Prawniczka rodziny zmarłej Izy dla naTemat: Pacjentki mają prawo oczekiwać od lekarzy odwagi

Anna Dryjańska
Mec. Jolanta Budzowska jest przekonana, że gdyby lekarze ze szpitala w Pszczynie od razu przerwali ciążę Izy, zamiast czekać na obumarcie płodu, kobieta nadal mogłaby żyć. Izabela zmarła na sepsę. – W Polsce ginekolodzy–położnicy są między młotem a kowadłem: boją się ścigania za aborcję, która może zostać uznana za nielegalną, ale ta obawa i zwłoka w ratowaniu życia i zdrowia pacjentki może skutkować nawet dalej idącą odpowiedzialnością karną za spowodowanie śmierci – mówi naTemat prawniczka.
Rodzinę 30–letniej Izy z Pszczyny, która zmarła w szpitalu po godzinach oczekiwania na ratującą życie aborcję, reprezentuje mec. Jolanta Budzowska. fot. PRZEMYSLAW WIERZCHOWSKI/REPORTER
Anna Dryjańska: Czy gdyby nie wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej, to 30–letnia Izabela z Pszczyny mogłaby żyć?

Mec. Jolanta Budzowska: Rodzina zmarłej podejrzewa, że życie kobiety można było uratować. Dlatego bliscy złożyli zawiadomienie do prokuratury. Mają silne przekonanie, że doszło do błędu medycznego: że gdyby lekarze – przy stwierdzonym przy przyjęciu bezwodziu i przekroczonych parametrach stanu zapalnego – monitorowali stan pacjentki i przerwali ciążę zanim doszło wstrząsu, a nie czekali na obumarcie płodu, to kobieta mogłaby żyć. Podzielam ten pogląd.
Czytaj także: "Ani jednej więcej". Tłumy wyszły na ulice po śmierci 30-latki, której odmówiono aborcji



Ze swojej strony mogę dodać, że gdyby personel szpitala mógł się kierować w tej sprawie wyłącznie wiedzą medyczną, a nie orzeczeniem Trybunału z 22 października 2020 roku, to lekarze mieliby większe możliwości działania, z lepszym skutkiem.

”Na pewno w momencie przyjęcia pacjentki wyznaczniki stanu zapalnego nie były tak rozwinięte, żeby podejmować jakieś histeryczne ruchy” – mówi Marcin Leśniewski, dyrektor szpitala w Pszczynie, pytany o to, czy nie można było przerwać powikłanej ciąży od razu. Jak pani to skomentuje?

Taki język świadczy co najmniej o lekceważącym podejściu do pacjentki, co jest tym bardziej znamienne, że dyrektor ma pełną świadomość, jak tragicznie potoczyły się jej dalsze losy. Czy to był moment na “histeryczne ruchy”, czy nie, i ewentualnie kiedy nastąpił, oceni prokuratura.

Nie mogę ujawniać informacji z toczącego się śledztwa, natomiast z samych słów dyrektora szpitala wynika, że od początku było wiadomo, że u pacjentki stwierdzono infekcję. Wydaje się więc oczywiste, że trzeba było uważnie monitorować jej stan.

Powiedzmy, że prokuratura stwierdzi, że zmarła kobieta jest ofiarą błędu medycznego. Co wtedy?

Wtedy można będzie pójść krok dalej i próbować doprecyzować, jaki był mechanizm tego błędu: czy to był efekt problemów organizacyjnych, czy niewiedzy lekarzy, a może czy w grę weszły czynniki pozamedyczne, czyli maksymalnie zawężona interpretacja obowiązujących przepisów antyaborcyjnych.

W przypadku tej ostatniej ewentualności warto zauważyć, że w Polsce ginekolodzy -położnicy są między młotem a kowadłem: boją się ścigania za aborcję, która może zostać uznana za nielegalną, ale ta obawa i zwłoka w ratowaniu życia i zdrowia pacjentki może skutkować nawet dalej idącą odpowiedzialnością karną za spowodowanie śmierci.
Czytaj także: Śmierć ciężarnej kobiety, której odmówiono aborcji. "Zostawiła męża i córkę"


Przerwanie ciąży w celu ratowania życia lub zdrowia kobiety jest legalne.

Zgadza się, ale gdy w konkretnej sytuacji aborcja ratująca życie kobiety może być także potencjalnie analizowana pod kątem, czy przypadkiem nie chodziło bardziej o aspekt embriopatologiczny, to w obecnej sytuacji prawnej pojawiają się pytania o odpowiedzialność karną personelu medycznego. Czy istniała szansa, że kobieta mogłaby przeżyć bez aborcji? Czy grożące jej pogorszenie stanu zdrowia było wystarczająco realne, by prokurator nie dopatrzył się przestępstwa?

Dochodzi do paradoksalnej sytuacji – lekarze chcą zadbać o swoje bezpieczeństwo, ale wystawiają pacjentki na ryzyko utraty zdrowia lub życia, a siebie na zwiększone ryzyko, że trafią pod sąd z zarzutami karnymi zagrożonymi wyższą karą. Kara za nielegalne przerwanie ciąży jest niższa niż za spowodowanie śmierci – w pierwszym przypadku to maksymalnie 3, a w drugim 5 lat. Lekarze mogą tego nie wiedzieć, nie są przecież prawnikami.

Kończy się na tym, że kobiety tracą życie lub zdrowie. Niedawno opisywaliśmy historię Magdy, której ciąża pozamaciczna też była “przeczekiwana”, by uniknąć koniecznej aborcji. W efekcie kobieta została okaleczona – straciła jajowód.

Dostrzegam trudności i stres, które są codziennością lekarzy w Polsce. W tej rzeczywistości prawnej, jaką mamy, medycy powinni mieć wsparcie prawne i organizacyjne ze strony samorządu lekarskiego. Tak trudne decyzje powinny być podejmowane po konsultacji z drugim specjalistą i z prawnikiem. Odpowiedzialność za zabieg nie może spoczywać na barkach jednego człowieka, działającego nierzadko pod presją czasu. Nie powinni z tym zostawać sami. Jednocześnie jednak pacjentki mają prawo oczekiwać od lekarzy odwagi cywilnej i tego, że kiedy na szali jest zdrowie i życie kobiety, to dobro pacjentki jest ważniejsze niż wszystko inne.

Czy rodzina Izy ma jakąś prośbę do opinii publicznej?

Bliskim zmarłej zależy na tym, by tragiczna śmierć kobiety nie była wykorzystywana do walki partyjnej. Liczą jednak na to, że ta sprawa będzie asumptem do szerokiej dyskusji społecznej o tym, jak zmienić obowiązujące prawo, by udzielając pomocy kobietom w trudnych sytuacjach związanych z wadami letalnymi płodów i ciężkimi powikłaniami położniczymi, lekarze mogli kierować się przede wszystkim względami medycznymi, z poszanowaniem praw człowieka, nie obawiając się jednocześnie odpowiedzialności karnej za działanie zgodnie z aktualną wiedzą medyczną i wolą pacjentki.
Czytaj także: Kaczyński nie zrozumiał Czarnego Protestu. "Nawet trudne ciąże powinny kończyć się porodem. By je ochrzcić i pochować"


Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut