Prof. Maksymowicz ujawnia, dlaczego odszedł z rządu PiS. Oto jak wygląda walka z pandemią [WYWIAD]

Anna Dryjańska
Przez 9 miesięcy uczestniczył w walce rządu z pandemią COVID–19. Potem odszedł. Teraz prof. Wojciech Maksymowicz, były wiceminister nauki, ujawnia powody swojej decyzji. Właśnie ukazał się wywiad–rzeka z lekarzem: "Propaganda, która zabija. Kulisy walki z pandemią w Polsce".
fot. Piotr Molecki/East News

Prof. Wojciech Maksymowicz (ur. 1955) – neurochirurg, minister zdrowia i opieki społecznej w rządzie Jerzego Buzka. W rządzie Mateusza Morawieckiego jako reprezentant Porozumienia Jarosława Gowina pełnił funkcję wiceministra nauki (2019–2020). Obecnie poseł Polski 2050.

Anna Dryjańska: Gdy rok temu odchodził pan z rządu, mówił pan, że chce wrócić do pracy w szpitalu. Tymczasem z pańskiej książki wynika, że to nie była cała prawda.

Prof. Wojciech Maksymowicz: Za moją decyzją stała narastająca niezgoda na to, co się dzieje w rządzie w sprawie walki z pandemią. Nie chciałem przykładać do tego ręki.

A co się działo?

Rząd skupił się na propagandzie, która wpływała na decyzje dotyczące walki o zmniejszenie liczby zakażeń i zgonów. Po wzorcowych działaniach z marca 2020 roku, gdy udało nam się zdusić pandemię i zapobiec tragedii, nastąpiły tygodnie i miesiące, w których priorytet miało nie zdrowie i życie Polaków, ale słupki poparcia PiS. To sondaże decydowały o tym, czy i jakie środki bezpieczeństwa wprowadzi władza.


Pierwsza syrena alarmowa zawyła, gdy w kwietniu środowisko prezesa PiS zaczęło wbrew Konstytucji i zdrowemu rozsądkowi forsować tak zwane wybory kopertowe. Jako Porozumienie mocno się temu sprzeciwiliśmy. To było sprzeczne z polską racją stanu. Jarosław Kaczyński powiedział wówczas, że jestem wielkim rozczarowaniem.

Zabolało?

Średnio mnie obchodziło, co o mnie myśli. Liczyły się tylko rzeczy, które powinny jednak pozostać apolityczne.

Nie całe Porozumienie protestowało.

Owszem. Środowisko Adama Bielana, które potem odłączyło się od Jarosława Gowina, miało na ten temat inne zdanie. Uruchomił się w nich taki pandemiczny darwinizm. Nie chcieli słyszeć o przełożeniu daty wyborów – a przypominam, że to był czas, gdy jeszcze nie było szczepionki. Najważniejsza była kolejna kadencja Andrzeja Dudy.
"Propaganda, która zabija. Kulisy walki z pandemią w Polsce". Książka prof. Wojciecha Maksymowicza. Wywiad–rzekę przeprowadził Jarema Piekutowski.


Wśród bielanowców pojawiały się głosy, że to naturalne, że starsi ludzie umierają. Gdy tłumaczyłem, że nie tylko starsi i że mogliby jeszcze długo pożyć, gdyby nie epidemia, przyznawali, że to przykre, ale gospodarka jest najważniejsza. Kto ma umrzeć, umrze, kto ma przeżyć, przeżyje – taka była ich logika.

Dla mnie jako lekarza było to nie do zaakceptowania. Próbowałem ich przekonać, mówiłem, że chodzi także o życie ich rodziców i dziadków, ale nic nie trafiało.

Nie byli zresztą jedynymi w Zjednoczonej Prawicy, którzy myśleli w ten sposób. Nie spodziewałem się czegoś takiego. Przecież to rażąco niezgodne z katolickimi wartościami, do których przywiązanie deklarują.

Odpowiedzialny polityk powinien ratować ludzi – czasami nawet przed nimi samymi. A tu nic: żadnej odpowiedzialności, żadnych merytorycznych argumentów, tylko słupkoza.

Naprawdę był pan zdziwiony? Po 5 latach?

Naprawdę. Z boku to wyglądało inaczej. Ja miałem nadzieję coś zmienić. Niestety widziałem wiele rzeczy, które robiono tylko dla propagandy. Tak było na przykład z likwidacją gimnazjów, albo z dodawaniem słowa "narodowy" do nazwy każdej instytucji czy inicjatywy.

O ile w tego typu przypadkach było to niepotrzebne, albo szkodliwe, o tyle w realiach pandemii kult propagandy stał się po prostu zabójczy. Rząd przekonywał, że odnosi sukces za sukcesem – co nie miało związku z rzeczywistością i dawało fałszywe poczucie bezpieczeństwa, skłaniało do niepotrzebnego ryzyka.

Tuż przed drugą turą wyborów prezydenckich premier Mateusz Morawiecki przekonywał, że pokonaliśmy koronawirusa, a choroba jest w odwrocie. Musiał wiedzieć, że to bardzo wątpliwe, eksperci ostrzegali, że po chwilowym uspokojeniu jesienią uderzy w nas kolejna fala. I tak się stało.

Jednak na początku lipca najważniejsze było to, by ludzie poszli do urn i zagłosowali na Andrzeja Dudę. Jarosław Kaczyński mówił nam, że jeśli wprowadzony zostanie stan wyjątkowy i wybory się teraz nie odbędą, to nie zbudujemy Polski "takiej, jak należy", a w kraju zapanuje "ideologia LGBT".

