Brat zamordowanego Pawła Adamowicza: Czy ta śmierć coś zmieniła? Nie, nic

Daria Różańska-Danisz
13 stycznia 2023, 09:54 • 1 minuta czytania
– Kogoś nie ma i trzeba było się z tym pogodzić. Trzeba było się do tego przyzwyczaić. Bez wątpienia każdego z rodziny ta śmierć dotknęła, najbardziej córki brata. Starsza – Antonina – miała pełną świadomość tej tragedii. Młodsza nie do końca sobie uświadamiała, co się stało. Dopiero z biegiem lat to do niej wraca w innej formie. Inaczej odczuwała jako dziecko, inaczej jako nastolatka. Dziewczynki pozostawały przez bardzo długi czas pod opieką psychologów – mówi Piotr Adamowicz, brat zamordowanego cztery lata temu prezydenta Gdańska.
Poseł Koalicji Obywatelskiej Piotr Adamowicz Fot. Wojciech Stróżyk / East News

Daria Różańska-Danisz: Jest coś, o czym nie zdążył pan porozmawiać z bratem? Piotr Adamowicz: Są dziesiątki tematów, na które nie udało nam się porozmawiać. Ale nie chcę do tego wracać. 


Dziś czwarta rocznica zamordowania pana brata. Dalej w głowie przewijają się obrazy tamtej nocy?

Tak, szczególnie, kiedy zbliża się rocznica. Wtedy dzwonią dziennikarze i siłą rzeczy obrazy tamtej nocy wracają. To nie jest ani łatwe, ani przyjemne, dlatego staram się nie myśleć o tym. Życie musi toczyć się dalej. Jak zmieniło się życie rodziny? 

Kogoś nie ma i trzeba było się z tym pogodzić. Należało się do tego przyzwyczaić. Bez wątpienia każdego z rodziny ta śmierć dotknęła, najbardziej córek brata. 

Starsza – Antonina – miała pełną świadomość tej tragedii. Młodsza nie do końca sobie uświadamiała, co się stało. Dopiero z biegiem lat to do niej wraca w innej formie. Inaczej odczuwała jako dziecko, inaczej jako nastolatka. Dziewczynki pozostawały przez bardzo długi czas pod opieką psychologów. Była to wielka tragedia, która wywarła osobiste skutki. 

Kilka dni po zabójstwie Pawła Adamowicza ojciec Ludwik Wiśniewski powiedział: "Ja tu dzisiaj jestem przekonany, że Paweł chce, abym wypowiedział następujące słowa: trzeba skończyć z nienawiścią, trzeba skończyć z nienawistnym językiem, trzeba skończyć z pogardą, trzeba skończyć z bezpodstawnym oskarżaniem innych". Skończyliśmy z tym? Uzupełnię tylko, że kiedy relacjonowano uroczystości pogrzebowe mojego brata w tzw. telewizji publicznej, zrobiono bezczelny zabieg. Gdy przemawiał ojciec Ludwik Wiśniewski, na przebitkach pokazywano Donalda Tuska. Pytanie, czy ta śmierć coś zmieniła? Nie, nic się nie zmieniło. Proszę wejść na dowolny portal, znajdzie tam pani dziesiątki wpisów wynajętych hejterów bądź takich z przekonania. Są też portale, które zrezygnowały z możliwości komentowania, a także takie, które wymagają logowania. Wymóg ten nie likwiduje w całości hejtu, ale z pewnością trochę go ogranicza.

Czy to, co teraz robi TVP w sprawie Donalda Tuska, coś panu przypomina? Jest to bardzo sprawna maszyneria propagandowa, nastawiona na osiągnięcie określonego skutku. To poważny problem, nad którym kilka tygodni temu dyskutowano w różnych tytułach. Wypowiadali się politycy, publicyści i przeróżni eksperci. Znam portale, których właściciele czy redaktorzy naczelni dopuszczają pewnego rodzaju wpisy, jak np. pochwalanie zabójstwa mojego brata. Składam zawsze zawiadomienia do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa w postaci publicznego pochwalania zbrodni.

"Zostaniesz zadźgany tak jak Adamowicz"; "Polska podziemna wydała wyrok na ciebie kurwo"– często dostaje pan takie wiadomości? To nie są częste wiadomości, zdarza się to raz na kilka miesięcy. 

Zgłasza pan to każdorazowo prokuraturze?

