Szczepienia w Polsce są jak wizyta w restauracji. Takiego wyboru nie ma nigdzie w Europie

Julia Łowińska
Punkty DriveThru niczym w McDonaldzie czy wybór rodzaju szczepionki to opcje, na które nie mogą liczyć obywatele innych krajów europejskich. Strona, gdzie Polacy mogą zarejestrować się na szczepienie, przypomina niemalże menu w restauracji, jednak rodacy i tak niechętnie decydują się na którąkolwiek z pozycji. A takie luksusy to w Europie rzadkość. Dlaczego zatem nie chcemy się szczepić?
Mobilny punkt szczepień przeciwko Covid-19. Fot. Wojciech Habdas / Agencja Gazeta

Szczepienia jak wizyta w McDonaldzie

Wchodzę na rządową stronę, aby zapisać się na szczepienie, a tam… wybór jak w restauracji. Mogę sobie sama zadecydować: Pfizer czy AstraZeneca? We Wrocławiu dostępnych jest kilkanaście punktów z tym i z tym rodzajem szczepionki. A może Johnson&Johnson? Wybór w "menu szczepionkowym" jest naprawdę spory.

Do tego mogę zadecydować, czy chcę zaszczepić się w godzinach wczesnopopołudniowych, czy wieczornych. Co prawda pochodzę z Dolnego Śląska, ale jeślibym chciała, to mogę zaszczepić się też i w Warszawie. Można nawet wybrać, niczym w McDonaldzie, opcję DriveThru. Oznacza to, że aby się zaszczepić nie trzeba nawet wysiadać z samochodu. Rząd naprawdę stara się zachęcić rodaków do szczepień. Niestety dość bezskutecznie.


Warto dodać, że na szczepionkę przyjechałam po kilku miesiącach za granicą. "Szczepionkowa emigracja" jest wśród rodaków dość popularna. Niczym synowie marnotrawni Polacy powracają po szczepienia do ojczyzny. W innych krajach EU o wyborze szczepionki można co najwyżej pomarzyć. Większość obywateli europejskich państw dostaje szczepionkę przypisaną "odgórnie".

Ja akurat szczepienie chcę mieć szybko "z głowy", żeby móc swobodnie podróżować, więc wybieram opcję Johnson&Johnson. Ale takiego luksusu nie ma każdy. Znajoma Holenderka zostanie zaszczepiona Pfizerem, ale dopiero za miesiąc. Jej rodzicom "przypisano" AstraZenecę, bo jest najlepsza dla tej grupy wiekowej. W Niemczech też nie ma co liczyć na "szczepionkowe menu". Polacy mają zatem dość dużą dowolność, jeśli chodzi o szczepienie przeciw Covid-19. Niektóre kraje mogą nam tego pozazdrościć. Zdaje się, że jednak rodacy tego nie doceniają i niechętnie ruszyli na szczepienia.

Polacy mają jak pączki w maśle

A i tak nie chcą się szczepić. Takiego luksusu, jeśli chodzi o wybór szczepionki, nie mają inne nacje europejskie.

Holenderski rząd bardzo dba, żeby odpowiednia szczepionka była przypisana do danej grupy wiekowej. W ten sposób 60-latkowie w większości zostali zaszczepieni preparatem AstraZeneca. Ale już 20. i 30-latkowie mogą liczyć na szczepionkę Pfizer/BionTech. Z kolei preparat Johnson&Johnson w ogóle został wykreślony z użycia. Nie ma też możliwości wyboru szczepionki. Podobnie jest w Bułgarii, gdzie praktycznie na szczepienie idzie się "w ciemno". Moja rozmówczyni podkreśla, że tam trzeba przygotować się na "wschodnioeuropejskie standardy".

– W Bułgarii, tak jak chyba wszędzie w Europie, najpierw zaszczepiono tych, którzy byli "pierwsi w kolejce" – czyli lekarzy, nauczycieli, pielęgniarki. Ale dla zwykłych obywateli nie było czegoś takiego, jak rejestracja online. Po prostu w dany dzień dzwoni do ciebie lekarz, który informuje w jakie dni i gdzie można się zaszczepić. Ale nie wiadomo, jaki rodzaj szczepionki się dostanie. Krążą plotki, że jeśli ktoś ma znajomości, to można sobie wybrać preparat. Ja zaszczepię się w Holandii, bo tu też pomieszkuję i po prostu nie wierzę bułgarskiemu rządowi – mówi mieszkanka Sofii.

