"Budzę się, tęsknię i myślę, matko kochana źle się stało". Rozwiodła się po 34 latach małżeństwa
Beata, rozwód po 35 latach małżeństwa
– To była miłość ze szkoły. Chodziliśmy razem do klasy, ale zaczęliśmy być ze sobą dopiero na studiach. Bardzo się kochaliśmy, planowaliśmy wziąć ślub. Czasy były inne, więc kiedy okazało się, że jestem w ciąży, realizację tego planu trzeba było przyspieszyć – zaczyna swoją opowieść Beata.Jej małżeństwo trwało prawie 35 lat. – Wszystko było przepięknie. Mój były małżonek to niezwykle uroczy człowiek, który zdobywał serca absolutnie wszystkich. Bardzo trudno było uwierzyć komukolwiek, a mi tym bardziej, co się pod tym kryło. Okazało się, że ta jego urokliwość to osobowość narcystyczna – wyjaśnia nasza bohaterka.
Zaczął ją regularnie zdradzać po 5 latach małżeństwa. Robił to z ich najlepszą przyjaciółką. Ten romans trwał bardzo długo. Przeczuwała, że coś jest nie tak, ale jednocześnie była przekonana, że to ona jest odpowiedzialna za taką atmosferę w związku. Myślała, że to jej wina, bo źle się sprawuje, nie spełnia oczekiwań.
Początek ich małżeństwa przypadł na lata 80. Nie były to najłatwiejsze dla nich czasy. Budowali dom, studiowali, zajmowali się trójką małych dzieci, a mąż Beaty dodatkowo rozkręcał firmę.
– Były momenty, że było fantastycznie. Robiliśmy fajne rzeczy razem np. żeglowaliśmy. Mój mąż był zapalonym żeglarzem od czasów szkolnych. Odeszliśmy trochę od tego na czas budowania domu, wychowania dzieci, później on wrócił, a ja nie – wspomina.
10 lat przed rozwodem Robert przyznał się do zdrady, choć jego wersja była trochę inna. Zaznaczył, że zrobił to tylko mentalnie, więc nie jest to zdrada. Stwierdził też, że Beata nie poświęca mu czasu. Kobieta nie wiedziała też, kim jest ta druga.
– W którymś momencie ta pani, która była jego kochanką, zostawiła go. Podziękowała też swojemu mężowi i wróciła do wielkiej miłości z młodych lat. Mój małżonek mocno to przeżywał i było widać, że jest z nim bardzo źle, ale zrzuciliśmy to na karb innych problemów w rodzinie. Robert jeździł nawet do męża tamtej kobiety i go pocieszał, współodczuwał – żartuje rozmówczyni naTemat.
Przez zupełny przypadek Beata natknęła się na pocztę Roberta – mężczyzna zostawił otwarty komputer. – Przeczytałam wiadomość. Oczy wyskoczyły mi na wierzch, to był dla mnie szok absolutny. Od razu porozmawiałam z nim na ten temat, wyparł się zdrady. Powiedział, że coś sobie wyobrażam. Przez pewien czas trudno mi się z tym żyło, budziłam się rano, patrzyłam na mojego męża i myślałam "nie no babo, coś ci się wyśniło, książek się naczytałaś, jakąś narrację tworzysz. Przecież to nie jest możliwe, żeby ten wspaniały człowiek zrobił coś takiego..." – przyznaje.
Beata wspomina, że w tamtym czasie rozpadało się wiele małżeństw ich znajomych, ludzi po pięćdziesiątce. – Ciekawa sprawa. Na pewno wynikało to z wielu różnych uwarunkowań, ale też może z tego powodu, że zmienił się model życia, przesunęła się granica starości. Po pięćdziesiątce można spokojnie rozpocząć nowe życie, kiedyś było to niemożliwe, a w każdym razie trudne. Wiele małżeństw młodzieńczych to były małżeństwa niedobrane, które trwały głównie dlatego, że trzeba było wychować dzieci itd. – mówi Beata.W końcu doszło do konfrontacji, przyznał się. A co ja wtedy zrobiłam? Zaczęłam mu bardzo współczuć, bo kochanka go zostawiła. Szlachetnie przycisnęłam go do piersi. Pewnie miałam wyobrażenie, jaka to ja nie jestem wspaniała. Chyba coś sobie tym rekompensowałam, być może poczucie niższości.