Oczywiście. Składam zawiadomienia do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. Te postępowania się toczą. Ale mimo że jestem osobą pokrzywdzoną, to prokuratura nie informuje o postępach w śledztwie.

W kontekście tego, co się stało z pana bratem, obawia się pan takich gróźb? Nie. Jeżeli ktoś przeżył to, co ja 13 stycznia 2019 roku, tę traumatyczną, tragiczną noc, kiedy umierał mój brat… To mówiąc wprost – co jest trochę irracjonalne – mnie to uodporniło. Mam dużo większą odporność psychiczną. W tym sensie nie mam poczucia zagrożenia.  Magdalena Adamowicz prowadzi kampanię Hejt stop. Angażuje się pan w te działania?

Jest trochę inaczej. Trzeba pamiętać o jednej rzeczy: Magdalena Adamowicz ma na wychowaniu dorastające dzieci, ja natomiast musiałem zająć się naszymi rodzicami. Paweł odszedł, ojciec zmarł 1,5 roku temu w wieku 93 lat. Mama miała wtedy ponad 80 lat. Chorowali, musiałem wszystkiego dopilnować. Poza tym, zajmowałem się przebiegiem śledztwa, a w procesie przeciwko Stefanowi W. jestem oskarżycielem posiłkowym. Mam trochę inne sprawy na głowie, natomiast jeśli dziennikarze pytają, to ja służę – wyjaśniam, mówię, jak wygląda rzeczywistość z mojego punktu widzenia. Aktywnie się nie angażowałem, bo fizycznie nie mam na to czasu.

TVP rok temu wyemitowała dokument, w którym próbowała oskarżyć media prywatne, opozycję o nagonkę na zamordowanego prezydenta Adamowicza. Spotkał się pan z Jackiem Kurskim – wygarnął mu pan? Zarówno Jacka, jak i Jarka Kurskiego znam z lat 80. Działaliśmy w opozycji solidarnościowej. Jacek Kurski jest bezwzględnym, cynicznym i bardzo sprawnym intelektualnie działaczem. Ma określone, wyraźne sympatie. Samorealizuje się w tym. Powiedział mu pan o nagonce? 

Mniej więcej po roku od zamordowania mojego brata spotkaliśmy się z Jackiem Kurskim na meczu Lechii Gdańsk. Była akurat przerwa, wyszedłem i patrzę, stoi Kurski otoczony wyznawcami i akolitami, którzy patrzą na niego z podziwem i słuchają, jak naucza. Przeszedłem obok niego i powiedziałem: "Cześć, Kura". Przerwał swoje wywody, odpowiedział "cześć" i był lekko skonfundowany. Rzucił coś zdawkowego. Już nawet nie pamiętam co. Przerwałem mu i mówię: "Słuchaj Kura, czy to, co robisz, robisz z przekonania?". W tym momencie jeden z jego wyznawców się na mnie popatrzył i zaczął coś mówić. Podmiot domyślny był taki, że jak ja śmiem w ten sposób rozmawiać z prezesem Jackiem Kurskim. No więc Kurski mu przerwał, żebym mógł kontynuować. Powtórzyłem więc: "Pytam się, 'po co ty to wszystko robisz: z przekonania czy też…?'". Przerwał mi, naprężył się, wyprostował, nabrał powietrza i odparł: "Ja to wszystko robię dla ojczyzny". Powiedziałem: "Ty chyba sobie jakieś żarty robisz". Poszedłem zapalić papierosa. 

On świetnie wie, co robi. Pod tą maską żelaznego, twardego, cynicznego propagandzisty… Opowiem pani o jednej sytuacji. Jak dobrze wiemy, telewizja kierowana przez Kurskiego (były już prezes TVP – red.) gra na resentymentach, antyniemieckich nutach. Wiadomo – elektorat, starsze pokolenie, trauma II wojny światowej. Tu można coś ugrać i oni w to grali. Tło tej historii polega na tym, że prezes TVP Jacek Kurski, uprawiający określoną politykę na gruncie antyniemieckim, swego czasu był korespondentem Deutsche Presse Agentur, czyli Niemieckiej Agencji Prasowej. Otrzymywał z tego tytułu wypłaty w markach niemieckich. 

Ma pan żal do Jacka Kurskiego?

Jak mogę mieć żal do kogoś, kto jest życiowym cynikiem? On tego nie rozumie. Nie w tych kategoriach. 

