Umieramy setkami. Rząd udaje, że tego nie widzi. A społeczeństwo nie ma pretensji

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
W środę umarło na COVID-19 740 osób, w czwartek 694, w piątek 539. Siedmiodniowa średnia to pół tysiąca zgonów na dobę i nic nie wskazuje na to, by miała się wkrótce zmniejszyć. Od początku pandemii pochowaliśmy już ponad 64 tysiące osób. To tak jakby z mapy Polski zniknęła nagle cała Łomża. Polska w liczbie zgonów na sto tysięcy mieszkańców przegoniła Brazylię, która tak bardzo nie radzi sobie z wirusem, że przez świat została uznana za państwo nieomal upadłe. W Europie, jak pokazują dane WHO, dzierżymy w liczbie ofiar śmiertelnych palmę pierwszeństwa. "Die Welt” pisze o "wielkim umieraniu” dwie godziny drogi od Berlina.
Karolina Lewicka o liczbie zgonów na covid w Polsce Fot. Albert Zawada / AG
Kiedy rok temu opadła pierwsza fala pandemii, premier i ówczesny minister zdrowia wyszli na konferencję, by triumfować. "Udało się uniknąć scenariusza lombardzkiego” – oznajmił Łukasz Szumowski. Potem wielokrotnie słyszeliśmy, że dzięki dzielnemu rządowi nie zabrakło nam, tak jak Włochom, miejsc w kostnicach, a trumien nie musiało transportować wojsko.

Dziś, kiedy sytuacja jest tak fatalna, Mateusz Morawiecki z Adamem Niedzielskim nabrali wody w usta. Wprawdzie dzień bez konferencji rządzących jest dniem straconym i bywa, że premier objawi się opinii publicznej i ze dwa razy na dobę, ale zawsze z dobrymi komunikatami. Tempo szczepień coraz szybsze, szczepionek coraz więcej, sukces coraz bliżej.


Czytaj także: "Apelowaliśmy, by zmarłych na COVID-19 poddawać kremacji". Tak teraz działają zakłady pogrzebowe

Właściwie to rząd szykuje się już do odtrąbienia kolejnego zwycięstwa nad wirusem. Premier ma to na końcu języka. "Do tej pory broniliśmy się przed tą ponurą zarazą” – oznajmił w zeszłym tygodniu – "Teraz chcemy przejść do ofensywy”. Zgonom nie poświęca się żadnej uwagi, czasem szef resortu zdrowia bąknie coś w stylu, że: "liczba zgonów jest wciąż na wysokim poziomie”, ale "apogeum jest za nami”.

I tak, jak mała liczba ofiar śmiertelnych podczas pierwszej fali była zasługą obozu władzy oraz dowodem na skuteczność jego działań, tak teraz wysoka liczba zgonów nie jest winą rządzących. Co najwyżej dowodem na to, że niefrasobliwi Polscy zwlekają z wezwaniem karetki i trafiają do szpitali zbyt późno, by jeszcze można było ich uratować.

Credo rządu w tej sprawie wyłożył poseł PiS Radosław Fogiel: "Zgony i tragedie nie są efektem polityki rządu”. Koniec, kropka, można się rozejść. Rząd nie odpowiada za porażki, tylko za sukcesy, to chyba oczywiste.
Czytaj także: "Fakty" TVN ośmieszyły Morawieckiego. Ten materiał o liczbie zgonów na covid trzeba zobaczyć
Dla każdego, poza rządem, jasne jest, że ta wysoka śmiertelność z powodu wirusa oraz tzw. nadmiarowa liczba zgonów, nie tylko z powodu COVID-19, ale też innych chorób, to efekt sprzęgnięcia się dwóch spraw: fatalnej sytuacji w polskiej służbie zdrowia i złego stanu zdrowia Polaków, jeszcze przed pandemią. A byliśmy, jako społeczeństwo, w złej kondycji zdrowotnej, bo mamy utrudniony dostęp do lekarzy specjalistów i badań diagnostycznych, bo nie funkcjonuje w naszym kraju systemowa profilaktyka, a choroby cywilizacyjne, np. coraz powszechniejsza wśród Polaków otyłość czy cukrzyca, są ignorowane.

Medyczna kadra oraz infrastruktura z trudem wytrzymuje pandemiczny atak. Nie ma ludzi, środków, miejsca, czasu, by zajmować się jeszcze nowotworami czy innymi chorobami przewlekłymi. Pandemia się więc za jakiś czas skończy, ale my nadal będziemy "nadmiarowo” umierać, a kolejki do lekarzy będą jeszcze dłuższe niż były na początku zeszłego roku. Na operację będziemy czekać nie półtora roku, ale już dwa lata. Niektórzy nie doczekają terminu. Obecny rząd przez ostatnich niemal sześć lat nie zrobił nic, by poprawić sytuację w polskiej służbie zdrowia. Nie zadbał też o zdrowie obywateli.

A wracając do samej pandemii. Liczba zgonów jest zawsze pochodną liczby zakażeń. Im więcej osób się zrazi, tym więcej będzie wymagać szpitalnej hospitalizacji i tym więcej umrze. Tymczasem Polska uporczywie, od samego początku, robiła zbyt mało testów i nie prowadziła skutecznego wywiadu epidemiologicznego.

Nie tylko nie znamy więc prawdziwego obrazu epidemii, ale też naraziliśmy na zarażenie się większą liczbę osób. Odpowiedzialność za to ponosi rząd, bo to on wybrał taką, a nie inną strategię działania, choć eksperci od trzynastu miesięcy powtarzają, że podstawą skutecznej walki z wirusem jest testować więcej i wyłapywać ogniska epidemii. Rząd pozostaje głuchy na te apele.

Czytaj także: Czarna strona pandemii. Mamy dane z cmentarzy

I na koniec – rządzący mogą pomijać ofiary COVID-19 wyniosłym milczeniem, bo nie widać, by społeczeństwo miało jakiekolwiek pretensje o wszystkie wymienione powyżej błędy i zaniechania. Albo nie widzimy związku przyczynowo-skutkowego, albo nie przekłada się on na nasze wybory polityczne. PiS wciąż jest na czele sondaży, choć nieco osłabły. Pewnie w maju, kiedy trzecia fala znacząco opadnie i zacznie się proces odmrażania gospodarki, PiS zaprezentuje w końcu Nowy Ład i przystąpi do politycznej ofensywy, zgodnie ze znaną zasadą: "ciszej nad tą trumną”.