Ten film to "beka" z młodego pokolenia. "Powrót do liceum" z trudem rozbawi nawet boomerów
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
- "Powrót do liceum" to najnowszy film Netfliksa w reżyserii Aleksa Hardcastle'a ("The Quiet Assassin" z Rebel Wilson ("Pitch Perfect") w roli głównej.
- Fabuła komedii młodzieżowej skupia się na losach cheerleaderki Stephanie, która budzi się ze śpiączki po 20 latach. Choć ciałem ma 37 lat, to mentalnie wciąż przypomina siebie sprzed wypadku. Teraz planuje wrócić do liceum i spełnić swoje marzenie - zostać królową balu.
- Film miał zadatki na to, by stać się hitem podobnym do "Tego pierwszego razu" z Drew Barrymore. Niestety za bardzo skupia się na dogryzaniu osobom z pokolenia Z (zoomerom), a żarty wciskane tam są na siłę.
- Bohaterka komedii nie przechodzi żadnej przemiany i tylko drażni. Rebel Wilson nie popisała się swoim talentem aktorskim.
Dziś 17, jutro 37
Stephanie Conway, gdy ją poznajemy, jest typowym szkolnym wyrzutkiem. Niebawem ma rozpocząć naukę w liceum, a rówieśnicy wciąż kpią sobie z jej australijskiego akcentu, workowatych ubrań i imprez urodzinowych z rodzicami. Dziewczyna opracowuje więc plan jak najszybszego zdobycia popularności. W klasie maturalnej nastolatka nie jest już tym, kim była przed kilkoma laty. Dowodzi drużyną cheerleaderek, odbiła szkolnej "mean girl" chłopaka i ma zadatki na to, by niebawem sięgnąć po koronę królowej balu.
Nic, co dobre, nie trwa wiecznie. Na oczach całego liceum Stephanie wykonuje salto w powietrzu, po czym ląduje z impetem na plecach i zapada w śpiączkę. Budzi się dopiero w 2022 roku, czyli dwie dekady po groźnym incydencie. Jak przyznają sami lekarze, bohaterka ma mentalnie 17 lat, choć ciałem bliżej jej już do czterdziestki.
Wybudzona z długiego snu postanawia wrócić do szkoły i zgarnąć tytuł królowej balu. Stephanie na własnej skórze przekona się, że obecny świat w niczym nie przypomina teledysku Britney Spears "Oops!... I Did It Again" lub filmu "Cała ona".
Może Cię zainteresować: Polacy oszaleli na punkcie "Nowego Edenu". Tylko że serial Netfliksa nie jest tym, czym miał być
"Powrót do liceum" z Rebel Wilson to nieśmieszny teledysk
W filmie "Powrót do liceum" drzemał duży potencjał – tytuł ten mógł stać się pomostem między młodszym a starszym pokoleniem, ale zamiast tego scenarzyści nowego hitu platformy Netflix wybrali drogę na skróty decydując się na otwartą szyderę z zoomerów i ich inkluzywności.
Stephanie musi nauczyć się, jak korzystać ze smartfonów i jak zdobywać followersów na Instagramie. Co więcej, musi oduczyć się mówienia, że ktoś jest "niedorozwinięty". Spoglądając na współczesny świat oczami bohaterki możemy jasno powiedzieć, że jawi się on dla niej jako istny "dom wariatów". Oczywiście dawni przyjaciele wyjaśniają jej, dlaczego teraz nie wypada czegoś mówić (na przykład słowa "retarded", bo jest obraźliwe dla osób z niepełnosprawnościami), aczkolwiek twórcy nie pokusili się o to, żeby utwierdzić widza w przekonaniu, że młodzież w wielu kwestiach ma sporo racji.
Koniec końców dostajemy film, który przez większość czasu prowadzi typową dla boomerów narrację, że młodym "w głowach się poprzewracało" i że "kiedyś było lepiej". Fakt, "Powrót do liceum" pokazuje, jak odklejone potrafią być niektóre wymysły nastolatków z pokolenia Z bądź millenialsów (m.in. przywiązywanie zbyt dużej wagi do lajków), ale nie robi tego w sposób wyważony.
Przez ponad połowę filmu twórcy romantyzują lata 90. i początek XXI wieku, a dosadny komentarz dotyczący tego, jak toksyczna potrafiła być szkoła w tamtych czasach, serwują nam dopiero w finale.
Rebel Wilson, która nieraz udowodniła, że ma talent komediowy, w "Powrocie do liceum" wypada niezwykle blado i mało wiarygodnie. To ona wciela się w dorosłą wersję Stephanie. Aktorka chyba zapomniała o tym, że ma grać 17-latkę w ciele 37-latki, a nie niesfornego i marudzącego dzieciaka z podstawówki. Między nią, a jej młodszą wersją graną przez Angourie Rice widać ogromną przepaść. Stephanie po rozbudzeniu się ze śpiączki jest zupełnie inną postacią niż była przed wypadkiem.
Może Cię zainteresować: "Życie seksualne studentek" to porażka za porażką. I tym właśnie serial mnie kupił
"Powrót do liceum" nie ma też jasnookreślonej puenty. Pochłonięta balem maturalnym Stephanie nie przechodzi żadnej przemiany - jest karykaturą samej siebie, comic reliefem, którego główną rolą ma być rozśmieszanie widza żartami o seksie i o własnej pierdołowatości. Film zmierza zatem donikąd. Wszelkie sceny, w których możemy poznać bohaterkę i jej przykrą przeszłość, giną gdzieś w gęstwinie przewidywalnych plot twistów, które reżyser Alex Hardcastle podaje widzom na tacy. O intelektualnej uczcie nawet nie myślcie.
Jeśli macie ochotę obejrzeć jakiś "ogłupiacz", to "Powrót do liceum" pod tym względem was nie zawiedzie. Tytuł zapowiadał się jako godny następca "Tego pierwszego razu" z Drew Barrymore oraz "Dziś 13, jutro 30" z Jennifer Garner, a finalnie okazał się być kolejnym średniakiem podążającym na fali najntisowej nostalgii.
Tym, co Hardcastle zrobił dobrze, jest z pewnością uchwycenie ducha tamtych czasów. W pokoju Stephanie porozwieszane są plakaty z "największymi ciachami" przełomu XX i XXI wieku (m.in. z Joshem Hartnettem). Gra tam także muzyka, której nie powstydziłoby się samo MTV w 2002 roku (Britney Spears, Spice Girls i Avril Lavigne). Mamy ładny obrazek, ale duszy w nim brak.
Czytaj także:
- Wampirzyca zakochuje się w łowczyni wampirów. Netflix pokazał zwiastun "Pierwszego zabójstwa"
- Marvel przeszedł samego siebie. Nowy "Doktor Strange" to horror, który zrozumieją tylko fani
- "Film balkonowy" zachwycił widzów. Nie dziwię się: to dokument o nikim i każdym jednocześnie
- "X" to horror rodem z porno lat 70. Zamiast strachu serwuje śmiech i sztukę [RECENZJA]
- "Euforia" szokowała, "Heartstopper" otula. To najbardziej uroczy serial roku – i najważniejszy