A w jakich kategoriach? 

Na chłodno. To jest, proszę pani osoba, która chce być inżynierem dusz. Dzięki temu, że stał się inżynierem dusz, służy obozowi politycznemu i ma z tego określone profity.  Po trzech latach ruszył proces Stefana W. Jak pan ocenia działanie wymiaru sprawiedliwości?  To jest trudne pytanie. Wymiar sprawiedliwości rozumiany jako system, funkcjonuje źle. Problem leży w Ministerstwie Sprawiedliwości, Prokuraturze Generalnej i Krajowej, które są upolitycznione. Natomiast nie mam żadnych uwag do składu orzekającego czy Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

Wracając do samej sprawy – ona była nadzorowana przez centralę. W polskim systemie prokuratorskim prokuratura zawsze była hierarchicznie podporządkowana. Natomiast od  2015 roku prokuratura kierowana przez pana Zbigniewa Ziobrę, jest upolityczniona. Sprawca jest znany, tysiące ludzi na Targu Węglowym w Gdańsku, miliony w telewizji widziały, co się stało. Mamy mordercę, mamy narzędzie zbrodni, rzeszę świadków. Często pojawiały się pytania, dlaczego tak długo to trwa. Uparcie tłumaczyłem, że taki mamy system. Breivik w Norwegii z zimą krwią zastrzelił kilkadziesiąt osób. I tam proces trwał 7 albo 8 miesięcy. Wyjaśniałem, że to inne systemy. Ludzie w przypadku tak ewidentnych zbrodni, jak zamordowanie mojego brata przez Stefana W., oczekują sprawnego działania. Kluczem w całej tej historii na początku był stan zdrowia psychicznego Stefana W. Po pierwsze – czy on w ogóle może być sądzony i jaki może być wymiar kary. 

Są trzy opinie biegłych sądowych. 

Pierwsza opinia biegłych z Krakowa z 2019 roku jednoznacznie stwierdza, że Stefan W. praktycznie od dzieciństwa cierpi na schizofrenię. Stwierdzono to m.in. na podstawie badań robionych w Szczecinie kilka lat wcześniej. Według tej opinii Stefan W. nie powinien odpowiadać przed sądem.  

Wraz z pełnomocnikiem pokazaliśmy tę opinię niezależnie kilku psychiatrom i psychologom z tytułami profesorskimi. Liczyła ona około 40 stron. Opinie wszystkich osób, z którymi się kontaktowaliśmy, były krytyczne. Stwierdzono wręcz, że ta opinia krakowskich biegłych została napisana jakby prawą ręką za lewe ucho. Na tej podstawie wystąpiliśmy do sądu o drugą opinię. Sporządził ją zespół kierowany przez profesora Janusza Heitzmana, uznanego psychiatrę klinicznego, sądowego. Liczyła grubo ponad 300 stron. Według tego dokumentu Stefan W. nigdy nie był schizofrenikiem i mógł być sądzony przed sądem. W momencie popełnienia zbrodni miał ograniczoną zdolność do rozpoznania czynu – taka była konkluzja. 

Później pojawiła się jeszcze trzecia opinia biegłych psychologów i psychiatrów. 

Wnioski z trzeciej opinii pokrywają się z tą wcześniejszą. Zabrało to jednak wiele miesięcy. Natomiast w polskim systemie, jeśli są jakieś wątpliwości, a akt oskarżenia idzie do sądu, to może on sam zdecydować o zasięgnięciu dodatkowej opinii, powołaniu świadków. Taki ma obowiązek.  Przez cały czas tłumaczył pan, że chce poznać motyw, zrozumieć. Udało się? Nie do końca. Natomiast – jak pani się orientuje – znam wszystkie materiały. Mam wyrobiony pogląd, portret osobowościowy zabójcy. Wiem, jakie ma poglądy, w jakiej rodzinie wzrastał, czym się zajmował w wieku dziecięcym, młodzieńczym. On trzy razy wcześniej siedział w więzieniu – w sumie przez 5,5 roku. Natomiast nie chcę się w tej sprawie wypowiadać. Moja wiedza jest częściowo objęta tajemnicą śledztwa. Te materiały, które znam, jednoznacznie wskazują, z kim mamy do czynienia.

Matka Stefana W. powtarza, że jej syn jest chory psychicznie. Prosiła pana o spotkanie, chciała, żeby sam pan ocenił, czy jej syn jest zdrowy. Dlaczego pan się nie zgodził?

