To jest ogromny trud pracy. Orka. Najbardziej mnie boli to, jak rząd potraktował nauczycieli w zeszłym roku. Nauczyciele strajkowali, bo mieli o co strajkować. Warunki są słabe, pensje niskie, rodzice są roszczeniowi, a dzieci są niestety coraz bardziej nieznośne. Daleka jestem od osądu dzieci pod tytułem "współczesne dzieci są niegrzeczne", ale dzieciaki są po prostu mocno skręcone i pobudzone.

Od rządu nauczyciele nic nie dostali. A komentarze były takie, że to nieroby, że są beznadziejni, że ciągle mają wolne. A teraz słyszę zewsząd, że nauczyciele "chcą iść w online, żeby się lenić i żeby rodzice wszystko musieli robić za nich w domach". Słucham i uszom nie wierzę.

Nauczanie zdalne to nie wakacje


Nie znam nauczyciela, który mówił, że online nie będzie nic robił. Podczas nauczania zdalnego w ubiegłym roku szkolnym wszyscy mieli więcej roboty, niż w klasie. Trzeba było wszystko przygotować drugi raz: na komputer.

Gdy wiedziałam już, jak jakąś lekcję przeprowadzić i miałam gotowy plan, to musiałam wymyślić tę lekcję praktycznie od nowa: wprowadzać nowe aktywności, zmieniać instrukcje gier i zabaw, wymyślić gry multimedialne. Czasami były gotowe materiały, czasami nie.

To była podwójna robota. Było mnóstwo pracy i stresu, bo nikt wcześniej nie pomyślał, że do takiej sytuacji dojdzie. My, nauczyciele, nie wiedzieliśmy co robić. Byliśmy jak dzieci we mgle. Na początku zupełnie nie umiałam uczyć online, płakałam z niemocy. Miałam jednak to szczęście, że zostałam świetnie przeszkolona.

Nie wszyscy mieli taki fart. Tak, rodzice często wszystko robili w domu za nauczycieli, ale to nie jest nasza wina. To wina tego, że nie wszyscy nauczyciele zostali przeszkoleni i nie wszyscy umieli uczyć online. Dużo zadawali do domu, bo nie umieli przeprowadzać lekcji z kamerką. Gdzie mieli się nauczyć?

Nie czuję się bezpiecznie


W momencie, kiedy było wiadomo, że będzie druga fala epidemii, rząd powinien coś zrobić. Coś, żeby nam wszystkim – dzieciom i nauczycielom – lepiej uczyło się online. Powinni zadbać, żeby nauczyciele byli wyszkoleni, jakość nauczania nie spadła, a lekcja online praktycznie była taka sama, jak ta w klasie. Ale nikt o tym nie mówił, nikt o to nie dbał. Całe wakacje nie było nawet wiadomo, czy wrócimy do szkół. Tego, że wracam, dowiedziałam się tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego. Bardzo się cieszyłam – tak jak wszyscy nauczyciele. Nikt nie chciał pracować online.

Nie wiem skąd się wzięło to przekonanie, że nauczycieli chcą pracować zdalnie, bo nie będą musieli nic robić. To nieprawda. Wszyscy nauczyciele chcieli wrócić do szkoły. Ja też.

Jednak nie wiedziałam, nie wiedzieliśmy, że będzie aż tyle nowych przypadków zakażeń. Teraz, gdy liczba zachorowań jest tak ogromna, jestem zdenerwowana i sfrustrowana. Ktoś, kto pracuje w biurze, może pracować w domu. Ja muszę chodzić do dzieci. Codziennie.

Reżim sanitarny w szkołach nie istnieje


Nie oszukujmy się: z dziećmi nie da się zachować żadnego dystansu. Masek w zasadzie w szkołach nie ma. Zakłada się je tylko na korytarzach, co jest bez sensu. To obostrzenie istnieje tylko po to, żeby było. De facto ono nic nie daje.

Nakaz noszenia maseczek jest średnio przestrzegany przez najmniejsze dzieci. Marudzą, że duszą się w maskach, że im niewygodnie. Odkrywają nosy, zdejmują maseczki. Próbują je nosić, ale to tylko dzieci. Muszę cały czas tego pilnować. To nie jest dla dzieci naturalna sytuacja. Mnie też jest duszno, gdy zakładam maskę i coś mówię.

