Widzieliśmy film "Spider-Man: Bez drogi do domu". Fani Petera Parkera będą mieć ubaw po pachy

Zuzanna Tomaszewicz
Spider-Man to Peter Parker – usłyszał w poprzedniej części cały świat. Choć widzom ta wiadomość nie jest obca, dla człowieka-pająka to zupełna nowość. "Bez drogi do domu" stanowi przyjemne i kompletne zwieńczenie trylogii z Tomem Hollandem w roli głównego bohatera. Fani będą się śmiać, płakać i zbierać szczęki z podłogi.
"Spider-Man: Bez drogi do domu" kończy przygodę Toma Hollanda w roli Petera Parkera. Fot. kadr z filmu "Spider-Man: Bez drogi do domu"

Uwaga na potencjalne SPOILERY!

"Spider-Man: Daleko od domu" zakończył się cliffhangerem, jakiego filmowe uniwersum Marvela od dawna nie widziało – twarz Petera Parkera, który od początku bohaterskiej drogi sumiennie chował swoje prawdziwe odbicie za maską pająka, właśnie trafiła na wszystkie billboardy na Times Square. Odkrycie jego tożsamości to tylko szczyt góry lodowej. Przed śmiercią Mysterio, antagonista z poprzedniej części, zmanipulował nagranie wideo z zamieszek na mieście tak, by zwalić na licealistę winę za swój zgon.


I tak oto idol nastolatków, bohater z przedmieść stał się wrogiem publicznym numer jeden, a teraz mierzy się z konsekwencjami rzekomo popełnionych przez siebie zbrodni. Surowa ręka opinii publicznej próbuje nie tylko dopaść Spider-Mana, ale i najbliższych jego sercu ludzi. Chcąc odkręcić niefortunny los, Peter decyduje się poprosić o pomoc zaprzyjaźnionego czarnoksiężnika, Doktora Strange’a (Benedict Cumberbatch). Zaklęcie, które sprawiłoby, że świat zapomniałby o tym, iż Parker jest superbohaterem, rozszczepia się, otwierając bramy do wieloświata.
Zendaya wciela się w rolę MJ, dziewczyny Spider-Mana.Fot. kadr z filmu "Spider-Man: Bez drogi do domu"

Spider-Man jest już dorosły

Wraz ze "Spider-Manem: Bez drogi do domu" dobiegła końca era Toma Hollanda w roli tytułowego bohatera. Peter Parker w wykonaniu młodego Brytyjczyka wniósł do uniwersum Marvela niemały powiew świeżości. Widzowie na własnych oczach mogli przekonać się, jak ze zwykłego chłopaka z sąsiedztwa i szkolnego nerda człowiek-pająk zamienia się w pełnoprawnego członka Avengersów ratującego wiele istnień ludzkich.

Od początku swojej przygody z superbohaterem Holland udowadniał, że jest wprost urodzony do grania Spider-Mana. "Bez drogi do domu" nadaje kolejnego wymiaru jego postaci - zapomnijcie już o niezręcznie zachowującym się chłopaku, bo odtąd Parker kroczy drogą dorosłości. Co z tego, że wcześniej walczył z kosmitami, skoro dopiero teraz musi na własną rękę, bez pomocy mentora, jakim był dla niego Tony Stark (Iron Man), zdecydować o własnej (podkreślam - własnej) przyszłości. Tym razem nie może zjeść ciastka i jednocześnie mieć ciastka.

Holland pokazuje więc, że dzieciństwo musi się kiedyś skończyć, i tego momentu właśnie doczekał się Parker. To nie tak, że przez rozwój zdarzeń Peter traci na charakterze. Wręcz przeciwnie. Jego "dorosłe" rozterki to wisienka na torcie.

