Miał 9 lat, gdy ksiądz zaczął go wykorzystywać. Teraz Kościół ma mu zapłacić 600 tys. zł
- Mariusz Milewski po raz pierwszy został skrzywdzony przez księdza w wieku 9 lat
- Duchowny prowadził lekcje religii w jego szkole
- Sąd kościelny uniewinnił sprawcę, ale sąd polski go skazał, a na początku października przyznał odszkodowanie jego ofierze
Anna Dryjańska: Gratuluję wygranej, Mariuszu. Jak się czujesz?
Mariusz Milewski: Odnieśliśmy niebywały sukces. Wchodząc do sądu, byłem strasznie spięty. Gdy sędzia ogłosiła wyrok, poczułem się nagle lekki i spokojny, jakby zsunął się ze mnie ciężki płaszcz.
"Odnieśliśmy"?
Mówię w liczbie mnogiej, bo bez mojego prawnika by się nie udało. Musiałem się go trochę naszukać, ale szczęście w nieszczęściu, że w końcu na niego trafiłem.
Inny prawnik, z którym wcześniej rozmawiałem, odmówił wzięcia mojej sprawy – stwierdził, że to nie ma sensu. Wtedy zrozumiałem, jak potężna jest machina kościelna.
Długo musiałeś namawiać swojego adwokata?
Gdy opowiedziałem mu o księdzu, Laszlo Schlesinger od razu zapytał: "gdzie jest ten s***wysyn?". Nie bał się i wiedział, co robić. Dlatego zwyciężyliśmy.
Domagałeś się miliona złotych, sąd przyznał ci 600 tys. Nie masz żalu?
Tu nie chodzi o pieniądze. Żadna suma nie zrekompensuje utraty dzieciństwa i 11 lat walki o sprawiedliwość.
Kluczowe dla mnie jest to, że sąd stwierdził nie tylko winę księdza, ale i Kościoła.
Skoro żadna kwota nie zrekompensuje twojej krzywdy, to dlaczego żądałeś pieniędzy?
Bo to jest jedyna metoda na to, by Kościół poczuł, że poniósł karę. Utrata tej kwoty będzie dla niego dotkliwa. Poza tym dzięki pieniądzom będzie mnie stać na psychoterapię, nie będę musiał prosić o pomoc znajomych.
Nie wierzę w to, że Kościół przestanie krzywdzić dzieci, bo przemówimy do jego sumienia. Hierarchowie nie mają za grosz godności. Jedyna droga, by zakończyć pedofilię w Kościele, wiedzie przez kieszeń hierarchów. Sami mnie tego nauczyli.
Co masz na myśli?
Na początku chciałem to wszystko załatwić polubownie, w sądzie kościelnym. Nie domagałem się pieniędzy, nie poszedłem do prokuratury – chciałem tylko, by biskup Andrzej Suski, którego zresztą znałem wcześniej, uznał moją krzywdę i zabronił oprawcy kontaktu z dziećmi.
Najważniejsze dla mnie było, aby żadne inne dziecko nie padło ofiarą księdza. Zawierzyłem Kościołowi, że sprawiedliwie rozstrzygnie sprawę.
Skąd ta nadzieja?
Miałem 20 lat, byłem młody, naiwny. Kościół był dla mnie domem boga. Wtedy jeszcze w niego wierzyłem. To Kościół nauczył mnie, że boga nie ma. Gdyby istniał, księża nie gwałciliby dzieci na plebanii.
Jak wyglądał proces kościelny?
Najpierw był proces przygotowawczy. Mimo że byłem ofiarą, traktowano mnie jak świadka. To skandaliczne, bo zostałem pozbawiony głosu, a więc na przykład nie mogłem zadawać pytań. Trwało to kilka miesięcy, potem księża wysłali kopie dokumentów do Watykanu. Oczywiście wcześniej je przetłumaczyli. To standardowa procedura.
Dlatego – pozwolę sobie na dygresję – abp Stanisław Gądecki bezczelnie kłamie, gdy twierdzi, że w sprawie z Poznania nie może przekazać dokumentów prokuraturze, bo wysyłał je do Watykanu. On wysłał kopie, a oryginały zapewne nadal kurzą się w jego pałacu.
Po co dokumenty z twojej sprawy trafiły do Watykanu?