W Niemczech, choć sprawa zaufania do rządu nie jestem raczej problem, a wszystko przebiega w miarę sprawnie, też nie ma mowy wyborze rodzaju szczepionki.

– W Niemczech za przebieg szczepień odpowiadają poszczególne landy. Można wybrać sobie, gdzie chce się być zaszczepionym, ale tylko w obrębie regionu, gdzie jest się przypisanym na podstawie miejsca zameldowania. Nie ma możliwości wyboru dowolnego punktu w całych Niemczech. Oczywiście, nie można wybrać sobie rodzaju szczepionki – mówi Vera z Niemiec.

Nieco inaczej jest jednak w Hiszpanii. Początkowo władza przyjęła taktykę podobną do innych państw – starsi obywatele otrzymali preparat firmy Pfizer, młodsi AstraZenecę. Jak opowiada mieszkanka Barcelony, rząd zaliczył jednak wielką wpadkę – na drugą dawkę nie starczyło preparatu brytyjsko-szwedzkiego koncernu w związku z czym obywatele mogli wybrać, aby "doszczepić się" Pfizerem. Hiszpanie nie mogli natomiast wybrać, gdzie chcą przyjąć preparat.

Polacy, mimo że mają taki wybór, jakoś nie kwapią się z pójściem na szczepienie. Statystyki mówią same za siebie. I mimo że przewidywania rządu były dość optymistyczne, to pokrzyżowali je uparci obywatele.

W Polsce nie chcą się szczepić

Jeszcze niedawno rząd nie przewidywał, że szczepionkę będzie sobie można wybrać niczym rodzaj mleka w supermarkecie.

– Nie przewidujemy na tym etapie możliwości wyboru szczepionki – zapowiadał w marcu 2021 r. szef KPRM Michał Dworczyk.

Z kolei minister zdrowia Adam Niedzielski zapowiadał na początku 2021 r., że do końca wakacji powinno zostać zaszczepionych około 23 mln Polaków. Ten scenariusz teoretycznie jest możliwy, gdyby nie to, że rodacy po prostu… nie chcą się szczepić. Na chwilę obecną osób w pełni zaszczepionych jest ok. 10,5 mln. Trzeba przyznać, że jak na kraj, który liczy sobie 38 mln mieszkańców, te liczby wypadają dość blado.

Czy winne jest tempo szczepień? Niekoniecznie. To raczej przez pewien czas było bardzo dobre. W przeciwieństwie do innych krajów, Polacy mogli zaszczepić się wyjątkowo szybko – pod koniec maja, kiedy większość 30-latków w Polsce przyjęła już przynajmniej jedną dawkę szczepionki, inni młodzi Europejczycy nie mogli nawet jeszcze liczyć na termin szczepienia.

Co się zatem zmieniło? Wygląda na to, że Polacy po prostu nie chcą się szczepić. Według majowych badań przeprowadzonych przez Centrum Badawczo-Rozwojowe BIOSTAT 21,9 proc. Polaków w ogóle nie zamierza się zaszczepić. 52,5 proc. wskazywało, że boi się efektów ubocznych, natomiast aż 46,1 proc. nie wierzy w skuteczność szczepionki.

Mimo że lekarze podkreślali, że nie ma znaczenia czym się zaszczepimy, nastroje wśród obywateli bywały różne. Duża część po prostu nie stawiła się na szczepienie po przypisaniu im preparatu AstraZeneca wokół którego rozpętała się afera – głównie medialna, bo statystyki przemawiały raczej na korzyść szczepionki – o ryzyku zakrzepów po przyjęciu dawki.

Ale teraz teoretycznie nie ma się czego obawiać. Kto nie zawierzył lobby antyszczepionkowców, ten powinien ruszyć na szczepienia. W większości punktów dostępny preparat to Pfizer/BionTech, który w jakiś sposób cieszy się najlepszym PR-em. Według ekspertów, aby osiągnąć tzw. odporność stadną, zaszczepionych powinno zostać ok. 70 proc. obywateli. Przed nami zatem jeszcze dość długa droga.
Czytaj także: 1300 km po szczepionkę. Polacy z Niemiec i Holandii wracają się szczepić do kraju