Quo vadis, Marvel? Filmy o superbohaterach mogą powtórzyć błąd "Star Warsów" – robią się wtórne

Zuzanna Tomaszewicz
12 lipca 2022, 16:40 • 1 minuta czytania
Czwarta faza Marvel Cinematic Universe trwa w najlepsze, a wśród opinii fanów pojawia się coraz więcej głosów sugerujących, że to najgorsza z dotychczasowych serii filmów na podstawie komiksów Marvela. Cóż MCU wpadło najwyraźniej w to samo błędne koło, w którym od pewnego czasu znajdują się "Gwiezdne Wojny" czy nawet uniwersum J.K. Rowling. Zastawiono na nie pułapkę zwaną "bezcelowością". Nie traćmy jednak nadziei.

Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google


O czym jest 4. faza MCU?

Marvel Cinematic Universe to inaczej zbiór wszystkich filmów i seriali telewizyjnych o superbohaterach wyprodukowanych przez wytwórnię Marvel Studios. Trzecia faza produkcji spod szyldu MCU zakończyła się wraz z premierami filmów "Avengers: Koniec gry" oraz "Spider-Man: Daleko od domu".

Do fazy czwartej MCU należą więc wszystkie tytuły, które powstały po 2019 roku, ale które niekoniecznie rozpoczynają się po wydarzeniach nazywanych "czystką Thanosa" (choćby "Czarna wdowa" ze Scarlett Johanson).

W skład trwającej wciąż filmowej serii marvelowskich dzieł wchodzą jak na razie "Czarna wdowa", "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni", "Eternals", "Spider-Man: Bez drogi do domu", "Doktor Strange w multiwersum szaleństwa" oraz "Thor: Miłość i grom".

Ponadto Marvel Studios wyprodukował w ramach czwartej fazy siedem seriali (ósmy pod tytułem "Mecenas She-Hulk" czeka na sierpniową premierę). Jest to ewenement w skali całego uniwersum, bowiem wcześniejsze fazy opierały się wyłącznie o fabuły filmów, co niejako ułatwiało twórcom pracę nad łączeniem wszystkiego w spójną całość.

Faza czwarta w porównaniu ze swoimi poprzedniczkami to zupełnie nowy rozdział dla Marvel Cinematic Universe. Po pierwsze widzowie musieli pożegnać się z postaciami Iron Mana i Kapitana Ameryki, które zarówno w bezpośredni, jak i pośredni sposób spajały historie pozostałych superbohaterów.

Po drugie wszechświat spotkała największa jak dotąd katastrofa - Thanos za pomocą Rękawicy Nieskończoności zabił połowę populacji każdej planety w galaktyce. Oczywiście później Avengersom udało się cofnąć efekty jego niecnego czynu, choć trauma związana z falą zniknięć odbiła się na psychice każdej żyjącej istoty.

Obecna faza MCU musiała bądź co bądź zmierzyć się z pokłosiem tych wydarzeń, ale oprócz tego musiała odkryć także własną ścieżkę. I tu zdawałoby się, że z ratunkiem przybyła idea wieloświata ukazana choćby w drugiej części przygód Doktora Strange'a, w nowym Spider-Manie lub "Lokim".

Kto będzie Thanosem 4. fazy MCU?

Problem polega jednak na tym, że w nowych tytułach brakuje postaci podobnej do Thanosa, która od pierwszych faz jawiła się widzom jako widmo nadchodzącej zagłady. Wieloświat jest jedynie narzędziem, które może wpaść w nieodpowiednie ręce tak jak Kamienie Nieskończoności. Ale kto w czwartej fazie miałby być kolejnym niszczycielem światów?

W serialu "Loki" faktycznie poznajemy wariant Kanga Zdobywcy, jedynego władcy Świętej Linii Czasu, który pretenduje do miana głównego złoczyńcy tej fazy (i być może następnych). Tyle że Kang pojawił się raptem raz - w pozostałych produkcjach nie ma o nim nawet wzmianki.

I tak krążymy po wieloświecie, poznajemy nowych, znacznie młodszych superbohaterów (tych, którzy w przyszłości zasilą szeregi Young Avengers), ale towarzyszy nam przy tym poczucie bezcelowości. Jakby tego było mało, wiele z nowych tytułów albo sprawdza się dobrze w roli tzw. jednostrzałów, albo kompletnie ignoruje zdarzenia, jakie miały miejsca w innych dziełach należących do czwartej fazy.

Najlepszym tego przykładem są "Eternals". Pod koniec filmu z jądra Ziemi wynurzył się gargantuicznej wielkości Celestial zwany Tiamutem. Aby uchronić planetę przed zniszczeniem Eternalsi zamienili giganta w marmur, powstrzymując go tym samym przed dalszym rozwojem. Reszta tytułów nie odniosła się do tej globalnej wręcz anomalii.

Marvel wpadł po kolana w bagno, z którego teraz uparcie próbuje się wydostać. Powoli na publiczności przestają nawet robić wrażenie sceny po napisach, które, zamiast coś wyjaśniać, wprowadzają do uniwersum jeszcze większy zamęt.

Dla przykładu wystarczyłoby do nowego "Thora" wprowadzić jakoś wariant Lokiego (połączyć film z serialem "Loki"), a nie dodawać Herkulesa, którego swoją drogą można byłoby przedstawić przy innej, mniej napiętej dla MCU okazji.

Marvel pójdzie w ślady "Star Warsów"?

Czwarta faza zmaga się poniekąd z tym, z czym nie mogą uporać się "Gwiezdne Wojny" i "Fantastyczne zwierzęta" (dwie równie duże serie), czyli z deficytem pomysłów na nową (główną!) fabułę. "Star Warsy" nie potrafią zerwać z sagą o rodzie Skywalkerów, a gdy starały się to zrobić w filmie "Ostatnim Jedi", to spotkały się z hejtem ze strony wiernych fanów.

Marvel Cinematic Universe być może podejmuje ryzyko w postaci wieloświata, ale nie robi tego względem głównej linii fabularnej czwartej fazy. Widać, że wciąż nie wie, jak ma się za nią zabrać. Aczkolwiek MCU znajduje się w lepszej pozycji niż "Gwiezdne Wojny", które na przemian wałkują Palpatine'a i Dartha Vadera (patrz: "Obi-Wan Kenobi" i tekst: "Somehow Palpatine returned" z filmu "Skywalker. Odrodzenie").

Twórcy MCU powinni bacznie przyglądać się procesowi, który doprowadza do stagnacji "Star Warsów" i filmowych adaptacji J.K. Rowling, i uczyć się na błędach konkurencyjnych lore. Na razie darujmy sobie Herkulesa, zostawmy Kapitana Amerykę oraz Thanosa w spokoju i wróćmy do zapowiedzianego w "Strażnikach Galaktyki Vol. 2" Adama Warlocka, do Kanga czy uwięzionego w Oceanie Indyjskim Celestiala. To w nich drzemie potencjał sukcesu czwartej fazy.

Może Cię zainteresować:

Czytaj także: https://natemat.pl/419164,nowosci-marvela-lista-filmow-ktore-trafia-niedlugo-do-kin-2022-2023