Obejrzałam pierwszy odcinek 5. sezonu "The Crown". Jest nudnawo, ale Debicki jako Diana jest petardą
- 9 listopada na Netliksie pojawił się 5. sezon "The Crown" i liczy 10. odcinków
- To pierwszy sezon serialu o brytyjskiej rodzinie królewskiej, który ma premierę po śmierci księcia Filipa (9 kwietnia 2021 r.) i królowej Elżbiety II (8 września 2022 r.)
- Akcja "The Crown 5" dzieje się w latach 90. i obejmuje tzw. annus horribilis, czyli rok 1992, w którym rozpadły się małżeństwa trójki dzieci królowej, w tym Karola i Diany
- W nowej obsadzie "The Crown" znaleźli się m.in.: Imelda Staunton (Elżbieta II), Jonathan Pryce (książę Filip), Lesley Manville (księżniczka Małgorzata), Dominic West (książę Karol), Elizabeth Debicki (księżna Diana) i Jonny Lee Miller (premier John Major)
- Obejrzałam 1. odcinek 5. sezonu "The Crown". Jak wrażenia?
Jestem fanką brytyjskiej rodziny królewskiej i wcale się tego nie wstydzę. To nie znaczy, że przyjmuję ją z całym dobrodziejstwem inwentarza i nie widzę jej wad. Wręcz przeciwnie. Royalsi mnie fascynują jak obiekt w monumentalnym, choć nieco zakurzonym muzeum. Chłonę plotki, tradycje i ceremonie, ale Windsorowie jednocześnie mnie irytują i śmieszą. To trudna miłość, świadoma rys na obiekcie uczuć. Ale wciąż miłość.
Dlatego byłam jedną z tych osób, które płakały po królowej Elżbiecie II. Imperializm, kolonializm, zagrabianie nieswoich dóbr, tłamszenie członków swojej własnej rodziny, utrzymywanie pozorów – jestem świadoma wszystkich grzechów Korony w całej jej historii. Ale to nie zmienia faktu, że monarchini była kulturową ikoną, stałym punktem w niespokojnym świecie i symbolem Wielkiej Brytanii przez siedem dekad. Płakałam za tym, co odchodzi.
Dwa miesiące po śmierci Elżbiety II na Netfliksa wjechał 5. sezon "The Crown". Za wcześnie? Być może. Wiem, że Netflix kuje żelazo póki gorące, ale być może w dobrym guście było odczekanie przynajmniej kilku dodatkowych miesięcy.
Mogę sobie tak mówić, ale i tak z radością włączyłam pierwszy odcinek, bo tak samo, jak jestem fanką royalsów, tak jestem również fanką "The Crown". Sytuacja jest zresztą podobna: uwielbiam serial Netfliksa, chociaż jestem świadoma jego mankamentów. Mimo to czwarty sezon pochłonęłam w dwa wieczory, a z piątym będzie pewnie podobnie.
Na razie jestem po seansie pierwszego odcinka i na gorąco dzielę się spostrzeżeniami. Przyjemność oglądania wciąż jest (Te wnętrza! Ta napuszona etykieta! Ci samotni, smutni, bogaci ludzie! Te długie rozmowy!), ale coś mi na razie zgrzyta.
Annus horribilis Elżbiety II
"The Crown" wymieniało obsadę trzy razy. W pierwszych dwóch sezonach zakochaliśmy się w Claire Foy i Matcie Smicie (dzisiaj Deamonie Targaryenie w "Rodzie smoka") jako królowej Elżbiecie II i księciu Filipie. W trzecim i czwartym pałeczkę przejęli oscarowa Olivia Colman i Tobias Menzies. Teraz na kolejne dwa sezony zagościli zupełnie nowi aktorzy z Imeldą Staunton i Jonathan Prycem na czele.
Bo oto wkroczyliśmy w lata 90. Jest rok 1991, królowa ma już 65 lat, książę – 70. Elżbieta II odczuwa przemijanie na własnej skórze. Gdy w pierwszej retrospektywnej scenie gościnnie pojawia się Foy jako młodziutka monarchini, która chrzci swój statek Britannię, a następnie widzimy starszą Elżbietę podczas badań lekarskich, również widz zdaje sobie sprawę z upływu czasu. I z czegoś jeszcze – królowa, której skóra jest pomarszczona, włosy siwe, a waga idzie do góry, wciąż trwa u steru.
Showrunner Peter Morgan zdecydował się na dość toporne, ale symboliczne porównanie arystokratki do wspomnianego statku. Oto Britannia, która towarzyszyła Elżbiecie od początków rządów i nazywana jest przez nią swoim "drugim domem", zaczyna rzęzić i się rozpadać. Pojawia się kwestia: remontować ją za miliony funtów czy zastąpić nowym statkiem? A może zupełnie z tego luksusu zrezygnować?