To był ten moment, gdy mógł pan zastosować klauzulę sumienia i rzucić papierami. Powiedzieć rządzącym, by udawali walkę z pandemią bez pana.

Myśli pani, że mnie nie kusiło? Oczywiście mogłem w każdej chwili trzasnąć drzwiami – zwłaszcza, gdy dowiedziałem się, że mam rządowy zakaz wypowiedzi na temat pandemii. Ale miałem poczucie, że wtedy wokół premiera będzie jeszcze mniej osób, które kierują się względami medycznymi, a nie politycznymi.

Robiłem co mogłem, by skierować walkę z pandemią na właściwe tory. Naciskałem na to, by Ministerstwo Zdrowia zamawiało polskie testy, by sprawdzało ludzi na obecność koronawirusa metodą pulowania.

Chodziło o to, by zamiast lockdownów robić szeroki przesiew, tak by osoby zakażone, nawet jeśli nie mają objawów, wiedziały, że powinny się odizolować, by nie zakażać innych. Szerokie testowanie jest kluczowe, jeśli chcemy zdusić tę epidemię i ograniczyć liczbę ofiar.

Jednak minister Adam Niedzielski wydał zakaz testowania osób bezobjawowych, a potem wybuchały kolejne ogniska – w domach opieki, w kopalniach…

Ta antytestowa polityka trwa do dziś. Wie pani, na którym jesteśmy miejscu pod względem liczby testów na milion mieszkańców? 98. Przed nami są m.in. Armenia, Mongolia, Martynika…

Jak pan myśli, z czego się to bierze? Polska nie ma pieniędzy na testy?

Myślę, że finanse są ważne, ale nie decydujące. Obawiam się, że istotną rolę odgrywa czynnik propagandowy. Rządzący wolą pokazywać zaniżoną liczbę zakażeń. To po prostu wygląda lepiej.

Z podobnego powodu po jakimś czasie podjęto decyzję, by w statystykach zgonów covidowych rozbijać liczbę zmarłych na tych, którzy mieli też inne choroby i na tych, u których był tylko COVID. Chodziło o to, by nie pokazywać jednej, wielkiej liczby, tylko dwie mniejsze.

A przecież gdyby nie koronawirus, zmarli z innymi chorobami nadal by żyli. To kolejna manipulacja i zaciemnianie obrazu sytuacji.

Nie wspomnę już o tym, że nawet instytucje naukowe nie mają dostępu do danych, które pozwoliłyby im ustalić prawdziwy rozmiar pandemii, a zatem wydać skuteczne rekomendacje.

Walczymy z COVID–em z zawiązanymi oczami, a jakie są efekty, każdy widzi. Jesteśmy na światowym podium jeśli chodzi o dzienną liczbę zmarłych. Wyprzedzają nas tylko Rosja i Ukraina. To makabryczne "osiągnięcie".

Jest pan rozgoryczony.

Tak, bo teraz mamy już szczepionkę, ale władza nie zadbała wystarczająco o to, by społeczeństwo ją przyjęło.

Tu właśnie przydałaby się pozytywnie rozumiana propaganda – od tego jest TVP, by wypromować szczepienia, tak by każdy, kto nie ma przeciwwskazań medycznych, zabezpieczył się przeciw ciężkiemu przebiegowi zakażenia.

Tymczasem na szczytach władzy mamy klub dyskusyjny zamiast przywództwa, a szpitale zapełniają się niezaszczepionymi z ciężkim przebiegiem COVID–19.

Jak wygląda sytuacja w pańskim szpitalu?

Wbrew planom NFZ nie będziemy w czwartej, ale w drugiej linii walki z epidemią. To znaczy, że już teraz główna część oddziału kardiologii i chorób wewnętrznych została oddana pacjentom covidowym.

Zapewne już od przyszłego tygodnia anestezjolodzy będą mieli coraz mniej czasu na planowe zabiegi, bo jest coraz więcej pracy na oddziale zakaźnym. Teraz trwa wyścig z czasem: do pierwszych dni grudnia chcemy zoperować jak najwięcej niecovidowych pacjentów, bo potem może już w ogóle nie być dla nich miejsca.

Już teraz musimy odsyłać ludzi z kwitkiem. Jesteśmy źli i rozczarowani – i my, i pacjenci. Kolejki się piętrzą, choroby nasilają. A przecież nie musiało tak być. Niestety nie wydaje się, by coś miało się zmienić.

Kto jest odpowiedzialny za klęskę pandemiczną w Polsce?

Nie chcę wskazywać jednej osoby. Powiem tylko, że gdy widzę ludzi, którzy tak jak ja wywodzą się z pierwszej "Solidarności", a dziś zamiast ratować życie i zdrowie Polaków martwią się tylko o swoje słupki, to mam przekonanie, że ta polska racja stanu, którą tak usilnie budują, jest pozbawiona szacunku do obywatela, jednostki.

Liczy się tylko władza i jej utrzymanie – bez względu na koszty. Nie o taką Polskę walczyłem i będę walczyć.


Napisz do autorki: anna.dryjanska[at]natemat.pl


Czytaj także: Poseł PiS stracił żonę w pandemii. "Obostrzenia? Ludzie by nas na taczkach wywieźli" [WYWIAD]

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut