Miłosz Motyka #TYLKONATEMAT: PSL nigdy nie było i nigdy nie będzie partią populistyczną

Jakub Noch
– Jesteśmy dzisiaj w stanie uzyskać co najmniej 8 proc. A może i więcej, bo przecież jesteśmy jedyną formacją polityczną, która jest w stanie zyskiwać ten elektorat, który PiS straciło swoimi działaniami na polu międzynarodowym oraz w kwestiach bezpieczeństwa narodowego. I stąd też pewne wzrosty w sondażach, które ostatnio można było zauważyć – mówi #TYLKONATEMAT Miłosz Motyka.
Rzecznik prasowy PSL i prezesem Forum Młodych Ludowców Miłosz Motyka w naTemat.pl mówi o tym, czy władza skutecznie zwalcza drożyznę i przeciwdziała skutkom pandemii. Fot. Facebook.com/motykamilosz


Tuż po ostatniej podwyżce stóp procentowych prezes NBP zorganizował konferencję, na której twierdził, że w sprawie inflacji i drożyzny nie ma powodów do paniki. Poczuł się pan uspokojony przez prof. Glapińskiego?

Miłosz Motyka: Adam Glapiński zdawał się chyba opowiadać przede wszystkim o tym, że inflacja nie dotyka portfeli polityków PiS porozsadzanych w spółkach Skarbu Państwa. No to z tym mogę się zgodzić, że ludzie tak ustawieni nie odczuwają skutków inflacji.


Tymczasem my wszyscy dobrze wiemy, ile teraz płacimy w sklepach, a ile co kosztowało jeszcze rok temu. Każde kolejne badanie w tej sprawie pokazuje, że drożyzna pustoszy konta i portfele Polaków. Finanse pana Glapińskiego i jego kolegów najwidoczniej muszą być jednak w dobrym stanie, skoro on jest w takim optymistycznym nastroju.

Może pan po prostu nie potrafi pokonać tej „bariery mentalnej”, o jakiej mówił Adam Glapiński? Podobno ci, którzy się z tym problemem nie zmagają, bez problemu rozumieją, że wszystko zmierza w dobrym kierunku…

Obawiam się, że z pewną barierą zmaga się raczej prezes Glapiński i to nie pozwala mu na powrót do rzeczywistości. A Polskie Stronnictwo Ludowe już od początku roku chciało szefowi NBP pomóc w powrocie do rzeczywistości, jaka dotyka polskie rodziny i przedsiębiorców. Apelowaliśmy o działania zarówno do Rady Polityki Pieniężnej, jak i do premiera Morawieckiego, złożyliśmy też konkretne projekty ustaw.

Przez długie miesiące rządzący byli jednak zajęci sami sobą i wydawało się, że kompletnie nikogo nie obchodził stan gospodarki. A jak Polacy zaczęli boleśnie odczuwać skutki tej fatalnej polityki, to najpierw próbowano problem po prostu przeczekać. Dopiero niedawno połapali się chyba, że tego przeczekać się nie da.

A opozycji nie opłacało się czekać z nadzieją, że im mniej pieniędzy na kontach Polaków, tym szybciej rząd będzie tracił poparcie?

Prędzej czy później ta władza i tak straci poparcie. W żadnym wypadku nie możemy się więc cieszyć, że Polacy popadają w wielkie problemy przez PiS-owską nieudolność. Naszym zadaniem jest zrobić wszystko, żeby obywateli chronić przed szkodliwymi działaniami tego rządu.

W tej całej sytuacji należy też pamiętać, że na wyższej inflacji rząd… zyskuje! Im wyższe są bowiem ceny, tym wyższe państwo ma wpływy z podatków. I pewnie dlatego działania przeciwdziałające drożyźnie są tak bardzo spóźnione. Dzięki temu Mateusz Morawiecki na koniec roku będzie mógł się pochwalić nadwyżką budżetową. Tylko, że czasy mamy takie, że nie budżet państwa jest najważniejszy, a domowe budżety zwykłych Polaków.

Idę o zakład, że gdyby PSL rządziło, pompowalibyście budżet dokładnie w ten sam sposób!

Na pewno nie osłabialibyśmy polskiej waluty, a takie działania pan Glapiński ma na koncie, o czym od wielu miesięcy rozpisywali się najbardziej cenieni ekonomiści. Gdyby to nasi przedstawiciele byli odpowiedzialni za politykę monetarną, na pewno pierwsze podwyżki stóp procentowych miałyby miejsce dużo wcześniej.

Jeśli natomiast chodzi o działania rządu, to absolutnie zabrakło odpowiedniej reakcji na rynku paliw, a kryzys w tym obszarze tylko podlał benzyną inne pożary w gospodarce. Powinny być również rządowe decyzje w sprawie obniżenia podatku VAT na energię elektryczną oraz gaz. W tej kwestii rząd Mateusza Morawieckiego mógł skorzystać z gotowych rozwiązań, które złożyliśmy już latem.

Tymczasem Glapiński i Morawiecki wówczas woleli wmawiać Polakom, że nic szczególnego się nie dzieje. Całkowicie stracono kilka miesięcy, w czasie których można było skutecznie działać na rzecz tego, aby polskie rodziny nie odczuły kryzysu zbyt boleśnie.

Ludowcy – z prezesem Kosiniakiem-Kamyszem na czele – dość jednoznacznie opowiadają się za szczepieniami i obostrzeniami. A nie warto zrobić ukłonu w stronę niezaszczepionej części społeczeństwa, na jaki niedawno zdecydował się nawet Szymon Hołownia?