Po tym nastał sympatyczny czas. Zaczęliśmy razem pływać, jeździć po świecie i wydawało się, że jest to wstęp do przyjemnej wspólnej starości. Wydawało się, że renesans naszego małżeństwa jest taki wspaniały. Myśmy przez ludzi byli postrzegani jak idealna para. Poprosiłam mojego byłego męża tylko o jedno, jeżeli to się powtórzy, niech mi powie. To że mnie zdradził... Bywa. Ale kłamstwo było czymś, co mnie rozwaliło najbardziej.
Wracając do obietnicy złożonej przez Roberta. Miał nie kłamać, miał powiedzieć Beacie, gdyby zaczął się z kimś spotykać, ale stało się inaczej. Jego kolejna kochanka była ich wspólną koleżanką z towarzystwa żeglarskiego.
Wszystko wyszło na jaw, kiedy partner kobiety, dla którego zostawiła męża, chcąc zemścić się na jej nowym kochanku, wysłał do wszystkich wspólnych znajomych wspomnianej dwójki mail, do którego załączył jednoznaczne wyznanie Roberta.
– Jak to zobaczyłam, to się zdziwiłam, ale bardziej oburzyłam się na adresata tej wiadomości. Murem stanęłam za moim mężem i za tą panią, broniąc ich własną piersią, okazując im swoją przyjaźń, a później się okazało, że całe towarzystwo wiedziało, że oni mniej więcej od roku ze sobą są – opowiada Beata.
Trudno jej wyjaśnić, dlaczego tak zareagowała. Jedyne wytłumaczenie jest takie, że nie przypuszczała, że ktoś jest w stanie w cyniczny sposób wykorzystywać wiarę drugiej osoby w to, że jeśli dało się słowo, to będzie się tego trzymać.
Próbowała namówić go na terapię – nie zgodził się. W pewnym momencie zaczęli się bardzo kłócić, dlatego Beata przeprowadziła się do swojej mamy. Mieli odseparować się od siebie na rok i po tym czasie podjąć decyzję. Decyzja zapadła – rozwód.
– To było bardzo trudne, kosztowało mnie wiele. W pewnym sensie świat mi się zawalił. Mój były nie ma takiego problemu, bo żyje z nową partnerką. Natomiast ja jestem sama, skończyłam w tym roku 60 lat, i wystarczy, że człowiek ma trochę gorączki... Nie ma kogo poprosić, żeby wyszedł z psami czy herbatę podał. Oczywiście dzieci bardzo mnie wspierają – zaznacza nasza rozmówczyni.
Rozstanie oznaczało podział majątku. Sprzedali dom. – Jestem nauczycielką, więc finansowo mój wkład był mniejszy - on miał firmę, ja zajmowałam się dziećmi. Byłam jednak przekonana, że co jak co, ale podział majątku przebiegnie w sposób bezbolesny. Okazało się, że dokonało się to w proporcji 1/3 do 2/3. Wtedy byłam w szoku, nie walczyłam o to, chciałam, żeby wszystko najszybciej się skończyło. Chciałam emocjonalnie się odciąć, bo rozstanie było bardzo trudne – wspomina Beata.
Przyznaje też, że w pewien sposób uratowała ją choroba matki. Musiała się nią zajmować, więc nie mogła się rozsypać. Mama Beaty umarła w tym samym roku, w którym kobieta się rozwiodła.
– Emocjonalnie rozstanie z moim byłym było dla mnie bardzo trudne. Do tej pory mam problemy z zaakceptowaniem tego, to cały czas gdzieś tkwi. Dzwonimy do siebie z okazji imienin, urodzin, świąt, jest kulturalnie. Co ciekawe, kiedy powiedział, że decyduje się na rozwód, zapytał też, czy będzie mógł wpadać od czasu do czasu do mnie na herbatę, bo ze mną się tak świetnie rozmawia o literaturze, a jemu tego będzie brakowało – słyszę.
Nasza bohaterka zrozumiała wtedy, że nie ma tu żadnej symetrii, że on nie rozumie, jaką tragedią jest dla niej rozwód. Mimo wszystko nadal tęskni.
– Bywają takie momenty, kiedy budzę się, tęsknię i myślę, matko kochana źle się stało. Czuję wściekłość, że ta starość i to podanie herbaty należy do innej "baby". Ale z drugiej strony, kiedy sobie myślę, że miałby stanąć w drzwiach i powiedzieć, że wraca, to absolutnie bym tego nie widziała. Po rozstaniu spadły ze mnie jakieś straszne kajdany. Uświadomiłam sobie, że większość życia żyłam w nieustannym napięciu, czy robię coś dobrze, tak jak jemu się podoba. Przez większość życia na niego czekałam... – podsumowuje Beata.
