Oplute szyby, spuszczone powietrze w oponach, awantury. Tak porządku pilnują "osiedlowi strażnicy"

Aneta Olender
Osiedlowe grupy, czyli zmora wielu mieszkańców. Nigdy nie wiesz, czy tym razem to akurat nie ty zostaniesz bohaterem którejś z dyskusji, bo zrobiłeś coś, co komuś się nie spodobało. Strażnicy porządku czuwają, zwłaszcza gdy chodzi o parkowanie. W niektórych przypadkach mają rację – trudno, żeby nie mieli, jeśli ktoś notorycznie zostawia auto na dwóch miejscach parkingowych – w innych nie. Jednak takie sprzeczki często zamieniają się w sąsiedzie wojny.
Tam, gdzie osiedla nie są strzeżone i nie ma podziemnych parkingów, dochodzi do sąsiedzkich wojen o miejsca parkingowe. Fot. naTemat
W idealnym świecie osiedlowe fora byłyby potrzebne wtedy, kiedy ktoś szukałby właściciela rękawiczek znalezionych przed blokiem, kiedy chciałby zareklamować swoje wypieki albo kiedy szukałby numeru do kuriera. Jednak każdy, kto kiedykolwiek miał okazję zajrzeć na taką grupę, wie, że z ideałem ma to niewiele wspólnego.

Były już awantury o zostawianie wózków na korytarzach, o dzieci zbyt radośnie (czyt. głośno i entuzjastycznie) bawiące się pod oknami, były także wojny o psie spacery i o ewentualne pozostałości po nich. Po spacerach oczywiście.

Jest jednak jeszcze jeden obszar, który rozgrzewa do czerwoności i który w wirtualnej rzeczywistość się nie mieści. Tu nie ograniczamy się tylko do wrzucenia na forum zdjęć zrobionych ukradkiem (lub też całkowicie otwarcie) i poszukiwań delikwenta, który odpowiedzialny jest za ów czyn zasługujący na publiczną chłostę. Tu emocje nie zawsze da się opanować tak, żeby dać im upust dopiero siedząc przed komputerem... Nie.


Bo parkować trzeba umieć. Choć wyobraźni oraz empatii też trochę by się przydało.

Wszystkie chwyty dozwolone

Można się śmiać, że to nic takiego, że wielka afera o nic, że bzdura. Nie do śmiechu jest jednak komuś, kto rano znajduje swoje auto ze spuszczonym powietrzem z opon. Wszystkich czterech.

Ten ktoś postanowił znaleźć sprawcę – tym bardziej że to nie pierwsza taka sytuacja na tym osiedlu – problem w tym, że jego plan na odwet nie wyklucza ukarania również tych, którzy nie mieli z tym nic wspólnego. Jeśli sprawca nie zgłosi się sam, poszkodowany zastawi jedyną drogę wyjazdu z osiedla. Niech wszyscy spóźnią się do pracy, do szkoły, czy gdziekolwiek indziej, gdzie chcieliby się znaleźć o określonej porze.

"Domyślam się, że poszkodowanych jest więcej, bo widziałem kilka aut na kapciach, sprawa jest o tyle poważna, że jestem przewoźnikiem jednej firmy i poniosłem przez to zdarzenie ogromne straty. Radzę osobie, która to zrobiła, się przyznać, żeby nie cierpieli niewinni ludzie" – napisał na grupie ów poszkodowany.

Ta sprawa ma jednak więcej wątków, bo do głosu dochodzą głosy dwóch plemion – X i Y. Ten, któremu spuszczono powietrze z opon, jest członkiem wspólnoty osiedla X, a auto zostawił przed blokiem wspólnoty osiedla Y. Co oznacza, że "sprawiedliwość" wymierzył ktoś od tych z Y.

"Macie swoje parkingi, swoją drogę dojazdową, a patrząc po pańskiej wypowiedzi, jak pisze Pan 'macie jeden wyjazd' mogę śmiało stwierdzić, że nie jest Pan mieszkańcem ww. ulicy, więc nie ma prawa Pan tutaj parkować. Takie są konsekwencje" – stwierdził ktoś inny.

"O jakich ty konsekwencjach chłopczyku piszesz?! Tam u was na prawdę w większości mieszka stado szympansów przebranych za ludzi. Najpierw robienie zdjęć i zgłaszanie na policję, a teraz spuszczanie powietrza z opon?! Teraz specjalnie będę stawiała tam auto, a idiota dopuszczający się takich zachowań momentalnie się znajdzie" – dodała mieszkanka osiedla X, udzielając wsparcia naszemu poszkodowanemu.

"Nie fikajcie tak, bo na chwilę obecną jest 6 kandydatów do 5 stówek i 5 punktów. Wy nam powietrze z kół, my wam policję pod blokiem" – wtórował jej ktoś inny.

Potrzeba wysiłku

– Mi też kiedyś ktoś zrobił zdjęcie, ponieważ zaparkowałam nie u siebie i - zdaniem fotografującego - źle. Mieszkam kilka bloków dalej, ale właśnie odwiedzałam znajomych. Postawiłam auto tak, żeby był przejazd... Poczułam się fatalnie, głupio. Kilku najbardziej aktywnych w takich tematach użytkowników wyśmiewało się ze mnie – mówi Agata.

Agata nie rozumie, dlaczego ludzie zachowują się w ten sposób. Zastanawia się też, jak to jest możliwe, że ludziom chce się marnować energię na takie uprzykrzanie życia innym. Owszem, jeśli ktoś źle zaparkuje można, a nawet należy, zwrócić komuś uwagę.

Są przynajmniej dwie opcje, które pozwalają zrobić to w lepszy sposób. Po pierwsze można zostawić list za wycieraczką, a po drugie można po prostu podejść i porozmawiać. Jak się jednak okazuje, takie bezpośrednie spotkania mogą się różnie skończyć.

Prywatne miejsce

– Gdy mieszkałem na Bemowie, miałem sąsiada, który często stawiał swój samochód na moim miejscu parkingowym. Kiedy zwracało mu się uwagę, że przecież płacę za nie, on wzruszał ramionami i zdawał się nic sobie z tego nie robić – swoimi parkingowymi doświadczeniami dzieli się Tomasz.

Mężczyzna przyznaje, że takie upominanie przynosiło w którymś momencie oczekiwany efekt, ale... po miesiącu wszystko wracało do "normy". Dopiero po interwencji administracji Tomasz mógł spokojnie wracać z pracy, nie denerwując się i nie zastanawiając, czy będzie miał gdzie zostawić swoje auto. Wie jednak, że inni jego sąsiedzi mieli podobne problemy.

– Kiedyś mieszkałem na parterze w kamienicy. Pod moim oknem były trzy miejsca parkingowe. Pamiętam, że często nie musiałem nastawiać budzika, bo około 8 rano budziła mnie kłótnia: "To ja tu stałem", "Ja wczoraj sobie tu odśnieżyłem", "To moje miejsce, płacę czynsz, to mam prawo parkować tu". Takie zdania często się przewijały – dodaje Tomasz.

Miejsce dla swoich

Na rozmowach nie zakończyła się historia, którą opowiada mi Kinga. Choć tutaj rozmów właściwie w ogóle nie było. Wszystko wydarzyło się nie przed blokiem, w którym mieszka, a w pobliżu firmy, w której pracuje.

Budynek znajduje się na jednym ze starszych osiedli w miasteczku. Tamtejszym mieszkańcom już wcześniej zdarzało się wyrażać swoje niezadowolenie z tego powodu, że auta przed ich domami zostawiają ludzie, którzy tam nie mieszkają. Właśnie dlatego Kinga kilka razy sprawdziła, czy zaparkowała właściwie, czy da się przejść, czy jest odpowiednio dużo miejsca, aby przejechał wózek. Wszystko się zgadzało.

A przynajmniej tak myślała Kinga. Ktoś inny najwyraźniej musiał mieć odmienne zdanie. Gdy kobieta skończyła dyżur i wsiadała do samochodu, zobaczyła, że przednia szyba jest opluta i ochlapana jakimś płynem.

Jej męża, który pracuje nieopodal, również dosięgnęły "konsekwencje" parkowania na tym osiedlu. Ktoś porysował mu auto od strony pasażera...

Konieczna interwencja

– Kilka lat temu mieszkałam na jednym z nowszych osiedli w mieście. Wysokie bloki, wielu mieszkańców - nie wszyscy mieli wykupione miejsce na parkingu podziemnym - i mało miejsca do zostawienia auta przed domem, a innych parkingów w pobliżu nie było, dlatego każdy kombinował, jak mógł – przyznaje Beata.

Te kombinacje nie podobały się jednak wszystkim. Niemalże codziennie interweniować musieli wezwani na miejsce policjanci.

– Normalnym było to, że trzeba być czujnym. Jak tylko zauważyło się radiowóz, wybiegało się z mieszkań i pospiesznie odjeżdżało, żeby tylko nie dostać kolejnego mandatu. Kabaret... Choć wtedy nie było mi do śmiechu – podkreśla nasza rozmówczyni.
Fot. Beznadziejne parkowanie/ Facebook

Można czy nie można?

– Naprawdę nie wiem już, co można robić na moim osiedlu, a czego nie. Straż sąsiedzka zauważy wszystko. Jedna z kobiet nie bawi się w jakieś osiedlowe grupy, tylko od razu wzywa policję do groźnych parkingowych przestępców. Mnie też wkurza, jeśli ktoś z innego osiedla zajmuje nasze miejsca, bo u nich miejsc brakuje albo mają gorszą drogę, ale też bez przesady. Można to załatwić inaczej – irytuje się Kacper.

"Jakim prawem" – grzmią niektórzy. I dobrze wiedzą kto, kiedy i z jakiej ulicy zostawia samochód na NASZYM OSIEDLU. "Robienie zdjęcia rejestracji to najgorsze januszostwo sąsiedztwa" – burzą się pozostali, którzy już mają dosyć sąsiedzkiego monitoringu.

Okazuje się, że czasami takie awantury wchodzą na wyższy poziom konfliktu z kategorii nasze-wasze. Nie chodzi już nawet o parkowanie na innym osiedlu, ale o parkowanie przed nie swoim blokiem.

"Wyprowadźcie mnie z błędu, bo może się mylę, ale teren osiedla to część wspólna wszystkich mieszkańców, więc stawianie auta przy innym bloku niż taki, w jakim się mieszka nie jest niezgodne z prawem pod warunkiem niezastawiania drogi ewakuacyjnej itd." – dopytywał na jednej z grup człowiek widocznie skonsternowany zaistniałą sytuacją.

"Możesz nie mieszkać na osiedlu, a stawianie samochodu również nie będzie przestępstwem. Ale tak, masz rację, nie musisz stawiać pod blokiem, w którym mieszkasz, a poszczególne parkingi dostępne są dla wszystkich mieszkańców osiedla. Ważne, by stawiać samochód w miejscach do tego przeznaczonych, ze względu na znak na wjeździe, który to nakazuje" – odpowiedział ktoś, kto zapewne nie ma problemu z kulturalną dyskusją.

Potem jednak nie było już tak miło. Było natomiast coś o pozdrowieniach dla pana, który słynie ze słabych umiejętności parkowania, coś o tym, dlaczego ten ktoś nie był taki "mocny w gębie" na żywo, o dzwonieniu na "milicję", o społeczniakach, lokalnych szeryfach, strażnikach Teksasu, dozorcach, oraz o tym, jakie fotografowanie tyłu auta jest "męskie".

Pojawiło się również zaproszenie do rozmowy, ale takiej na żywo. Czy o rozmowę chodziło? Można się tylko domyślać.
Czytaj także: Kupują mieszkania i zmieniają się w osiedlowych terrorystów. Oto plaga w polskich miastach