Bo na ich podstawie Kongregacja Nauki i Wiary rozstrzyga, czy ma ruszyć właściwy proces kościelny. W mojej sprawie dała zielone światło.
To chyba dobrze?
Tak, ale szybko okazało się, że proces kościelny to farsa. I nie chodzi tylko o to, że byłem traktowany jak uciążliwy petent. Do wydania wyroku biskup powołał księży z kurii – tak byli "niezależni". Po przesłuchaniu świadków i zabraniu dowodów mieli stwierdzić, czy oskarżony jest winny, czy nie.
Przeciwko mnie zeznawała katechetka, która nawet mnie nie znała. Potem w polskim sądzie ze wszystkiego się wycofała, bo sędzia ją docisnął i obnażył kłamstwa.
Kto jeszcze zeznawał przeciwko tobie w sądzie kościelnym?
Kochanek oskarżonego księdza.
Przepraszam, kto?
Kochanek księdza, który zresztą od ośmiu lat z nim mieszkał. Wszyscy w kurii wiedzieli, ale nikomu to nie przeszkadzało.
Biskup uznał jego zeznania za wiarygodne, choć partner księdza miał osobisty interes w tym, by mnie zdyskredytować. I próbował to zrobić. Kłamał przed biskupem, że umawiam się na seks za pieniądze. Doniósł na to jakieś sfabrykowane papiery.
Nawet gdyby było to prawdą: to jak zarabiasz, nie ma związku z tym, czy ksiądz cię zgwałcił, czy nie.
Dla sądu kościelnego miało.
Podczas postępowania ksiądz został przeniesiony na nową parafię, do Pucka, gdzie parasol ochronny rozłożył nad nim abp Sławoj Głódź. A tam duchowny nadal miał dostęp do dzieci – choćby w szkole, bo był katechetą.
Jako ksiądz oskarżony o gwałcenie dziecka święcił sztandary w jednej z podstawówek. Urządził sobie imprezę 30-lecia święceń kapłańskich. Razem z Głodziem koncelebrował bierzmowania, więc znowu miał dostęp do młodzieży.
W październiku 2015 roku kuria wydała wyrok, opierając się na kłamstwach. Mimo przytłaczających dowodów winy księdza sąd biskupi uznał, że jest niewinny "w imię Pańskie".
Zignorowano między innymi opinię katolickiej psycholożki, która nie miała wątpliwości, że ksiądz kłamie. Ale i tak przegłosowali, że ksiądz jest niewinny. Dokumenty sobie, wyrok sobie. Aberracja totalna.
W nowej parafii twój oprawca został proboszczem?
Nie, tę funkcję sprawował inny ksiądz, który zresztą sam był oskarżony o molestowanie dziewczynki. Upiekło mu się, bo sprawa się przedawniła. Byłem wściekły.
Co zrobiłeś?
Poszedłem z awanturą do kurii. Jak mogą wysyłać księdza-gwałciciela do szkoły?! Biskup odpowiedział, że przecież Kościół nie ma swoich więzień, więc nie mogą go zamknąć. Ja powtarzałem, że ksiądz może skrzywdzić kolejne dziecko.
Na to odezwał się ks. Mariusz Stasiak, który odpowiada za ochronę dzieci i młodzieży w diecezji toruńskiej. "To wtedy mu wytoczymy kolejny proces" – powiedział.
Brak mi słów… Kiedy złożyłeś doniesienie do prokuratury?
Jeszcze przed decyzją sądu kościelnego, w 2013 roku. Było już wtedy dla mnie jasne, gdzie to wszystko zmierza.
W prokuraturze wreszcie zostałem potraktowany jak człowiek. Musiałem zeznawać tylko dwa razy. Zadbano o to, by w tym czasie ksiądz nie przebywał w budynku. Sędzia dopilnował, by nie zadawano mi po kilka razy tych samych pytań.
Czyli przez kilkanaście miesięcy w twojej sprawie równolegle działał sąd kościelny i polskie organy ścigania?
Tak. W tym czasie prokuratura wystąpiła do kurii o przekazanie dokumentów. Nic z tego. Biskup odmówił, powołując się na konkordat.
Jednak gdy sąd kościelny uniewinnił mojego oprawcę, nagle okazało się, że to nie jest przeszkoda: kuria błyskawicznie wysłała dokumenty do prokuratury.
Polski sąd stwierdził natomiast, że wyrok kościelny nie ma żadnego znaczenia. Wytknął, że dochodzenie nadzorowane przez biskupa było prowadzone wadliwie, zawierało nieprawdziwe zeznania i sfałszowane dokumenty. Uznano, że nieznajoma katechetka i kochanek księdza nie byli wiarygodnymi świadkami.
Poza tym sąd odrzucił skrajnie bezczelne żądanie kurii, by część odszkodowania za działania księdza miała zapłacić gmina, w której szkole prowadził katechezę. Nauczyciela religii wyznacza biskup, dyrektor nie ma nic do gadania. To kuria wysłała gwałciciela do dzieci.
Miałeś satysfakcję?
Jasne. Najważniejsze było dla mnie jednak, że sąd przyznał, iż ksiądz mnie wykorzystał – a do tego wskazał, że zrobił to, prowadząc posługę kapłańską.
Dlaczego wątek posługi jest ważny?
Bo w ten sposób sąd potwierdził, że odpowiedzialność za działania księdza ponosi hierarchia kościelna. To otworzyło drogę do odszkodowania. Sąd uznał, że zawód oskarżonego stworzył ramy dla krzywdy, która nastąpiła potem. Ksiądz został skazany na 3 lata bezwzględnego więzienia i dostał zakaz pracy z dziećmi przez 10 lat.
Gdy wyrok w sprawie karnej się uprawomocnił, ponownie spotkałem się z biskupem Suskim. Pytałem, dlaczego ten człowiek nadal jest księdzem. Biskup odpowiedział, że będzie się odwoływał do Sądu Najwyższego.
Rozmawiałem z innym urzędnikiem kurii. Oni byli przekonani, że SN uniewinni księdza. Tak się jednak nie stało. Dopiero wtedy wydalili go z kapłaństwa.
Mówiłeś, że ksiądz miał kochanka na plebanii. Dlaczego sięgnął po dziecko?
W Gostyninie stwierdzili, że ksiądz nie był pedofilem. To, co mi robił, to były "czynności zastępcze". Nie byłem jego pierwszym wyborem, po prostu miał mnie pod ręką.
Gwałcił, bo mógł?
Tak.
Zastanawiałeś się, dlaczego ty?
Wiem, dlaczego ja. Pamiętasz tę scenę z "Kleru", gdy przestępca w sutannie wybiera sobie zaniedbane dziecko? Ja byłem takim dzieckiem.
To był przełom lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych, wieś w województwie warmińsko-mazurskim. Inne dzieci były z tak zwanych dobrych domów. Ja miałem uzależnionego od alkoholu ojca i niezaradną matkę. Ksiądz bywał u nas po kolędzie, więc wiedział, jak jest. Wiedział, że jestem bezbronny.
Jest taka książka "Rozmowy z pedofilem" napisana przez dr Amy Zabin. Jeden ze sprawców mówi tam, że na cel wybiera się dziecko, które nie ma oparcia w rodzicach. Można mu robić, co się chce i mieć pewność, że będzie milczało. Tak było w moim przypadku.
Ksiądz przestrzegł mnie, że jeśli coś powiem, to ludzie nas wezmą na języki. Więc milczałem. Bałem się cokolwiek powiedzieć rodzicom. Skoro ksiądz mówi, że trzeba zachować tajemnicę, to trzeba posłuchać.
Wykorzystywał mnie przez 9 długich lat. Niektórzy się dziwią, jak to możliwe, że molestował mnie tak długo. Ludzie nie rozumieją, że on zawładnął mną psychicznie. Byłem stłamszony jak bita kobieta, tyle że na dodatek byłem dzieckiem. Wychowywał mnie w tej patologii i oszukiwał, że to normalne. Gdy dorosłem, potrzebowałem kilku lat na to, by przyznać przed samym sobą, co mnie spotkało.
Nie wierzę, by latami nikt z mieszkańców wsi nie zauważył, że ksiądz gwałci małego chłopca.
Ludzie wiedzieli. Niektórzy sami mi o tym powiedzieli, gdy sprawa stała się medialna.