Barbara, rozwód po 21 latach małżeństwa
– To jest bardzo trudny moment, kiedy tej osoby nagle nie ma. Chyba zwłaszcza wtedy, kiedy tak młodo bierze się ślub i dorasta się z tą tym partnerem. Nie ma się żadnych tajemnic, żadnej przeszłości, wszystko jest wspólne – przyznaje Barbara.Zgodziła się opowiedzieć historię swojego małżeństwa, a właściwie jego rozpadu. Kobieta przyznaje, że ten związek był dobry. Jednak szybko precyzuje tę kwestię, ma na myśli to, że obydwie strony się wspierały. Pewnie również dlatego po rozstaniu odnalezienie się w niektórych sytuacjach nie było najłatwiejsze. Nie było obok tego kogoś, na kim można się oprzeć. Decydować trzeba w pojedynkę.
Wróćmy jednak do początku tej historii. Małżeństwo Barbary i jej męża Krzysztofa formalnie trwało 21 lat, ale ich drogi rozeszły się około 2 lat wcześniej. Poznali się, kiedy byli bardzo młodzi – ona uczennica ostatniej klasy liceum, on rok młodszy od niej uczeń tej samej szkoły.
– To było dziwne małżeństwo. Mój były mąż jest muzykiem jazzowym, rozrywkowym, dlatego większość trwania tej relacji, jeśli nie jej całość, była podporządkowana jego zawodowi, jego karierze – wyjaśnia nasza bohaterka.
Krzysztof sporo podróżował. Bywały takie okresy, gdy w domu nie było go pół roku. Kiedy był, wyjeżdżał w każdy weekend. Później pracowali razem. Ona wyjeżdżała z nim w trasy. O tamtym czasie mówi dziś "intensywne i ciekawe życie". Barbara dodaje, że taki model małżeństwa nie był dla niej wtedy jakimś dużym problemem. Tym bardziej dla jej męża. Była to dosyć naturalna sytuacja, bo razem dojrzewali.
– Bardzo się kochaliśmy i pojawiało się sporo emocji związanych z naszymi osobnymi wyjazdami. Była zazdrość, był brak zaufania. Między innymi z tego powodu mój mąż tak nalegał na wspólny wyjazd gdzieś daleko, żeby odciąć się od wszystkiego – zaznacza.
I to właśnie ten wyjazd okazał się być punktem zwrotnym w ich związku. W pewnym momencie przestało być komfortowo. Zapadła decyzja o rozstaniu.
– Decyzja o rozstaniu była właściwie moją decyzją. Mój były mąż to artysta, człowiek nie do końca emocjonalnie stabilny, stale poszukujący i nic dziwnego w tym nie ma. Jednak wiele zmieniło się kiedy zdecydował o wyjeździe do Nowej Zelandii. Tam spędziliśmy trochę czasu i to tam stwierdziłam, że nie jestem już w stanie za nim podążać. Przestało to mieć jakikolwiek sens – mówi.
Wróciła do Polski, on został, ale wrócił chwilę później. Wtedy Barbara poprosiła o rozwód. Kiedy pytam ją, czy była to trudna decyzja, w końcu spędzili ze sobą większość swojego dorosłego życia, słyszę, że nie, bo jej zdaniem byli sobą bardzo zmęczeni.
– Nie wiem, czy tak samo uważał mój mąż, ale w momencie, kiedy zapadła decyzja, byliśmy w tak słabym kontakcie, że ja się nad tym nie zastanawiałam, a on nie oponował. Na pewno jakoś to przeżył, ale zmęczenie materiału było tak duże, że żadnych dramatów z tego powodu nie było – wyjaśnia kobieta.
Rozstali się w zgodzie, choć nie można też nazywać tego wielką serdecznością. Od momentu rozstania do rozwodu minęło około 2 lat. Każdy miał już kogoś innego. Czy mimo wszystko zawsze będzie kimś ważnym w jej życiu, zawsze będzie go w jakiś sposób kochała?
– Rozwód wzięliśmy około 10 lat temu i dziś przyłapuję się na tym, że nie myślę zupełnie o nim, tak jakby nigdy go nie było – zaznacza Barbara.
Po latach, kiedy jej życie podporządkowane było życiu męża, odzyskała siebie, ale jak podkreśla, na tyle, na ile się dało.
– Wtedy, kiedy mieliśmy taki naprawdę spory kryzys po 15 latach małżeństwa, wydawało mi się, że nie ma innej drogi niż ten związek, że nie ma takiej możliwości, żebyśmy się rozstali. Byłam tak zawieszona na mężu, bardzo mu ufałam. Do dzisiaj żałuję, że wtedy to się nie stało, że wtedy się nie rozwiedliśmy. Miałabym jeszcze czas na realizację różnych planów, na które po tych 5 latach czasu już nie było – mówi.