Każda matka – w tym pani Jolanta B. – kocha swoje dzieci. I ja ją rozumiem. Natomiast pani Jolanta jako świadek mogła powiedzieć wszystko na sali sądowej. Ale wycofała się. Miała do tego prawo. Pani Jolanta kontaktuje się ze światem przy pomocy pewnego portalu, zamieszcza tam listy. Pisze je ktoś, kto ma przygotowanie prawnicze i dziennikarskie. A pod nimi jest podpisana pani Jolanta B. 

Pani Jolanta B. ma koleżankę, która pracuje w tym serwisie. Ten portal atakował mojego brata, obecnie uderza w prezydent Dulkiewicz. Nie chcę powiedzieć nic więcej… Rozumiem ją jako matkę. Co do widzenia – Stefan W. pisał jakieś wnioski o umożliwienie mu widzenia. Zgodnie z polską procedurą, o czym Stefan W., który jest nieźle przeszkolony, powinien wiedzieć – nie mam żadnego prawa do spotkania z nim. Takie widzenia przewidziane są tylko dla obrońcy i osób najbliższych. To element taktyki i strategii procesowej w wykonaniu Stefana W. i jego matki. Po drugie, Stefan W. nie okazał najmniejszej skruchy. 

Matka Stefana W. doniosła na swojego syna na policję, powtarzała, że jest chory. Próbowała działać. 

To jest sprawa funkcjonowania policji, której nie chcę komentować. W kwestii działań policji, wizyty pani Jolanty na jednym z komisariatów – toczyło się śledztwo. Z tego, co pamiętam, nie dopatrzono się tam żadnych błędów. Myśmy oczywiście zaskarżyli decyzję o umorzeniu. Ścieżka odwoławcza została zamknięta i właściwie tyle. 

Kto zawiódł?  Proszę mnie zwolnić z odpowiedzi na to pytanie, dlatego, że jako oskarżyciel posiłkowy mam prawo zabrać głos w mowach końcowych. Muszę to wszystko raz jeszcze przemyśleć. To bardzo poważne pytanie i do odpowiedzi na nie muszę się przygotować jak najlepiej. O tym będę mówił na sali sądowej. Jaki wyrok byłby dla pana satysfakcjonujący?  Żaden wyrok, żadna kara nie przywróci życia synowi, mężowi, ojcu czy też bratu. I proszę mnie ponownie zwolnić z odpowiedzi. Będę o tym mówił 9 marca na sali sądowej. Stefan W. wysłał do Was list. Ani razu nie przeprosił?

Wysyłał kilka listów. 

Przeprosił?

Nie chcę wchodzić w tę materię, natomiast jeśli chodzi o zgodę na widzenie – nie pisał do mnie, tylko do sądu. 

A gdyby napisał do pana?

Nie chcę być elementem rozgrywki procesowej. Nie chcę w ogóle wchodzić w te buty. Osoba oskarżona ma święte prawo kłamać. Wszystkie chwyty są dozwolone. On walczy – nie powiem, że o życie, bo przecież w Polsce nie ma kary śmierci i nie jestem jej zwolennikiem, ale o to, żeby wyrok był jak najbardziej korzystny.

On chwyta się wszystkich dopuszczalnych metod, łącznie z wysyłaniem różnego rodzaju pism. To jest jego prawo. I ja to rozumiem. Nie krytykuję. 

Matka Stefana W. wielokrotnie przepraszała waszą rodzinę, chciała się spotkać. 

Ja o tym nie wiem. To, co mówią media, to mówią…

Magdalena Adamowicz w rozmowie z Wp.pl nawet wyraziła chęć spotkania z matką Stefana W. Mówiła wtedy o Jolancie B.: "Ona też kogoś straciła – swojego syna. Do końca będzie żyła z ciężarem, że jej dziecko zabiło człowieka". Mam bardzo duże doświadczenie dziennikarskie… i że jakaś gazeta czy portal coś podały, to należy to wszystko zweryfikować. Nie chcę tego w ogóle komentować. 

Jest pan w stanie tak po chrześcijańsku przebaczyć? Nie zapomnieć, ale przebaczyć.

W chrześcijaństwie są pewne zasady: przyznanie się do grzechu, czynny żal za grzechy, pokuta, zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu. Niech każdy odpowie sobie na pytanie, czy zostały one spełnione.