Kontratak "paragonów grozy" w Sopocie? Grupa kolonijna zapłaciła 400 zł za toalety
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
- Pewna grupa kolonijna podczas wycieczki do Sopotu zapłaciła 400 zł za korzystanie z toalety, cena za pojedynczą usługę wynosiła 4 zł
- Dzieci pytały, czy "mogą iść w krzaki"
- Sopoccy urzędnicy miejscy wyjaśnili, że toalety są płatne, ponieważ ich utrzymanie jest bardzo kosztowne
Opieka nad sporą grupą dzieciaków na wakacjach to nie lada wyzwanie logistyczne, wymagające nerwów ze stali. - Pięćdziesięcioro dzieci cały dzień na molo i na plaży. Wiadomo, że maluchom co chwila chce się siku, a toaleta płatna 4 zł - opowiedziała pani Kasia, opiekunka grup kolonijnych cytowana przez Wirtualną Polskę.
Po przeliczeniu okazało się, że wydatek za podstawowe potrzeby maluchów podczas wycieczki do Sopotu wyniósł 400 zł.
Jak dodała opiekunka, dzieci zaczęły pytać, czy mogą "iść w krzaki". - Nie mogłyśmy na to pozwolić, więc płaciłyśmy za toaletę - pani Kasia wyznała portalowi. - Musiałyśmy też cały czas zwracać im uwagę, żeby nie załatwiały się do wody - dodała.
Czytaj także: Rubik pokazała paragon, po którym złapała się za głowę. Tyle zapłaciła za omlet na Hawajach
WP relacjonuje, że turyści publikują w sieci zdjęcia cenników publicznych toalet. Okazuje się, że czasami za tę - czy możemy użyć tego słowa? - przyjemność, zapłaci się nawet... 10 zł.
Sopoccy urzędnicy miejscy wyjaśnili WP, że porzucili pomysł utrzymywania bezpłatnych toalet, ponieważ stawały się noclegowniami bezdomnych, regularnie je dewastowano, a ich eksploatacja była zbyt kosztowna.
- Za toalety miejskie na terenie Sopotu pobierana jest opłata w wysokości 2 zł. WC na plaży miejskiej (trzy kabiny) kosztuje 3 zł. To kwoty symboliczne - wyjaśnił portalowi Jarosław Zawada, kierownik Działu Rozwoju, Eco Sopot sp. z o.o.
Może Cię zainteresować: Pamiątki z wakacji. "Mnie jest wstyd to sprzedawać i dziwię się, że ludziom nie wstyd tego kupować"
Panika z "paragonami grozy"
Redaktor naczelny naTemat Michał Mańkowski zwracał niedawno temu uwagę, że ogólnopolska dyskusja o "paragonach grozy" zaczyna iść w irracjonalnym kierunku. - Temat wraca co roku, głównie za sprawą wakacji nad morzem, gdzie smażalnie za dania o dyskusyjnych walorach wizualnych i smakowych, kasują jak restauracje z gwiazdką Michelin - skomentował.
Na hasło "paragony grozy" Google wyrzuca ponad milion wyników w 0,36 sekundy. I mniej więcej tyle samo czasu ludziom zajmuje bezrefleksyjne dołączenie się do tłumu narzekających. Tymczasem średnio za obiad nad morzem dla dwóch osób, który składa się z ryby, frytek i surówki 40 zł. A za podobny zestaw, tylko że za jedną osobę i z zupą do tego: 33 zł. To nie jest aż tak dużo.
"W restauracjach będzie zawsze drożej niż w domu"
Zauważyliśmy, że ludzie prowadzący prywatne biznesy są zmuszeni do podnoszenia cen, ponieważ tak samo odczuwają wszechobecne podwyżki. Do tego są przeczołgani przez dwa lata pandemii.
Muszą zatrudnić obsługę, kupić składniki, przygotować danie, utrzymać miejsce przy rosnących cenach za energię i gaz, a do tego też mierzyć się ze wszystkimi podwyżkami, które w rzeczywistości są dużo wyższe niż te 15 proc. oficjalnej inflacji.
Przeczytaj również: Ulica to nie miejsce na strój kąpielowy! Sondaż pokazał, że Polacy wolą się zakrywać
Apelujemy jako redakcja o wytykanie cen z kosmosu w uzasadnionych przypadkach. Prawdziwe paragony i drożyznę znajdziecie w sklepach z podstawowymi produktami.
Prawdziwym zdzierstwem są gofry na starówce za 30 zł, jagodzianki po 23 zł za sztukę czy ziemniak na plaży za 13 zł. Nie kupujmy takich rzeczy, ponieważ napędza to windowanie cen.
Czytaj także: https://natemat.pl/427213,o-co-chodzi-z-jestem-w-stegnie-na-plazy-hit-lata-2022https://natemat.pl/427213,o-co-chodzi-z-jestem-w-stegnie-na-plazy-hit-lata-2022