"To jak walka Herkulesa z Hydrą". Youtuber naukowy mówi, czemu antyszczepionkowcy są groźni
– Walka z antyszczepionkowcami jest jak walka Herkulesa z Hydrą. Odpierasz jeden zarzut, to zaraz pojawiają się trzy nowe. Jeszcze parę miesięcy był to "tylko" hejt. Kiedy podjąłem temat koronawirusa ktoś np. życzył mi, bym ja i moja rodzina umierali jako pierwsi, bo szerzę "szkodliwą dezinformację" – mówi naTemat Dawid Myśliwiec, autor kanału "Uwaga! Naukowy Bełkot".
- Youtuberzy naukowi stali się jednym z głównych edukatorów w zakresie szczepień przeciw COVID-19 w Polsce
- Niestety, nie wszyscy są im za to wdzięczni, a wręcz przeciwnie: autorzy zmagają się ogromnym hejtem
- Antyszczepionkowcy przestali też tylko bić pianę, a stali się realnym zagrożeniem dla społeczeństwa
- Autor kanału "Uwaga! Naukowy Bełkot" twierdzi, że wynika to z lat zaniedbań w edukacji
Kanał "Uwaga! Naukowy Bełkot" subskrybuje ponad pół miliona osób i choć tematy naukowe zawsze wywołują kontowersje i burzliwe dyskusje, to w przypadku pandemii koronawirusa i szczepionek jest zupełnie inaczej. Dlaczego? O tym m.in. rozmawiam z Dawidem Myśliwcem.
Wrzuciłeś na swoje konta w social mediach nocny post o tym, że nie możesz spać i "masz już dość", poparty screenami z hejterskimi komentarzami. Wcześniej nagrywałeś np. filmy o 5G, które też wywołują kontrowersje, ale czy właśnie szczepionka Pfizera dopiero wywołała nie falę, lecz lawinę nienawistnych komentarzy?
Mam wrażenie, że o ile wcześniej negatywne głosy dotyczące 5G lub szczepionek przeciwko np. odrze były irytujące, to wciąż można się było od nich zdystansować. Wtedy np. nie miałem dziecka, którego mogłaby dotknąć choroba zakaźna nim się zaszczepi. Nie było też koronawirusa, który mógłby zagrażać mojej rodzinie. Obecnie moja babcia jest w szpitalu i choruje na COVID-19, bo zakaziła się w czasie "rutynowego" i dłuższego pobytu na jednym z oddziałów.
Kiedy uświadomiłem sobie, jak głośne są obecnie ruchy antyszczepionkowe, że zagrażają moim bliskim, to mogłem sobie to zracjonalizować prostym spostrzeżeniem: w tym momencie zbieramy żniwo wielu lat zaniedbań w edukacji. To nie jest przypadek, że w byłym bloku wschodnim jest największy odsetek osób sceptycznie nastawionych do szczepionki.
Warto dodać, że nie wszyscy sceptycy są antyszczepionkowcami. Wielu z komentujących nieco łagodniej zwyczajnie jest zagubionych, nie jest w stanie się odnaleźć w chaosie informacyjnym. Nie rozumie naukowych podstaw tego co się teraz dookoła dzieje.
Hejt hejtem, a teorie spiskowe istnieją od zawsze. Jednak np. płaskoziemcy opowiadając bzdury nikomu nie szkodzą. Tymczasem ruch antyszczepionkowcy ma realny wpływ nawet na przyszłość ludzkości. Przecież musi się zaszczepić odpowiednio duża liczba ludzi, byśmy nabyli odporności stadnej.
Kiedy rozmawiałem z innymi youtuberami naukowymi, to doszliśmy do wniosku, że walka z antyszczepionkowcami jest jak walka Herkulesa z Hydrą. Odpierasz jeden zarzut, to zaraz pojawiają się trzy nowe, równie głośne. Jeszcze parę miesięcy to był właśnie "tylko" hejt. Kiedy podjąłem temat koronawirusa ktoś np. życzył mi, bym ja i moja rodzina umierali jako pierwsi, bo szerzę "szkodliwą dezinformację".
Teraz pojawiła się szczepionka. Czytamy, że nasze społeczeństwo jest podzielone pół na pół w kwestii jej przyjęcia, zaufania do niej. To bardzo niebezpieczna sytuacja. Jeśli tylko połowa Polaków miałaby się zaszczepić, to tak naprawdę cała akcja mogłoby nic nie dać, a osoby, które się zaszczepiły, podjęłyby niezerowe ryzyko związane ze szczepieniami, w pewnym stopniu, na marne. Do tego dochodzą wysokie finansowe koszta przy nikłych zyskach dla całej populacji.
Z czego to może wynikać?