To samo pytanie stawiane jest w pierwszym odcinku wobec królowej i całej monarchii. Gdy "The Sunday Times" publikuje niesłynne wyniki sondażu, z którego wynika, że Elżbieta II powinna abdykować na rzecz swojego syna księcia Karola (dzisiaj już króla Karola III), rozpoczyna się dyskusja, czy starzejąca się monarchini w ogóle jeszcze się nadaje. Może faktycznie przyda się zmiana (na co nalega grany przez Dominica Westa Karol)?
A może rodzina królewska jest już przeżytkiem? Zwłaszcza że nie spełnia już swojej najważniejszej funkcji, co na końcu pierwszego odcinka zauważa nowy brytyjski premier John Mayor (Johnny Lee Miller).
– Ród Windsorów powinien spajać naród. Dawać przykład idealnego życia rodzinnego. Zamiast tego starsi członkowie zdają się nie mieć kontaktu z rzeczywistością. A młodsi są nieudolni, uprzywilejowani i zagubieni. (...) Ta sytuacja wpływa na stabilność kraju, nie może być inaczej. Co gorsza, mam przeczucie, że to wszystko wkrótce wybuchnie – mówi, obserwując przez okno zamku w Balmoral harce młodych royalsów podczas szkockiego balu.
Zresztą to samo, choć w znacznie mniej dramatycznej formie, zauważa wcześniej księżna Diana (australijska aktorka polskiego pochodzenia Elizabeth Debicki). – Zdrowie rodziny można ocenić po stanie zawartych w niej małżeństw. Proszę spojrzeć. Anna i Mark. Andrzej i Sarah. Karol i ja. Wszystkim nam daję może pół roku. Co się stanie, gdy rodzina się rozpadnie? Według mnie rozpadnie się cała instytucja. A potem... bum! – dzieli się swoimi przemyślaniami z szefem rządu.
Dzisiaj wiemy, że Diana miała w połowie rację. 1992 rok, określony przez Elżbietę II w orędziu do narodu jako annus horribilis ("okropny rok"), był końcem wszystkich trzech wspomnianych małżeństw. Księżniczka Anna (Claudia Harrison) rozwiodła się z kapitanem Markiem Phillipsem, a swoją separację ogłosili książę Andrzej i księżna Sara (James Murray i Emma Laird Craig) oraz właśnie księżna Diana i książę Karol. I chociaż osłabiło to pozycję monarchii i zszargało jej dobre imię, to ta trzyma się do dzisiaj. Nie wybuchła.
Chaos w rodzinie królewskiej
Pierwszy odcinek 5. sezonu "The Crown" powoli szykuje nas na chaos, który nastąpi niebawem. Lata 90. nie były dla royalsów szczęśliwe.
Tak, rozpadły się trzy małżeństwa, ale to nie wszystko. Nie zapominajmy o licznych skandalach z udziałem członków brytyjskiej rodziny królewskiej, jak szokująca książka Diany ("Diana: Her True Story"), głośny wywiad księżnej w BBC, romanse dzieci królowej i ich małżonków czy dowodzące im skandaliczne zdjęcia. Na horyzoncie pojawił się również Dodi Al-Fayed (Khalid Abdalla), który w 1997 roku razem z Dianą straci życie w paryskim tunelu.
Jakby tego było mało, we wspomnianym "okropnym 1992 roku" miał miejsce pożar w Zamku Windsor, a opinia publiczna zaczyna otwarcie i głośno kwestionować rolę monarchii w Wielkiej Brytanii. Zresztą na świecie również się dzieje, bo upadek Związku Radzieckiego i przekazanie suwerenności w Hongkongu sygnalizują ogromne zmiany w międzynarodowym porządku i stawiają monarchię przed nowymi wyzwaniami.
5. sezon "The Crown" ma ambitne zadanie ten chaos przedstawić. Ale jak to zrobić bez taniej sensacji i telenoweli? Jak utrzymać złoty środek między subtelnością a dostarczeniem głodnemu widzowi emocji?
Po pierwszym odcinku można mieć obawy, czy Peter Morgan trochę się nie pogubił. Momentami siada tempo, a niektóre sceny są zbyt przegadane (nawet jak na "The Crown") i na siłę przedłużane. Z kolei obrazki we Włoszech, gdzie odpoczywają Diana i Karol z Williamem i Harrym, niebezpiecznie lawirują w stronę opery mydlanej. Mimo że wszyscy wiemy, dokąd prowadzi nas relacja księżnej i obecnego króla, to nie ma w tym ani krzty subtelności, która była atutem poprzedniego sezonu sprzed dwóch lat.
Jak będzie dalej? W zagranicznych recenzjach dominują opinie, że sezon piąty jest najsłabszym sezonem "The Crown". Krytycy punktują scenariusz napisany na kolanie, często nudę i brak realizacyjnej dyscypliny. Na razie nowe odcinki zostały ocenione na Rotten Tomatoes na 70 procent na podstawie 33 recenzji, lecz oczywiście może ulec to zmianie. Sama na razie mogę wypowiadać się tylko o pierwszym odcinku i mieć nadzieję, że nie będzie piękną (bo zdjęcia, kostiumy, scenografia czy muzyka wciąż są piękne) katastrofą.
Elizabeth Debicki lśni jako księżna Diana w "The Crown"
A jak prezentuje się nowa obsada w "The Crown"? Najważniejsza jest oczywiście Elżbieta II, w którą tym razem wciela się Imelda Staunton, wybitna brytyjska aktorka, którą wielu widzów (szczególnie poza Wielką Brytanią) niestety kojarzy jedynie z profesor Dolores Umbridge w "Harrym Potterze i Zakonie Feniksa". Jest to naprawdę doskonała decyzja castingowa.
Starsza Elżbieta jest już jednak mniej "widowiskową" postacią niż jej młodsze wersje. Jest zdystansowana i bierna, silna, chociaż nieco odklejona od rzeczywistości oraz zupełnie nieświadoma tego, co dzieje się w jej własnej rodzinie. Imelda Staunton, podobnie jak jej doskonałe poprzedniczki, nie gra jednak pomnika i ikony, ale nieco zagubioną kobietę, która zmaga się z przemijaniem, postępującą starością i gwałtownymi zmianami. Aktorka pozwala momentami, aby emocje przeniknęły przez fasadę i wtedy jest najlepsza.
Znakomitym aktorskim wyborem jest również Jonathan Pryce, również uznany brytyjski aktor (większość kojarzy go pewnie z ról Wielkiego Wróbla w "Grze o tron" i papieża Franciszka w filmie "Dwóch papieży"). Jest to jednak wybór dość zaskakujący, bo Pryce fizycznie nie jest zbytnio podobny ani do księcia Filipa, ani do swoich poprzedników, Matta Smitha i Tobiasa Menziesa. Mimo to, patrząc na jego gesty i sylwetkę, widzimy Filipa. W tym sezonie częściej sfrustrowanego i zirytowanego, również niemogącego pogodzić się ze starzeniem.
Najwięcej widzów czeka jednak oczywiście na nową księżną Dianę. W poprzednim sezonie w tej roli zachwyciła Emma Corrin, która zaliczyła spektakularny aktorski debiut i sprawiła, że wielu fanów "The Crown" nie wyobrażało sobie w roli Diany kogokolwiek innego. Jego Elizabeth Debicki to jednak absolutny strzał w dziesiątkę.
Nie dość, że (podobnie jak Corrin) jest niewiarygodnie podobna fizycznie do nieżyjącej już arystokratki, to fantastycznie oddaje kruchość i wrażliwość Diany, jej wyobcowanie i samotność, ale i towarzyskie ambicje. To bardzo empatyczna i wielopłaszczyznowa rola. Już w pierwszym odcinku Debicki kradnie show i odwraca uwagę od swojego serialowego męża, czyli Dominica Westa jako księcia Karola.
Sam West to bardzo udany wybór do roli obecnego króla. Mimo że wcześniej pojawiały się głosy, że West jest na Karola... zbyt przystojny, to aktor ("Prawo ulicy", "The Affair") świetnie dopasowuje się do księcia, który usilnie chce pełnić w rodzinie królewskiej ważniejszą rolę i, zakochany w Camilli Parker-Bowles (Olivia Williams), obecnie królowej małżonce, nie zdaje sobie sprawy, że jego popularność w narodzie głównie ma źródło... w jego żonie, Dianie. Mimo że ciężko wejść w buty doskonałego Josha O'Connora, to West świetnie sobie radzi.
W pierwszym odcinku wyróżniają się również genialna (i niedoceniana) Lesley Manville jak ksieżniczka Małgorzata, młodsza siostra Elżbiety II oraz nieznana dotąd aktorka, charyzmatyczna Claudia Harrison, która zwraca na siebie uwagę w roli księżniczki Anny, córki królowej. Z kolei tak zdolny aktor jak Jonny Lee Miller na razie wydaje się czuć nieco obco w roli premiera Johna Majora i jest po prostu... cichym panem w dziwnej peruce. Być może się to zmieni, chociaż ciężko zastąpić zarówno Margaret Thatcher, jak i Gillian Anderson.
Wnioski? Po pierwszym odcinku nie jestem przekonana, czy sezon piąty będzie takim triumfem jak doskonały sezon czwarty. Mam obawy, że możemy się nieco wynudzić, a publiczne skandale w rodzinie królewskiej będą przedstawione w taniej, sensacyjnej formie. Ale czy to odstraszy mnie i większość fanów od "The Crown" Netfliksa? Bynajmniej.