Nie chcę ze wstydu chować podpaski do rękawa. Mówię głośno o okresie i testuję mężczyzn

Zuzanna Tomaszewicz
Szepczemy, gdy chcemy zapytać się koleżanki z pracy, czy ma tampony. Sprytnie chowamy podpaski do rękawa, gdy jesteśmy w miejscu publicznym. Na boku prosimy innych o to, żeby sprawdzili, czy mamy krew na spodniach. Wstydzimy się okresu, choć wcale nie powinnyśmy / powinniśmy. Tak, krwawimy z cipki. Tak, warto mówić o tym otwarcie. Tak, menstruują ciskobiety, transmężczyźni i osoby niebinarne. Pogódźmy się z tym. Wielu facetów naprawdę nie reaguje na to oburzeniem.
Oto dlaczego mówię głośno o okresie przy mężczyznach. Jaka była ich reakcja? Fot. 123rf
Niewyobrażalne jest to, że dopiero od niedawna okres stał się tematem, o którym mówimy tak publicznie. Wcześniej robiłyśmy szepczące aluzje do koleżanek: "hej, pożyczysz mi podpaskę?" i "czy mam poplamione spodnie?". Do tego doszły zawoalowane zdania, w których sugerowałyśmy, że dostałyśmy miesiączki, i zaszyfrowane teksty w stylu "przyjechała ciotka z Ameryki".


Okres jest obecnie w fazie "odczarowywania", co oznacza, że nie przechodziliśmy obok niego tak, jak przechodziliśmy jeszcze dekadę temu. Owszem w telewizji nadal obejrzymy takie "rodzynki" jak reklamy, gdzie szczupła pani w zwiewnej sukience pląsa radośnie po ulicy w samym centrum miasta, ale tego kontentu jest coraz mniej.

Spoty reklamujące produkty menstruacyjne nie boją się używać słowa "krwawić". Nie boją się też pokazywać czerwonego płynu, który pipetką jest nanoszony na podpaskę, zamiast niebieskiej cieczy, jak to było wcześniej. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że przestaliśmy dygotać ze strachu na widok krwi.

Ruch ciałopozytywności, choć przez część Polaków uważany za krzywdzący, poniekąd zdjął z "plamy po okresie" łatkę czegoś obrzydliwego. Wiadomo, niektóre osoby wciąż drżą, widząc krew na majtkach, a inni nadal porównują okres do - delikatnie mówiąc - wypróżniania się.

Swego czasu w internecie krążyło zdjęcie śpiącej dziewczyny leżącej obok plamy krwi na prześcieradle. Fotografia okraszona była opisem, w którym chłopak (być może troll) ogłaszał wszem wobec, że gdy tylko jego partnerka się rozbudzi, to każe jej uprać narzutę, którą ubrudziła. Człowieku, ile masz lat?

Tabu zakorzenione w kulturze

W różnych kulturach okres od wieków postrzegany był jako zło wcielone. Jak czytamy w polskim przekładzie Pisma Świętego (konkretniej Księgi Kapłańskiej), "jeżeli kobieta ma upławy, to jest krwawienie miesięczne ze swojego ciała, to pozostanie siedem dni w swojej nieczystości. Każdy, kto jej dotknie, będzie nieczysty aż do wieczora. 20 Wszystko, na czym ona się położy podczas swojej nieczystości, będzie nieczyste. Wszystko, na czym ona usiądzie, będzie nieczyste".

W Indiach, które mają jeden z najwyższych współczynników ubóstwa menstruacyjnego na świecie, do dziś odmawia się miesiączkującym kobietom m.in. wstępu do świątyni hinduistycznej, ponieważ tak głoszą Wedy. W tej wierze mensturacja jest wynikiem poczucia winy boga Indry, który zabił demona suszy, trzygłowego smoka Wrytrę.

W 1991 roku profesor Chris Knight, antropolog społeczny z University of London, postanowił zbadać historyczne korzenie niechęci wobec miesiączki. W artykule zatytułowanym "Blood Relations: Menstruation and the Origins of Culture" napisał, że tabu menstruacyjne sięga początków patriarchatu.

"Krew była kiedyś znakiem świętości ciała. Paradoks polega więc na tym, że właśnie to, co przyniosło korzyści kobietom podczas ewolucji, jest teraz uznawane jako najbardziej osłabiające" – czytamy.

W wielu miejscach, aby zapobiec zawaleniu się status quo, które opierało się na synchronizacji polowań z cyklem miesięcznym wszystkich kobiet z plemienia, mężczyźni zaczęli "rytualizować własną wersję menstruacji, obcinając sobie penisy (lub inne części ciała) i krwawiąc razem".

Według analizy Knighta chaty menstruacyjne były początkowo domeną kobiet. Jednak gdy comiesięczne polowania nie wystarczały, aby wykarmić całe plemię, owe miejsca odosobnienia zaczęli zajmować mężczyźni, których krwawienie było bardziej zsynchronizowane niż te u samic. Chaty stanowiły męskie świątynie, z których wykluczano kobiety.

"Gdziekolwiek znajdziesz świątynie i kościoły, czy to w judaizmie czy chrześcijaństwie, są to chaty kontrolowane i zdominowane przez mężczyzn" – ocenił antropolog.

Siostrzeńska więź

Pamiętam do dziś te czasy, gdy zaczęłam miesiączkować. Faktycznie, bałam się, że koledzy z klasy mnie wyśmieją. Do tego dochodziło także uczucie szkolnego odosobnienia, chociaż jak teraz o tym myślę, była to niczym nieuzasadniona obawa, o której zdałam sobie sprawę dość szybko.

Któregoś dnia niespodziewanie dostałam okresu podczas lekcji, o którym dowiedziałam się dopiero po wstaniu z ławki. Krzesło pobrudzone było nieregularną plamą z krwi, tył moich spodni tak samo. Zamurowało mnie, więc czym prędzej z powrotem usiadłam na miejsce, mimo że kolejne zajęcia miałam w innej sali.

Na całe szczęście koleżanki, z którymi nawet nie byłam jakoś bardzo zżyta, zaczęły pytać się mnie, dlaczego nie wychodzę. Odpowiedź była oczywista. Wówczas myślałam, że ze wstydu spędzę cały szkolny dzień na tym krześle. Bardziej się nie myliłam.

Dziewczyny w eskorcie odprowadziły mnie do łazienki, a w międzyczasie inne zmyły plamę pozostawioną na krześle. Jedna z nich dała mi nawet swoją bluzę do obwiązania w pasie, którą jak tylko wróciłam do domu, podrzuciłam mamie do prania. "Nie przejmuj się, też tak miałyśmy" - zapewniały mnie wtedy koleżanki. Do teraz jestem im za to wdzięczna.

Po latach identyczna sytuacja przytrafiła się mojej przyjaciółce z poprzedniej pracy. Obie poszłyśmy do łazienki zmoczyć papier, którym następnie wycierałyśmy fotel biurowy. Nic wielkiego. Dotarło do mnie, że każda osoba, która miesiączkuje lub miesiączkowała, zachowałaby się przy takim "incydencie" podobnie.

A jednak, mimo tak - nazwijmy to - siostrzanej więzi, okres wciąż spychany jest do pudełka z tematami, o których się nie mówi, bo fuj. Połowa Polski menstruuje, więc jakim prawem mamy o tym nie gadać.

Mówię, bo kto mi zabroni

Któregoś dnia musiałam mimochodem uznać, że nie chcę dłużej mówić o okresie za zamkniętymi drzwiami. Z góry wyjaśnię, iż nie wypowiadam się o miesiączce tak o! Robię to tylko wtedy, kiedy jest ku temu powód. Dla przykładu: nie będę siedzieć cicho, gdy ktoś z boku zrównuje krew z (cytuję) "kupą".

Dopiero po liceum dotarło do mnie, że "krwawienie z cipki" mi nie uwłacza. Żyjemy w ucywilizowanym świecie (za taki przynajmniej uchodzi zachodnia kultura), więc dlaczego ze spokojem na duszy nie moglibyśmy mówić o tym, że miesiączkujemy. Rozumiem, że dla niektórych ten temat jest peszący i jeśli ktoś, kto menstruuje, nie czuje się z nim komfortowo, to nie poruszam więcej tej rozmowy. Krótka piłka.

Nie potrafię jednak pojąć strachu niektórych facetów przed miesięczną krwią. Nie wrzucam nikogo do jednego worka, dlatego użyłam słowa "niektórzy". Pretensje do cismężczyzn nie wzięły się znikąd, chociaż nie powinny one dotyczyć ich wszystkich. W zakamarkach internetu można natrafić na wątki wypełnione po brzegi menstruacyjnym shamingiem. Umówmy się, większość autorów takich postów i komentujących na Wykopie to niebieskie paski.

Otwarte mówienie o okresie wiąże się z uświadamianiem innych ludzi o tym, że miesiączka to nie jakiś sukkub lub inkub, którego należy się wystrzegać. Zabierając głos w sprawie miesiączki, możemy edukować, ale też normalizować pewne zachowania, jak choćby wzięcie podpaski do łazienki bez zbędnego chowania jej do rękawa bluzki.

Będąc kiedyś ze znajomymi na mieście, wyciągnęłam przy nich podpaskę, bo nie miałam innej możliwości. Koledzy obserwowali nieco zdziwieni moją czynność, ale nie spotkała się ona z głupimi żartami. Też czułam się nieco skrępowana, ale jak mus to mus.

Czym innym dla części osób miesiączkujących (o tym zwrocie zaraz) jest wyciąganie tampona przy partnerze bądź partnerce, a czym innym przy kolegach, do których nie ma się stuprocentowego zaufania.

Reakcje kumpli potrafią być zaskakująco miłe (oczywiście w zależności od tego, z kim się zadajemy). Niedawno wyszłam z toalety i powiedziałam na głos, że "cholera, dostałam okres". Kolega od razu zaproponował, że da mi tabletkę na ból menstruacyjny. Inny znajomy miał raz przy sobie tampony, bo dziewczyna poprosiła go o noszenie ich w razie, gdyby sama zaczęła miesiączkować.

Jak możecie zauważyć, testuję mężczyzn, ale nie robie tego intencjonalnie. Reakcje, z którymi miałam styczność, powinny być dla naszego społeczeństwa normą. Myśl o tym, że wiele osób żyje w atmosferze ciągłego wstydu wynikającego z głupoty ludzi wokół siebie, napawa mnie wręcz smutkiem. Dlatego nie bójmy się mówić głośno o okresie, bo być może dzięki naszemu postępowaniu mniej ludzi padnie ofiarą bezmyślnej stygmatyzacji.

Wracając do "osób miesiączkujących", nie tak dawno J.K. Rowling skrytykowała ten termin, którym posłużyły się autorki tekstu "Creating a more equal post-COVID-19 world for people who menstruate". Matka "Harry'ego Pottera" uznała, że takie pisanie umniejsza kobietom i odziera je z tożsamości. Nie, osoby menstruujące to nie tylko ciskobiety, ale też transmężczyźni i osoby niebinarne. Nie zapominajmy o nich i nie bądźmy terfami.
Czytaj także: To słowo pojawiło się w sporze Stop Bzdurom i "Wysokich Obcasów". Kim jest TERF?