To nie jest tak, że antyszczepionkowcy przestali ufać nauce z dnia na dzień. To się zrodziło ze wspomnianych przeze mnie lat, o ile nie dekad zaniedbań. I wybiło w bardzo nieodpowiednim momencie. Nie mówię tu tylko o obecnej ekipie rządzącej. Przez ostatnie 20 lat nie widziałem w telewizji zbyt wielu prób stworzenia programu, który budowałby zainteresowanie i zaufanie do nauki.
W USA jest mnóstwo popularyzatorów nauki, którzy piszą światowe bestsellery jak np. Neil deGrasse Tyson i Bill Nye. Każdy, kto interesował się nauką w Polsce, zna amerykańskich popularyzatorów, którzy funkcjonują we wszystkich mediach. U nas w zasadzie żadna telewizja, nie była tym poważnie zainteresowana. Wydawnictwa i prasa nie budują zbyt wielu takich osobowości. Politykom też jest z tym nie po drodze, bo mogliby stracić wyborców. Jak pan prezydent, który mówił na wiecu w Końskich, że sam nigdy nie zaszczepił przeciwko grypie, "bo nie".
Boli mnie też to, że nie ma w Polsce instytucji, do których można iść z dzieckiem, by mogło tam złapać naukowego bakcyla. Powstają za to kolejne muzea związane z kultem Żołnierzy Wyklętych. Oczywiście dbanie o wiedzę historyczną jest też ważne, ale jest zaburzony balans. Jako naród w centrum Europy nie mamy nawet pełnoprawnego muzeum historii naturalnej ani muzeum techniki. Co prawda jest warszawski "Kopernik", ale muzeum naukowe czy centrum nauki to nie do końca to samo co edukatorium.
Upada przez to również autorytet nauczyciela, bo jak on ma zaciekawić dzieci, jak nawet nie ma ich gdzie zabrać! To chyba najlepszy moment, by się o to wszystko upomnieć. Jeśli będziemy dalej prowadzić takie zaniedbania, to staniemy się europejskim zaściankiem.
Myślę, że obecnie rolę takich edukatorów i popularyzatorów sprawuje nie żadna telewizja czy ministerstwo, ale właśnie youtuberzy. Przynajmniej wśród młodych ludzi.
Media "pisane" - papierowe i internetowe mają ten problem, że ich autorzy są bardziej anonimowi. Mało kto sprawdza, kto pisze artykuły. A teraz szczególnie przydałby się autorytet, który do tego potrafi ciekawie opowiadać. Należy pamiętać też, że w internecie np. na YouTube lub portalach społecznościowych są mocno spersonalizowane treści. Nie zobaczysz tego, czego tak naprawdę nie chcesz zobaczyć.
Youtuberzy trafią więc do osób "przekonanych" do danego tematu – takich, ze swojej bańki informacyjnej. No, chyba że trolle udostępniają dany filmik na swoich grupach, by zarzucić go hejterskimi komentarzami, jak czasem to bywa w moim przypadku.
Widzę w tym trzy mechanizmy. Wierzymy w rzeczy, które jesteśmy w stanie zrozumieć. A nauka nie jest łatwa. Jeśli jeden youtuber mówi, że coś jest „oczywistym spiskiem”, a drugi zastanawia się nad tym, czy odwrotna transkryptaza działałaby na mRNA w cytoplazmie komórki, czy to działanie ograniczałoby się tylko do RNA wirusa, czy także mRNA komórki… wiadomo, której z tych dwóch osób będzie łatwiej o zwolenników, którzy z miejsca zrozumieją jego słowa.
Drugi mechanizm działa zwłaszcza na osoby starsze. Przed laty „gadające głowy” widzieliśmy tylko w telewizji. I wierzyliśmy im na słowo, bo do studia nie zapraszani byli ludzie z ulicy, lecz autorytety w danej dziedzinie. Dużo osób z pokolenia 50-, 60- i 70-latków widząc teraz youtubera wychodzi z podobnego założenia. Zmiana dla nich nastąpiła zbyt gwałtownie i nie mieli czasu, by się przestawić na inny tok myślenia. A przecież nagrać filmik może dosłownie każdy. Tak więc kto trafi do starszych odbiorców pierwszy, ten wygrywa.
I na koniec zostaje jeszcze syndrom oblężonej twierdzy. Osoby wyrabiają sobie opinię na podstawie pseudonaukowych wywodów i kurczowo jej się trzymają. Kiedy ktoś próbuje im przemówić do rozsądku, kulturalnie z nimi polemizować opierając się o rzeczowe argumenty, to traktują to jako atak i bronią się za wszelką cenę.
A sprawdzałeś w ogóle, kim są ci hejterzy? Patrzyłem na YouTube i komentarze są pisane z różnych kont – albo takich totalnie anonimowych, wręcz pustych po np. założone rok temu i z dodanymi filmikami. Trudno mi było jednoznacznie ocenić tę grupę.
