Sweter, który doprowadza do łez, czyli najbardziej wartościowy serial, jaki zobaczycie na Netflixie
To nie jest recenzja, a przynajmniej nie do końca. Zaledwie kilka powodów, dla których nowy, choć niebyt popularny, miniserial dokumentalny Netflixa "Znoszone historie" jest wart więcej niż lwia część tego, co oglądaliśmy online w ostatnich, pandemicznych miesiącach. Jest rozrywkowo ale i refleksyjnie.
Nie inaczej jest z moją pamięcią co do własnych ciuchów. Mogę nie pamiętać, w którym roku skończyłam gimnazjum, ale wiem gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach weszłam w posiadanie każdego ze swoich ubrań.
Waga ciężka i piórkowa
Niektóre historie moich ubrań są banalne. Legginsy z pierwszej fali pandemii (dziura na kolanie przestrzega, że wrotki to jednak nie rolki). Różowa sukienka na ślub, który szybko skończył się rozwodem. Buty do biegania, w których nie przebiegłam nawet kilometra. Są jednak i inne historie.
Pasek do sukienki. Pożyczyłam ją w liceum najlepszej przyjaciółce, a potem o tym zapomniałam. Znalazłam go w zeszłym roku na dnie worka z ciuchami. Nie wiem, gdzie jest dziś sukienka, ale przyjaciółka nie żyje od czterech lat.
Albo tunika w haftowane kwiaty, którą moja mama miała na rozdaniu dyplomów. Kupiła ją w Kanadzie za pieniądze zarobione jako pomoc domowa. W Polsce nie dało się wtedy znaleźć eleganckich ubrań ciążowych, a ona wiedziała już, że dyplom będzie odbierała miesiąc przed urodzeniem mnie.
Głupie szmaty?
Dostrzegamy ubrania zazwyczaj wtedy, gdy są nowe i/lub ładne. Tymczasem bywają czymś znacznie więcej niż pokrowcami chroniącymi przed zimnem i zakrywającymi nagość.
I o tym jest nowy miniserial Netflixa "Znoszone historie" na podstawie bestsellerowej książki Emily Spivak pod tym samym tytułem. Pokazuje, jak ważne są ubrania w naszym życiu. W oderwaniu od mody, trendów i podkreślania swojej pozycji strojem.
Gdy kilka tygodni temu natrafiłam na trailer serialu, wiedziałam, że jest na co czekać. Nie jestem typem filmowej płaczki, która i za trzecim seansem "Pamiętnika" czy innego "Titanika" zalewa się łzami. A tutaj dwie minuty migawek o "ubraniach i ludziach, którzy je noszą" sprawiło, że poczułam, jak ściska mnie w gardle.
Była w tym jakaś niewymuszona prostota, dużo (pozbawionej ckliwości) empatii i coś szalenie ludzkiego. Pisząc "ludzkiego" mam na myśli wspólnego dla nas wszyskich. Niezależnie od tego, kim jesteśmy i gdzie żyjemy. Wszystkie trailerowe obietnice serial Netflixa spełnia z nawiązką.
Worn stories
"Znoszone historie" to osiem półgodzinnych odcinków, z których każdy przedstawia mini opowieści wpisujące się w wątki takie jak między innym: dorastanie, miłość, przetrwanie, ale i rzeczy zgubione czy znalezione. Motywy są jednocześnie tytułami odcinków.
Historie "ubrań i ludzi, którzy je noszą", są przeróżne. Astronauta NASA mógł zabrać w przestrzeń kosmiczną tylko jeden ciuch, więc postanowił, że musi być szczególny.
Jest i multiinstrumentalista, który stał się znany dopiero po zakończeniu kariery. Pokolenie internetu odkryło jego występy w skórzanym mieszku na krocze, podarowanym mu przez Tinę Turner i oszalało na jego punkcie. Został bohaterem memów okrzykniętym "seksownym saksofonistą", ale zupełnie mu to nie przeszkadza. Po latach życia w cieniu wreszcie stał się znany, choć nie ze względu na talent muzyczny.
...Albo pani Park...
W trakcie kryzysu ekonomicznego w Azji musiała zamknąć swoją restaurację. Pogarszająca się sytuacja finansowa sprawiła, że mimo podeszłego wieku wyemigrowała z Korei i zamieszkała w Nowym Jorku.
Po pracy robiła to, co zawsze – gotowała. Ale że nie miała kogo karmić, zanosiła jedzenie do buddyjskiej świątyni. Tamtejsi mnisi podarowali jej gruby, żółty sweter. I to była pierwsza miła rzecz, która spotkała ją w nowej ojczyźnie.
W nowym swetrze, który uznała za dobry omen, odważyła się zapisać na zajęcia taneczne dla emerytek w lokalnym domu kultury. Wyjście do ludzi, jak to z wyjściami do ludzi bywa, zmieniło jej życie, które wcześniej wydawało się już tylko samotnym czekaniem na koniec.
Są i historie przedstawione nie tyle z dokumentalistycznym zacięciem, co z przymrużeniem oka – jako animacje stworzone pod opowieści bohaterów "Znoszonych historii".