Nie czuję się bezpiecznie w środowisku pracy. To nie jest biuro, gdzie mogę pójść na inną zmianę, zamontować przegrodę z plexi albo przearanżować biurka. Nie. To są dzieci, które lubią brudzić, dotykać cię, przytulać się. Chuchają, kichają, kaszlą ci w twarz, bo nie umieją zakrywać buzi. Wszystko, co się mówi o szkołach w czasie pandemii – że jest dezynfekcja, maseczki na korytarzach oraz odstępy – to wszystko fikcja. W szkołach nie było żadnego reżimu sanitarnego. Po prostu wszyscy zostali do nich wpuszczeni i poszli z marszu.

Moja rodzina jest narażona


Bardzo się denerwuję. Jestem narażona, moja rodzina jest narażona. Nikogo nie obchodzi, że nauczyciele się zakażą. Ważne, że małe dzieci przechodzą to bezobjawowo i nic im nie będzie. Ale jak nauczyciel 0-3 się zakazi, będzie chory, zakazi dalej swoją rodzinę, w tym starsze osoby, to trudno. Takie życie.

A nauczyciele zakażają się codziennie, o czym mówią media. W szkole językowej mojej koleżanki zakaziło się 12 nauczycieli na 16. Codziennie słyszę o nowych przypadkach wśród kolegów i koleżanek. O śmierciach.

Nie czuję się teraz z tym wszystkim najlepiej psychicznie. Czuję się wkurzona, pominięta, zestresowana, wypalona. Mam wrażenie, że nie jestem do końca tą samą nauczycielką, którą byłam, bo paraliżuje mnie strach. Boję się, że dzieci mnie zakażą albo ja zakażę je. Nie mogę być blisko nich, co też wpływa na relacje w klasie i psychikę dzieci. To ich doświadczenie szkolne już i tak jest inne, niż było wcześniej.

Wkurza mnie, że małe dzieci muszą chodzić do szkoły. Wiem, że niektórzy rodzice nie są w stanie zapewnić im opieki na czas pracy, że są zawody i firmy, które nie mogą przejść na home office, ale myślę, że wszystko jest do zrobienia. Można by to było jakoś zorganizować. Przykład? Świetlice – nawet na kilka osób i z jednym nauczycielem. Myślę, że to by było bezpieczne rozwiązanie. Trzeba po prostu pokombinować.

Piep... system edukacji


Może rząd w końcu wprowadzi nauczanie zdalne w klasach 0-3. Ale to znowu będzie wyglądać tak samo: wielu nauczycieli nie będzie wiedziało, jak to dobrze robić i znów rodzice będą protestować, bo będą siedzieli z dziećmi po nocach i odrabiać zadania.

Dalej będzie beznadziejnie w szkołach publicznych. Dzieci będą sfrustrowane. Moi starsi uczniowie, którzy już uczą się zdalnie, mówią, że nie chcą być uczeni online. Twierdzą, że nauczyciele nie bardzo umieją to robić przez kamerki, a w klasie jest zupełnie inaczej.

To wszystko jest kompletnie nieprzygotowane. To nie wina nauczycieli, ale tego piep... systemu edukacji, który w Polsce jest taki słaby.

Nie jesteśmy nowocześni, nie umiemy być nowocześni. Była szansa, że pójdziemy w nowoczesność, że nauczymy się nowych umiejętności. Polska nie potrafi jednak z tego skorzystać. Myślę, że inne kraje mogły coś dobrego z tego lockdownu wyciągnąć. U nas było to jednak w stylu: "ach, przetrwamy te kilka miesięcy, aby tylko ten rok się skończył, zaraz będą wakacje, a potem to się zobaczy".

Bardzo bym chciała pójść w tej sytuacji pandemicznej w online. Chyba nikt nie chciałby chodzić do pracy w takich warunkach i czuć się niebezpiecznie każdego dnia. Jestem znerwicowaną panią nauczycielką. Tego można było uniknąć. Można było wprowadzić z powrotem nauczanie zdalne wcześniej. Czułabym się bezpiecznie, uczniowie robiliby to, co zaplanowałam w klasie.

Póki małe dzieci chodzą do szkół, póty będą roznosić koronawirusa. Nie unikniemy tego, to po prostu małe dzieci. A ja muszę chodzić do pracy, bo muszę zarabiać. Nie mogę wyprowadzić się z domu, muszę być przy rodzicach i babci. Frustracja rośnie, a ja się boję.