Opróćz Hollanda w obsadzie nie zabrakło stałych bywalców takich jak Marisa Tomei w roli cioci May, Jacob Batalon jako przyjaciel Ned czy Zendaya, która gra dziewczynę Spider-Mana, czyli MJ. Przed drugoplanowym trio też postawiono nie lada wyzwania, w końcu jest ono zaplątane w sieć intryg podobnie, co tytułowy bohater. Grą aktorską na głowę bije zaś swoich młodszych kolegów po fachu Tomei. Dzięki drobnym gestom i wypowiedzianym w punk kwestiom aktorka pokazała, dlaczego więź z ciocią jest dla Petera tak ważna.
Zielony Goblin znów będzie polować na Petera Parkera.Fot. kadr z filmu "Spider-Man: Bez drogi do domu"

Spider-Man kontra starzy znajomi

Z zapowiedzi "Bez drogi do domu" można było dowiedzieć się, że Spider-Man będzie miał na głowie o wiele większe problemy niż samo posprzątanie bałaganu, jaki pozostawił po sobie Mysterio. Peter jest w końcu poszukiwany przez swoich starych wrogów. Kłopot w tym, że żadnego z nich nie zna, choć oni uparcie twierdzą, że Parker to ich największy nemesis.

Zabawa z zaklęciem doprowadza do tego, że źli z poprzednich filmów o Spider-Manie nacierają na bohatera. Mamy więc złowieszczego Zielonego Goblina w wykonaniu Willema Dafoe i odmłodzonego Alfreda Molinę jako Doktora Octopusa z cybernetyczną uprzężą na plecach. Ta dwójka zasługuje na największe uznanie spośród przywróconych do uniwersum superzłoczyńców (a oprócz nich jest ich dużo, dużo więcej). Po prostu Dafoe oraz Molina jeszcze raz pokazali, dlaczego są przez fanów tak uwielbiani. Zarówno aktorsko, jak i kreacyjnie.

(SPOILER!) Skoro mamy starych wrogów, to muszą być też starzy bohaterowie. Tym sposobem do roli Petera Parkera powrócili również Tobey Maguire ("Spider-Man", "Spider-Man 2", "Spider-Man 3") i Andrew Garfield ("Niesamowity Spider-Man", "Niesamowity Spider-Man 2"). Fanserwis w najlepszym możliwym wydaniu, ale przecież o to w filmach Marvela chodzi. Po seansie widzowie zapragną Garfielda w kolejnym tytule o człowieku-pająku, tak tylko mówię.
Czy Doktor Strange pomoże Peterowi Parkerowi odzyskać kontrolę nad własnym życiem?Fot. kadr z filmu "Spider-Man: Bez drogi do domu"


Najnowsza produkcja obfituje w żarty typowe dla Marvela. Czasem bywają one dziecinne, czasem są o wiele bystrzejsze, niż można było się spodziewać. Śmiech towarzyszy widzom zwykle przy interakcjach między Parkerem a Strange’em, który z przesadną wręcz pobłażliwością traktuje młodszego kompana, raz prosząc go, żeby mówił do niego per pan, a raz by zwracał się do niego po imieniu.

Mimo dość poważnej aury "Bez drogi do domu" daje rozrywkę porównywalną do tej z "Avengers: Wojna bez granic". To emocjonalny rollercoaster, który nie tylko wzrusza do łez, ale też bawi. Co kilka minut sala kinowa wybuchała śmiechem, by dosłownie na sekundę zamilknąć i abarot. Do tego dochodzą widowiskowe sceny rodem z kina akcji, które ostatecznie wywołują efekt "wow".

"Spider-Man: Bez drogi do domu" to ostatni rozdział dla Toma Hollanda, ale zapewne nowy dla zupełnie innego aktora. Postać Petera Parkera jest nieśmiertelna, więc jeszcze nieraz zobaczymy ją pewnie na dużym ekranie. Koniec tej część może być bolesny w odbiorze, ale czy nie takie w końcu przygody miewał zwykle komiksowy bohater? Słodko-gorzkie zakończenie to dla Petera chleb powszedni. Lepsze takie coś niż pusty happy end, o którym zapomnimy tuż po wyjściu z kina.
Czytaj także: "Eternals" wcale nie są porażką MCU. To najmniej marvelowy film w historii Marvela, ale jakże piekny

Posłuchaj "naTemat codziennie". Skrót dnia w mniej niż 5 minut