To dlaczego pozwalali na tę zbrodnię?
Bo dla nich przyznanie, że Kościół jest zły, oznacza zawalenie całego światopoglądu. Przekonania, na których oparli swoje życie, ległyby w gruzach. Nawet gdyby sam Jezus zstąpił z nieba, by obronili mnie przed księdzem, to powiedzieliby mu "spierdalaj". To ja jestem napiętnowany – nie sprawca. "Chodził do księdza, bo chciał" – tak o mnie mówią.
Czy i co zrobili twoi nauczyciele?
Na swój sposób zareagowali. Przez to, co się działo, zacząłem mieć duże kłopoty z nauką. Zamknąłem się w sobie. Dlatego po jakimś czasie zostałem przeniesiony do szkoły specjalnej.
…
Tylko swojemu uporowi zawdzięczam, że się z niej wyrwałem i wróciłem do szkoły powszechnej. Do matury jednak nie podszedłem. Miałem za duże zaległości.
Niedawno podeszła do mnie jedna z nauczycielek z podstawówki. Przeprosiła mnie za to, że nie zainteresowała się wtedy, dlaczego tak nagle się zmieniłem, że mi nie pomogła.
Widzę osamotnione dziecko, krzywdzone na różne sposoby przez dorosłych. Skąd wziąłeś siłę, by o siebie zawalczyć?
Nie mam pojęcia. Wiedziałem tylko, że nie chcę powtórzyć losu rodziców: uzależnienia, biedy, niezaradności…
Twój oprawca zmarł kilka miesięcy temu. Co poczułeś?
Wielki szok. Człowiek powinien się cieszyć, że go już nie ma i nie będzie nic kombinował, ale moją reakcją było otępienie. Trudno mi to wytłumaczyć. Ta sprawa nie skończyła się dla mnie razem z jego śmiercią.
Jakie masz plany na przyszłość?
Mam dopiero 31 lat. Niektórzy mówią, że życie zaczyna się po trzydziestce – liczę na to.
Chcę zdać maturę, pójść na studia, odzyskać to, co zostało mi zabrane. Myślę o tym, by przenieść się do jakiegoś dużego miasta, zacząć od nowa.
Dzięki odszkodowaniu będę mógł porządnie leczyć depresję – bez przerw w terapii. Wcześniej nie starczało mi pieniędzy na regularne wizyty.
Tego, co mnie spotkało, nie da się zapomnieć. Wspomnienia wracają do mnie w różnych momentach jak w koszmarnym filmie. Muszę się nauczyć jak sobie z tym radzić. Muszę się wyciszyć, jakoś poukładać sobie to życie.
Co radzisz rodzicom, którzy chcą uchronić swoje dziecko przed pedofilią w kościele?
Przede wszystkim z dzieckiem trzeba rozmawiać, by czuło, że może powiedzieć rodzicom wszystko, a oni to przyjmą i pomogą. Chodzi o to, by rodzic był przyjacielem i by każdy w otoczeniu wiedział, że jeśli tknie dziecko, to rodzic stanie za nim murem.
Uważam, że nie powinno się zmuszać dziecka do wiary, zanosić go do chrztu, gdy nie ma nic do powiedzenia. Dziecko powinno samo podjąć decyzję, jak będzie dorosłe. I to ono powinno decydować, czy chce chodzić na lekcje religii. Nie wiadomo, kim jest katecheta. Jak pokazuje moja historia, biskup nie ma żadnego problemu z tym, by wysłać do szkoły gwałciciela.
Ja poznałem Kościół tak dobrze, że jestem ateistą. Rozum zwyciężył nad wiarą. Wystarczy trochę poczytać – gdy religię katolicką rozbierze się na czynniki pierwsze, to okazuje się, że to miks elementów, które księża wzięli sobie z innych religii.
Do wiary nic nie mam. Jestem za to przeciwnikiem odrażającej, wstrętnej instytucji, biznesu zbudowanego na ludzkiej krzywdzie. Kościół to mafia, ale sprawiedliwość w końcu zatriumfuje. W średniowieczu spaliliby mnie na stosie na toruńskim rynku. W XXI wieku to ja wygrywam z nimi w sądzie. Dlatego apeluję do ofiar: opowiedzcie, co was spotkało. I walczcie o siebie.