– W kwestii samowystarczalności, samodzielności, nie sklejenia się z drugą osobą całkowicie, odzyskałam bardzo dużo. Natomiast nie można powiedzieć, że nie odbyło się to kosztem czegoś i było to o wiele trudniejsze niż gdyby stało się wcześniej – podsumowuje Barbara.
Magda, rozwód po 16 latach małżeństwa
Związek Magdy i Piotra trwał 20 lat, ale małżeństwem byli przez 16. - To nie było łatwe małżeństwo. Poznaliśmy się na studiach, na pierwszym roku, po drodze mieliśmy dużo różnych turbulencji, takich jak kłopoty finansowe męża czy problemy zdrowotne syna. Nie chcę powiedzieć, że całkowitą winę za rozpad małżeństwa ponosi eks. Dorastałam w tradycyjnym domu, w którym funkcjonowały pewne schematy np. taki, że małżeństwa nie zawiera się tylko na te dobre chwile, ale też na te złe – opowiada Magda.To dlatego, w momencie gdy firma prowadzona przez małżonka zbankrutowała i przyszło do sprzedaży wspólnego mieszkania w celu spłaty zobowiązań, Magda postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i przejęła na siebie ciężar utrzymania rodziny. Dokształcała się, zmieniła pracę na lepiej płatną, doprowadziła do sytuacji, w której 4 lata po upadku firmy małżonka, stać ich było na zakup mieszkania, nowego samochodu, zagraniczne wakacje czy panią do sprzątania.
Niestety w tym okresie rola i obowiązki małżonka względem rodziny kurczyły się. Około dwa lata po bankructwie firmy, Piotr znalazł pracę w administracji w państwowej firmie. Na początku praca miała być "na chwilę", tak, aby przeczekać najtrudniejszy okres, ale ostatecznie Piotr spędził w niej kilka dobrych lat.
– Po powrocie z pracy małżonek zwykle oglądał tv, rzadko partycypował w obowiązkach domowych, a jeśli zdarzyło mu się na moją prośbę coś w domu zrobić, to wszyscy wokół musieli się o tym dowiedzieć. To powodowało, że w opinii rodziny czy znajomych Piotr był bardzo pomocnym i uczynnym człowiekiem, bardzo zaangażowanym w życie rodziny – opowiada Magda.
Z perspektywy rzeczywistość wyglądała jednak inaczej. – Piotr bardzo rzadko pomagał mi w codziennych obowiązkach, rzadko robił zakupy, sprzątał czy gotował. Kilka miesięcy przed naszym rozstaniem zapytałam Piotra, czemu przez kilka ostatnich lat nie podejmował wysiłków, żeby zmienić swoją sytuację. Odpowiedź małżonka "bo było mi wygodnie" uświadomiła mi, że w naszym małżeństwie nie działo się tak, jak powinno – zauważa.
Po tej rozmowie Magdzie zapaliła się w głowie czerwona lampka. – Z zewnątrz wyglądaliśmy na dobre małżeństwo - dużo czasu spędzaliśmy razem. Chodziliśmy do klubów, wyjeżdżaliśmy na wakacje. Mąż sprawiał wrażenie osoby, która jest bardzo zaangażowana i która bardzo mnie kocha. Kiedy znajomi dowiedzieli się o rozstaniu, mówili: Magda wszyscy, ale nie wy – zaznacza bohaterka naTemat.
Magda nawet wtedy, kiedy dowiedziała się o tym, że mąż kogoś poznał, próbowała ratować związek. Choć już od kilku miesięcy nie było kolorowo. – Komunikacja między nami była bardzo słaba. Denerwowały go różne rzeczy np. to, że za dużo wkładam rzeczy do zmywarki lub źle parkuję samochód. Cały czas były awantury. Mówiłam, że już tak nie mogę. Czułam się atakowana, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jest ktoś trzeci. Dzień przed Wigilią powiedział, że się wyprowadza, że kogoś poznał, ale że są to początki – wspomina.
Magda pamięta, że była wtedy zmęczona. W listopadzie skończyła 40 lat, więc był to też w jej życiu okres przemyśleń. Zastanawiała się, czy jest we właściwym miejscu, rozmyślała o tym, co udało jej się do tej pory osiągnąć. Dlatego w pierwszej chwili po wyznaniu męża pomyślała, że być może rozstanie rzeczywiście będzie lepszym rozwiązaniem, niż "agonia związku".