Ludowcy od początku mówią, że największą tragedią Polski jest to, że walką z pandemią nie kierują lekarze, tylko sondaże. Problem w tym, że z jednej strony na szali mamy słupki poparcia a z drugiej kilkaset zgonów dziennie. W ciągu ostatnich dwóch tygodni zmarło w Polsce kilkanaście tysięcy osób!

Wielu z nich mogłoby żyć, gdyby politycy mieli odwagę. Na przykład, gdyby minister Niedzielski wziął pełną odpowiedzialność w swoje ręce i podjął konkretne działania na rzecz zwiększenia poziomu wyszczepienia. Wielu ludzi mogłoby uniknąć śmierć także wówczas, gdyby rząd zdecydował się na jakieś sensowne obostrzenia.

To zbyt wielka tragedia, żeby opozycja wykorzystywała tę sytuację do cynicznej gry o kilka punktów w sondażach. PSL nigdy nie było i nigdy nie będzie partią populistyczną. Dla nas najważniejsze jest zdrowie i życie Polaków, a nie słupki poparcia.

Sondaże to jednak nieustannie gorący, a dla was chyba znów przyjemniejszy temat. Coście uczynili za magię, że pracownie ponownie notują PSL ponad progiem wyborczym?

W PSL z uporem przypominamy, że emocjonowanie się sondażami nie ma wielkiego sensu. Mam wciąż w pamięci taki sondaż, który dwa tygodnie przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi dawał nam 2,8 proc., a skończyło się na 8,55 proc. Był też taki sondaż przed wyborami samorządowymi w 2018 roku, który w piątek przed ogłoszeniem ciszy wskazywał, że PSL może liczyć na 5 proc., natomiast w niedzielę zdobyliśmy w skali kraju ponad 12 proc.

Takich przypadków w historii polskiej polityki było dużo więcej. A to wszystko nauczyło nas, że nie ma sensu skakać z radości, gdy sondaże są trochę lepsze, ani płakać, kiedy pojawia się kilka badań, w których nasze notowania są gorsze. Dziś sondaże służą głównie kreowaniu rzeczywistości, a nie jej opisywaniu.

Jak bardzo jesteście więc niedoszacowani?

Uważam, że jesteśmy dzisiaj w stanie uzyskać co najmniej 8 proc. A może i więcej, bo przecież jesteśmy jedyną formacją polityczną, która jest w stanie zyskiwać ten elektorat, który PiS straciło swoimi działaniami na polu międzynarodowym oraz w kwestiach bezpieczeństwa narodowego. I stąd też pewne wzrosty w sondażach, które ostatnio można było zauważyć.

Czy nie zaszkodziła wam ta zabawa z szyldem Koalicja Polska? Ten projekt nie był zbyt okazały, a wyborcy pytani o taki twór mogli nie rozpoznawać, że chodzi o PSL.

Musimy pamiętać, że Koalicja Polska zdała egzamin w 2019 roku. To ten szyld uzyskał ponad 8-proc. poparcie. PSL jest oczywiście marką bardzo mocno rozpoznawalną i rozpowszechnioną, ale zamierzamy nadal promować Koalicję Polską.

Lewica jednoczy się pod wspólnym szyldem, środowiska liberalne mają Koalicję Obywatelską, a my mamy pomysł na skonsolidowanie centrum sceny politycznej.

Ta moda na poszerzanie środowisk politycznych na pewno jest opłacalna? Wasze doświadczenia z Łukaszem Mejzą pokazują przecież, że w ten sposób na listach mogą się znaleźć osoby, które przyciągają same kłopoty.

Łukasz Mejza akurat jest wiceministrem w rządzie Prawa i Sprawiedliwości…

Aktualnie tak, ale przecież w Sejmie znalazł się właśnie dzięki Koalicji Polskiej.

Wie pan, gdy dzisiaj mówimy w PSL o poszerzaniu środowiska w ramach Koalicji Polskiej, to mogę zapewnić, że chodzi o zupełnie inne osoby. Mowa o tak doświadczonych politykach jak Kazimierz Michał Ujazdowski i Marek Biernacki, czy cenionych w swoich regionach samorządowcach. Wszystkich tych, którzy szukają trzeciej drogi pomiędzy PiS i PO.

A co z konkurencją, która rośnie wam w Agro Unii?

W 2019 roku założyłem się Michałem Kołodziejczakiem o bańkę mleka, że jego ówczesna partia o nazwie Zgoda nie wejdzie do Sejmu. Zakład ten wygrałem, choć kilka miesięcy przed wyborami on próbował forsować tezę zupełnie przeciwną i opowiadał, że to PSL zabraknie w parlamencie.

Niestety, pan Michał do dzisiaj się ze swojego zobowiązania nie wywiązał i wciąż czekam na tę bańkę mleka. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy mieli okazję ją wspólnie wypić…

Czyli nie wierzy pan w – już otwarcie zgłaszane – premierowskie ambicje Michała Kołodziejczaka?

Nie dowierzam, że Agro Unia ma dość silne struktury, aby we wszystkich okręgach stworzyć listy i wystawić ponad tysiąc kandydatów, którzy będą w stanie wykonać tytaniczną pracę programową i finansową. A to powoduje, iż nie wierzę, że tej formacji uda się przekroczyć 5-proc. próg wyborczy przy wysokiej frekwencji. Szczególnie, że mówimy o partii sprofilowanej właściwie tylko na rolników.

A jeśli chodzi o te zapowiedzi, że Michał Kołodziejczak chce zostać premierem, to przecież nie pierwszy raz coś takiego słyszymy. Wcześniej podobne zapowiedzi składali Janusz Palikot czy Ryszard Petru. Naprawdę dobrze mu życzę, ale obawiam się, że Kołodziejczak pójdzie śladami tych właśnie polityków.

Przeczytaj więcej rozmów #TYLKONATEMAT: