"Ludzie z niedowierzaniem patrzyli na premiera Morawieckiego". Kulisy debaty w PE o Polsce

Katarzyna Zuchowicz
W PE mieli mieć nadzieję na zupełnie inne wystąpienie Mateusza Morawieckiego. – Gdy przemawiał, czuć było rosnącą frustrację – mówi nam jeden z europosłów. – Ludziom w głowie nie mieszczą się takie zachowania – słyszymy. Tak w kuluarach odebrano debatę o Polsce w PE.
Eurodeputowani z różnych krajów mieli nadzieję, że przemówienie premiera Mateusza Morawieckiego w PE będzie zupełnie inne. Fot. Pool EPA/Associated Press/East News



– Oni wszyscy mieli nadzieję. Zainteresowanie tą debatą było ponadstandardowe. Bardzo dużo europosłów z wielu różnych krajów, z różnych grup politycznych, przyszło osobiście. Dawno na tej sali nie widziałem tylu parlamentarzystów, bo wciąż w PE mamy ograniczenia, można się łączyć online – mówi naTemat europoseł Krzysztof Hetman (PSL).

Opowiada, że rozmawiał przed debatą z kolegami z innych krajów. – Wszyscy żyli w przekonaniu, że jeśli do Strasburga pofatygował się pan premier Morawiecki, to wyjdzie na mównicę i w jakiś sposób będzie starał się załagodzić tę nieszczęsną sytuację, w którą między innymi sam się wpakował. Że przyjechał specjalnie przed oblicze europosłów i przedstawicieli Komisji Europejskiej po to, by w jakiś sposób starać się z niej wybrnąć, że przyjedzie z gałązką oliwną, coś zaproponuje. Proszę mi wierzyć, nikt nie szedł tam w poczuciu, że trzeba będzie się ostro konfrontować z premierem Morawieckim. Wręcz przeciwnie. Sam też wykazałem się naiwnością – mówi Krzysztof Hetman.

"Czuć było rosnącą frustrację"



– Gdy Morawiecki przemawiał, czuć było rosnącą frustrację. Nie powiedział nic nowego. Miałem wrażenie, że to wypowiedź do najtwardszego elektoratu, a nie do tych, co byli na sali. Ta atmosfera frustracji przejawiła się potem w wystąpieniach – mówi Hetman.

Jego zdaniem, wielu europosłów, którzy mieli zabierać głos, miało przygotowane inne przemówienia, ale po wystąpieniu Morawieckiego znacznie je zaostrzyli.

– To się wyczuwało. Ludzie z niedowierzaniem patrzyli na premiera polskiego rządu. Dla mnie było to przykre, że oklaskują go nacjonaliści z Alternatywy dla Niemiec i posłowie z francuskiego Frontu Narodowego. I tylko oni spośród zagranicznych posłów klaskali premierowi Morawieckiemu – mówi Krzysztof Hetman. Nie widział, by po tym wystąpieniu europosłowie PiS rozmawiali z prawicową grupą w PE. Ani by w ogóle rozmawiali z kimkolwiek. Jak słyszymy, po prostu się rozeszli. Podobno o godzinie 13.30, po debacie, miała być konferencja premiera Morawieckiego, ale została odwołana.

W kręgach partii rządzącej widać było jednak zadowolenie i bojowe nastroje. "To był dobry dzień. Prawda o Polsce wybrzmiała na europejskich salonach" – napisała na Twitterze europosłanka PiS Anna Zalewska.

"Nigdy nie było takiego pohukiwania"


Jak słyszymy, po debacie w PE zapanowało zdumienie. – Wszyscy uważali, że będzie to miało zupełnie inny charakter i przebieg. Wszyscy spodziewali się czegoś innego. Jeśli premier Morawiecki chciał przekonać tych, którzy są za bardzo ostrym kursem wobec jego rządu, to ich tylko utwierdził w tym przekonaniu. A tych, którzy uważali, że trzeba rozmawiać, to przekonał, że rozmowy z nim prawdopodobnie nie mają sensu. Ludzie nie mają już złudzeń – twierdzi Krzysztof Hetman.

– Ludziom w głowie nie mieszczą się takie zachowania. Byli rozczarowani wystąpieniem premiera. Wcześniej była atmosfera nadziei, że będzie to próbą rozwiązania konfliktów z UE kreowanych przez Polskę. A to wystąpienie było bardzo atakujące i nie było skierowane do europosłów, a do Ziobry, do Kaczyńskiego, do wyborców PiS. Standardy z Sejmu zostały przeniesione do PE. Nigdy nie było takiego pohukiwania, pokrzykiwania podczas debat w PE. Trochę Nigel Farage się w tym specjalizował, ale nie na taką skalę – mówi nam inny z europarlamentarzystów. Europoseł Lewicy opowiadał naTemat, jak w czasie debaty w Strasburgu zachowywali się przedstawiciele PiS. – Najbardziej mnie zaskoczył moment, kiedy Ursula von der Leyen powoływała się na Karola Wojtyłę, Lecha Wałęsę i Lecha Kaczyńskiego, a europosłowie PiS w tym czasie buczeli. A szefowa KE mówiła wtedy, że to są ojcowie integracji Polski z UE – opowiadał Łukasz Kohut w rozmowie z Łukaszem Grzegorczykiem.

"Od rana wszyscy o tym rozmawiają"


Emocje w PE musiały być ogromne. Jak się dowiadujemy, wizyta Morawieckiego w środę od rana wciąż była głównym tematem rozmów.

– Nie było mnie podczas debaty, w tym czasie obserwowałam wybory w Kosowie. Ale przyszłam w środę rano do pracy i wszyscy na korytarzach o tym mówili. Nawet na sali plenarnej, przy innych tematach, też mówiono o wystąpieniu Morawieckiego. Zostawił po sobie bardzo niedobre wrażenie – opowiada naTemat europosłanka Róża Thun.

W ciągu kilku godzin miała nasłuchać się wielu opinii europosłów z innych krajów.

– Pierwszy był chyba Litwin. Podszedł do mnie i powiedział: "Wiesz, dla tego Morawieckiego byłoby chyba lepiej, żeby nie przyjeżdżał, tak straszne wrażenie zostawił". W ogóle z jakimś współczuciem się do mnie odnoszą. Nie wiedzieli, że mnie nie było. Podchodzili na korytarzu i mówili: "To musi być dla ciebie przykre doświadczenie" – opowiada. Eurodeputowani z innych krajów mieli mówić jej, że Morawiecki był bardzo agresywny i arogancki, a także, że wyraźnie pokazał, że z jego strony nie ma żadnej woli rozmowy i dialogu.

– Ludzi strasznie irytowały te wyrwane z kontekstu porównywania wyroku TK z wyrokami w innych krajach. Zrobił całą tyradę cytatów, a to była to ewidentna manipulacja faktami. Po kilku godzinach rozmów mam wrażenie, że ludzie jeszcze bardziej uświadomili sobie, jak oni manipulują – opowiada Róża Thun.

Dodaje, że nie podobało się też, jak premier polskiego rządu zwrócił się do przewodniczącego PE ze słowami: "Do not disturb".

– W PE w ogóle nie ma takiego tonu. Poza prawą stroną, która jest arogancka. Tam wcześniej siedzieli ci, którzy doprowadzili do brexitu i dziś siedzą ci, którzy rozwalają UE, wielu z nich mocno wspieranych przez Putina, również finansowo. Oni bardzo przeszkadzali, krzyczeli, arogancko odnosili się do przewodniczącego. Morawiecki trochę wpisał się w tę retorykę prawej strony w PE. Takie wrażenie zostawił na sali – wskazuje europosłanka.
Do Róży Thun mieli podchodzić eurodeputowani z węgierskiej opozycji. – Mówili, że muszą się zjednoczyć z polską opozycją, że musimy grać na jednym froncie. "Musimy się trzymać razem. Dawajcie znać, jeśli możemy pomóc" – mówili. Jest ekstra atmosfera solidarności – zauważa europosłanka PO.

Twierdzi, że po wystąpieniu Morawieckiego dla wielu stało się jasne, że to polski rząd jest antyeuropejski, a nie Polacy: – Że w tym kontekście nie trzeba mówić "Polska", tylko "polski rząd".

– Teraz słyszymy, że wszyscy trzymają za nas kciuki. Nie mogą zrozumieć, dlaczego tak się dzieje w Polsce – mówi nam inny z europarlamentarzystów.

"Nikt nie traktuje ich poważnie"


To Mateusz Morawiecki wywołał największe emocje w PE. Ale przecież nie tylko on występował. Tyle że europosłowie PiS nie pierwszy raz zarzucają UE atak na Polskę. I nie pierwszy raz ich wystąpienia odbierane są jako show.
– Nikt ich wystąpień nie komentuje, nikt nie traktuje ich na serio. Oni są już znani. Nie grają tu żadnej roli, nie liczą się, nie widać ich w komisjach legislacyjnych. Ich krzyki nic nie budują poza złą atmosferą. To po prostu wstyd na sali – stwierdza Róża Thun.