Jak w przypadku Shoham, która zaprosiła swoją kuzynkę na kolację z okazji ukończenia medycyny. Dziewczyny mieszkały od czterech lat w tym samym mieście, ale nie umówiły się wcześniej ani razu.
Po umiarkowanie porywającym, choć mocno zakrapianym wieczorze, okazało się, że nowy płaszcz Shoham ktoś już zabrał z szatni restauracji. A że w kieszeni został jej telefon, kuzynki spędziły noc tropiąc płaszcz przy pomocy nawigacji.
Po wielu godzinach i odbyciu tyle kuriozalnej, co komicznej rozmowy ze zjaranym do granicy przytomności chłopakiem, odzyskały płaszcz. Ta dziwaczna eskapada sprawiła, że po ponad 20 latach raczej chłodnych stosunków, zostały przyjaciółkami.
Mini-fabuły
"Znoszone historie" to mozaika tego typu miniatur. Czasem zabawnych, kiedy indziej zaś niesamowitych czy ponurych. Słowem: życiowych. Smutek występuje tu jednak raczej w nostalgicznych niż pogrzebowych tonach.
Bluza po zmarłym synu pomaga pogodzić się ze stratą, a noszenie krawata uszytego przez babcię, która w pojedynkę przypłynęła do Stanów z Sycylii 80 lat wcześniej, staje się hołdem dla jej siły ducha."Zmusza do refleksji" to nie jest komplement. Do refleksji może zmuszać niedzielne kazanie, złe wyniki badań krwi albo siermiężna dydaktyka rodem z filmu "Nieplanowane". Słowem coś, co ma w domyśle jedną interpretację, nad którą można się zastanowić. Do czego więc prowokują "Znoszone historie"?
Przede wszystkim do sięgnięcia w przeszłości. W ubraniach zapisane są nie tylko sezonowe trendy, ale też to, jak i dlaczego zmienialiśmy się przez lata. Historie setek pierwszy razów. Miłości, nadziei i zawodów.
W niektórych ciuchach są i bliscy nam ludzie. Ich ciała, zapach, a czasem i zwyczaje czy cechy charakteru.
Nasze prywatne mikrohistorie, na które nie zwracamy zazwyczaj uwagi. Buty do nowej pracy, bielizna na randkę, spodnie po kimś, kogo już nie ma.
Zerknięcie do własnej szafy pod auspicjami serialu "Znoszone historie" nie jest jednak rozliczeniem ciężkiego kalibru spod znaku żali i trudów. Pokazuje coś zgoła innego. Czego byśmy o własnym życiu nie myśleli, bilans, co do zasady, się zgadza. Pechowe skarpety nie wygrywają ze szczęśliwymi marynarkami.
Prywata jak się patrzy
Serial Netflixa oprócz kilku zaśniedziałych anegdot z moimi ciuchami w tle przypomniał mi jeszcze jedną (znoszoną?) historię. Dobre kilka lat temu jeden z moich kolegów czytał "Epos o Gilgameszu". Rzecz kuriozalna: tekst sprzed czterech tysięcy lat, starożytni Sumerowie.
Zapytałam go, choć w nieco bardziej niecenzuralnej wersji, po co właściwie to czyta. Odparł, że pocieszała go idea, że ludzie od zawsze mieli podobne rozterki i tęsknoty. Podejrzewam, że odpowiedziałam coś w rodzaju ironicznego AHA.
Dopiero po obejrzeniu "Znoszonych historii" zrozumiałam, o co mu chodziło. Nie ma znaczenia, że bohaterowie serialu pochodzą z różnych kręgów kulturowych, że niektórzy byli w więzieniu, inni są osobami niebinarnymi lub też emigrantami.
Tęsknoty i pragnienia mamy takie same. Przynależeć, kochać, wiedzieć kim się jest i czego się chce, założyć rodzinę, żyć w zgodzie ze sobą. Coachingowy banał? Pewnie. Ale podane z całą subtelnością i brakiem dydaktycznego kawa-na-ławizmu.
"Znoszone historie" to nie jeden z poruszających dokumentów ("Takiego pięknego syna urodziłam" czy "Kraina miodu"), o których pamięta się latami. Raczej pandemiczny detoks od płytkich streamingowych treści, które kierują nas jak najdalej od siebie (nie, żebym była przeciwna, odcięcie się od własnego życia też bywa potrzebne).
Jest w tym wszystkim coś szalenie pozytywnego, choć niekoniecznie radosnego. I mam wrażenie, że właśnie tego typu seriali najbardziej potrzebujemy w pandemii. Że polecę górnolotnie – przypomnienie sobie "kim jesteśmy i dokąd zmierzamy", jeśli nie pomoże, to z pewnością nie zaszkodzi. W tej kwestii "Znoszone historie" Netflixa mogą być nienachalnym katalizatorem. Nie zmian, ale raczej akceptacji.
Jeśli masz niezwykły (dla ciebie) element garderoby, napisz. Chciałabym opowiedzieć o ludziach i historiach ich ubrań w wydaniu polskich. Anonimowo. Adres e-mail: helena.lygas@natemat.pl
Czytaj także: Aż 9 nowych, polskich produkcji na Netfliksie. Większość zobaczymy na platformie jeszcze w tym roku