Widzisz, na Facebooku trudno być anonimowym, coraz trudniej jest nawet założyć fejkowe konto. YouTube jest pod tym względem "liberalny". W prosty sposób założymy konto i wypowiadamy się pod nickiem. Stąd właśnie tam jest najwięcej wulgaryzmów i hejtu. Jednak to tylko wyjaśnienie pewnych "objawów". Problem nadal pozostaje. I nawet nie chodzi o same komentarze, ale właśnie o braki w edukacji, o których mówiłem. To tak naprawdę nie pozwoliło mi zasnąć wtedy w nocy.
Nikt mi nie musi wierzyć na słowo. Niech najpierw chociaż przedstawi dowody na to, że ktoś mnie sponsoruje.
Żartowałem oczywiście. Wspomniałeś jednak, że jakaś rządowa instytucja proponowała ci współpracę. Która?
Tak, niedawno dzwoniono do mnie z Kancelarii Premiera. Odmówiłem. I wcale nie przez to, że raczej nie darzę sympatią partii rządzącej, bo jeśli miałaby powstać potrzebna akcja, to nie miałbym nic przeciwko. Nie wszyscy urzędnicy to politycy. Zaniedbania nie są winą wszystkich polityków. I są tacy, którym zależy na popularyzacji nauki, ale to musi być bardziej skoordynowane i działające z wyprzedzeniem.
Jednak przede wszystkim nie chciałem w tym temacie "finansowany przez rząd", bo to, by odniosło przeciwny skutek w oczach niektórych potencjalnych odbiorców. Straciłbym wiarygodność, a moje filmiki promujące szczepienia zadziałałyby jak płachta na byka. Dlatego postawiłem na niezależność.
Co planujesz na swoim youtube'owym kanale? Dalej będziesz mówił o szczepionce i narażał się hejt, czy będziesz poruszał inne zagadnienia?
Wydaje mi się, że nie ma sensu działać w pojedynkę. Podobne doświadczenia mają inni vlogerzy naukowi, którzy tłumaczą szczepienia jak Tomek Rożek z "Nauka. To Lubię" i Kasia Gandor. Marzą mi się skoordynowane działania, zebrać badania, ostatecznie odpowiedzieć na wszystkie nurtujące pytania, zamknąć tym samym usta trollom i zamknąć ten temat. Zamierzam też nagrać film, w którym poruszę jeszcze dwa gorące tematy: powtórne zakażenia koronawirusem oraz to, jak długo działa szczepionka (nie tylko ta przeciw COVID-19, generalnie – każda).
Na koniec chciałbym jeszcze powiedzieć, że nie wszystkie słowa krytyki traktuję jak hejt lub pseudonaukę. W komentarzach znajduję dużo słusznych uwag, a sceptycyzm leży u podstaw nauki. Musi jednak temu towarzyszyć otwarta głowa na dyskusję i argumenty. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to nie jest doskonała szczepionka i rozwiązanie. Na chwilę obecną nie mamy jednak lepszego.
Ale 95 procent skuteczności to chyba jednak nie tak źle jak na szczepionkę?
Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że światem rządzi prawdopodobieństwo. Kiedy wsiadamy do samochodu nie ma sytuacji, w której są tylko dwa wyjścia: będziemy mieć wypadek lub też dojedziemy cali i zdrowi. Istnieje prawdopodobieństwo, że w czasie jazdy będziemy mieć wypadek, a nasze działania jak zapięcie pasów, stan opon lub ostrożność za kierownicą je zwiększają lub zmniejszają.
Przy szczepieniu jest prawdopodobieństwo niepożądanych odczynów lub długofalowych skutków negatywnych. Nie jest jednak tak, że odmawiając szczepionki, rezygnujemy z ryzyka. Na drugiej szali wirtualnej wagi naszego losu jest ryzyko zakażenia koronawirusem siebie, bliskich i np. medyków.
To może mieć inne konsekwencje: załóżmy, że nie zachorujemy na COVID-19, ale naszemu życiu będzie zagrać inna choroba, której nie będzie miał kto wykryć. Jest też prawdopodobieństwo długofalowych powikłań po przechorowaniu COVID-19. Nie wiemy też, dzieci, które łagodnie przez to wszystko przechodzą, nie odczują tego w przyszłości.
Szkodliwych konsekwencji nieprzyjęcia szczepionki jest więcej i jesteśmy ich bardziej pewni, niż tych, które mogą wystąpić po zastrzyku. Przyjęcie szczepionki też jest obarczone ryzykiem, ale przeliczając wszystkie możliwe scenariusze, zawsze jest dla nas korzystniejsze.
Czytaj też: "Tępy hejt i nienawiść". Dr Rożek pokazał, jak Polacy reagują na fakty o szczepionce na covid