– Wyprowadził się na początku stycznia. Próbowałam z nim jeszcze rozmawiać, namawiać do pójścia na terapię małżeńską, jednak nie chciał o tym słyszeć. Miesiąc później okazało się, że bezpośrednią przyczyną wyprowadzki była wielka miłość do 24 letniej koleżanką z pracy, z którą Piotr mieszka do dziś.
Mimo powodów rozstania Magdzie trudno było przyzwyczaić się do tego, że obok niej nie ma człowieka, z którym spędziła połowę swojego życia. – On po prostu wyszedł z domu. Nie rozmawialiśmy od momentu, kiedy zorientował się, że o wszystkim wiem. Z dnia na dzień kontakt się urwał. To tak jakby ktoś nagle umarł... – mówi rozmówczyni naTemat.Od dwóch lat jestem w ciągłym procesie odzyskiwania siebie i pozbywania się schematów, które wyniosłam z domu rodzinnego, między innymi dotyczących relacji partnerskich. Mam świadomość, że popełniłam szereg błędów w tej relacji, między innymi takich, jak brak zachowania równowagi w dawaniu i braniu. Nie umiałam też wytaczać i stawiać granic.
Chciałam, żeby było wszystko dobrze, chciałam być kochana, więc stawałam na wysokości zadania. Rano w sobotę biegłam po zakupy, po świeże pieczywo, żeby mąż po przebudzeniu miał gotowe śniadanie. Stworzyłam sobie bajkę. .
Magda nauczyła się funkcjonować samodzielnie, bez niego. Nie miała innego wyjścia – trzeba było rozwiązać problemy z piecem, z samochodem, skosić trawnik.
– Nie jest tak, że teraz czuję się jak jakaś super woman, bo potrafię sobie dać radę ze wszystkim. Miałam to szczęście, że wokół mnie było dużo wspaniałych ludzi, którzy otoczyli mnie wsparciem. Bez nich byłoby mi o wiele trudniej. Czasami przychodzą jeszcze słabsze momenty, gdzieś jeszcze tli się żal i poczucie rozczarowania. W moim życiu zdarzył się najgorszy scenariusz ever, ale jak to w życiu bywa - wszystko jest po coś – przyznaje.
Dziś uważa, że to rozstanie było potrzebne, bo pomogło jej się obudzić. – Dopiero teraz tak naprawdę zaczęłam zajmować się sobą i poznawać siebie. Wcześniej w natłoku domowych obowiązków, wypełnianiu roli matki czy żony bardzo często zapominałam o sobie. Przez okres małżeństwa wielokrotnie tłumiłam i nie pozwalałam sobie na wyrażenie wielu emocji, gdyż w mojej głowie pokutowało przeświadczenie, że jest to dziecinne. Na szczęście to się zmienia, mam coraz więcej czasu dla siebie, chodzę na różnego rodzaju warsztaty rozwojowe, które pomagają mi w pracy nad własnymi, często sabotującymi przekonaniami – kończy rozmowę.
Honorata, rozwód po 11 latach małżeństwa
– To nie było małżeństwo z jakimiś fajerwerkami. Mieliśmy dużo kryzysów, więc często myślałam o zakończeniu tego związku, ale nie robiłam tego z wygody, przyzwyczajenia i trochę też z obawy, co będzie potem – mówi Honorata, której małżeństwo przetrwało 11 lat.Dwa lata temu kobieta miała dość. Mówi, że jej mąż działał jej na nerwy. Poszłam do jego rodziców, żeby się wyżalić i poinformować ich, że myśli o rozwodzie. Ostateczna decyzja o rozstaniu zapadła rok temu.
– Sprawę przyspieszył fakt, że za namowa koleżanek z pracy weszłam na tindera i znalazłam sobie tzw. przyjaciela z benefitem. Zaczęłam też szukać mieszkania i właśnie wtedy mojego męża nagle dopadło załamanie, chciał wszystko naprawiać. Ja nie, bo już nic nie czułam. Seksu też już od dawna nie było. Nawet gotowaliśmy osobno, więc i tak żyliśmy jakby osobno, tyle że pod jednym dachem – przyznaje kobieta.
Postanowili rozstać się w zgodzie. Podzielili się wszystkim bez zgrzytów. Najważniejsze było to, żeby nie cierpiał syn. Były mąż Honoraty pomagał jej w tamtym czasie np. w sprawie z mieszkania – pomógł w przeprowadzce, w składaniu mebli, kupił nowe rzeczy do pokoju syna – pożyczył jej też pieniądze na notariusza.