Śmiejemy się ze "Zmierzchu", a ze "Spider-Mana" nie. Zostawcie popkulturę dla dziewczyn w spokoju

Maja Mikołajczyk
31 października 2022, 11:26 • 1 minuta czytania
Popkulturze często dostaje się po głowie od tzw. kultury wyższej, jednak ogólnie nie zbiera ona takich bęcków, jak ta skierowana do młodych kobiet. Dlaczego tylko ze "Zmierzchu" kręcimy bekę, a "Spider-Mana" oszczędzamy?
Dlaczego śmiejemy się ze "Zmierzchu", a ze "Spider-Mana" nie? To absurd. Fot. kadr z filmu "Zmierzch"/ Internet

Edward Cullen jest śmieszny, ale Peter Parker już nie?

Od kiedy pamiętam, z popkultury kierowanej do młodych dziewczyn głównie kręcono bekę. Przyznać się do tego, że lubi się filmy z serii "Zmierzch" czy że słucha się Britney Spears, było w niektórych kręgach towarzyskim samobójstwem (szczególnie na etapie gimnazjum czy liceum).

"Zawsze będą ludzie, którzy po prostu będą chcieli oczernić i zgnoić cokolwiek, co lubią młode kobiety" – komentował dla portalu Vox krytyk muzyczny Brodie Lancaster. Trudno się z nim nie zgodzić.

Chłopcy czegoś takiego nie doświadczali – wystarczy, że zapytacie jednego ze swoich kolegów lub partnera, żeby dowiedzieć się, że o takim typie zawstydzania nie mają bladego pojęcia.

– Zasadniczo rzeczy, które są stereotypowo kierowane do mężczyzn, jak sporty czy bohaterowie kina akcji, są uważane za cool i w dobrym guście – tłumaczyła w swoim wideoeseju Ashley Rous.

Słyszeliście, żeby ktoś (poza największymi snobami) szydził ze "Spider-Mana" albo "Harry'ego Pottera"? Co sprawia, że fanki Edwarda Cullena są wyśmiewane, a fani Petera Parkera nie?

Stara "dobra" mizoginia

Jeśli się nad tym głębiej zastanowić, ciężko wymienić choć jedną rzecz sprawiającą przyjemność "przeciętnym" nastolatkom, za którą nie byłyby wyśmiewane. W przeciwieństwie do "chłopackich" rzeczy te dziewczyńskie, jak komedie romantyczne, popowe wokalistki, moda czy makijaż są uważane za płytkie i obciachowe.

Wszystkiemu winna jest stara "dobra" mizoginia, która niestety wciąż pokutuje w naszym społeczeństwie i w sposobie, w jaki widzimy pewne twory kultury. Jej "wybitnym" (i niezwykle obrzydliwym) przykładem jest artykuł napisany przez Johnathana Heafa o fankach One Direction, gdy zespół był u szczytu popularności.

"Do tej pory już wszyscy poznaliśmy transformacyjną moc boysbandu, który potrafi zmienić niewinną nastolatkę we wściekłą, moczącą swoje majtki banshee, która z histerycznym zapałem będzie w stanie oderwać sobie uszy, gdy zobaczy obiekty swojej fascynacji" – napisał Heafa w ociekającym nienawiścią do kobiet tekście.

Jeśli zastanawialiście się kiedyś, skąd biorą się teksty "nie jestem jak inne dziewczyny" czy zachowania typu "pick me girl" – macie odpowiedź. Zawstydzane wielokrotne dziewczyny w końcu wykształcają w sobie zinternalizowaną mizoginię i boją się przyznać, jakie książki zdarza im się czytać czy jakiej muzyki słuchać, bo przecież "obciachem" nie jest jedynie obcowanie z "poważnymi" rzeczami lub tymi konotowanymi jako męskie.

Sama pamiętam, jak skrzętnie skrywałam słuchanie popowych piosenek o miłości popularnych artystek czy czytanie romansów fantasy. Teraz mam to gdzieś i otwarcie cieszę się z płakania do piosenek Taylor Swift oraz nie mam problemu z ekscytacją nowymi powieściami Young Adult dla nastolatek.

Niektóre moje koleżanki (czyli dorosłe baby koło 30-stki) wciąż jednak rozpatrują czerpanie przyjemności z popkultury dla kobiet w kategoriach "grzesznej przyjemności". Skąd to poczucie winy z robienia czegoś tak niewinnego jak konsumowanie popkultury? Oto efekt wielokrotnego zawstydzania.

Popkultura dla młodych kobiet powoli przestaje być na cenzurowanym

Pocieszające jest to, że coraz więcej kobiet przyznaje się bez wstydu do czerpania radości z książek, muzyki czy filmów i seriali adresowanych do młodszych kobiet. Skoro faceci nie mają problemu z przyznaniem się do czytania komiksów o Batmanie po 30-stce i składania klocków lego, dlaczego my mamy udawać, że nie wzdychamy do Zmrocza z "Cienia i kościa"?

Zmieniający się powoli sposób myślenia zawdzięczamy aktywistkom, influencerkom i dziennikarkom, które otwarcie opowiadają o swoich popkulturowych fascynacjach czy nawet Taylor Swift, chyba największej ambasadorce "dziewczyńskości" na świecie – kiedyś wyśmiewanej za "babskie" piosenki o miłości, a dzisiaj nazywanej jedną z najlepszych żyjących tekściarek i honorowanej tytułem doktora honoris causa.

Duża też rola samych kobiet w tym, jak postrzegana jest ta działka popkultury. Dlatego z taką samą dumą mówcie o słuchaniu Lany Del Rey, jak opowiadacie o Pink Floyd czy Deep Purple, a może w końcu dziadersi zrozumieją, że nie tylko twórczość "od panów dla panów" jest godna estymy. Może nawet nagracie o tym TikToka?