Odczuwalna -8 st. C a ja po pachy w wodzie. Nigdy nie byłem szczęśliwszy i powiem wam, dlaczego

Alan Wysocki
08 lutego 2023, 16:40 • 1 minuta czytania
Temperatura odczuwalna -8 st. C, a ja po pachy w wodzie. Kompletnie mi odbiło, bo postanowiłem w środku zimy wejść do lodowatej wody. Nienawidziłem tej pory roku i słabo mi się robiło od tych ciągłych uśmiechniętych morsów. Teraz wiem, że nigdy nie byłem szczęśliwszy i powiem wam dlaczego.
Odczuwalna -8, a ja po pachy w wodzie. Nigdy nie byłem szczęśliwszy. Fot. Filip Naumienko / Reporter / East News ; Alan Wysocki

Obiecałem sobie morsowanie. Ludzie patrzyli na mnie jak na idiotę

Jeszcze w listopadzie obiecałem sobie, że zacznę przygodę z morsowaniem. Trąbili o tym już naprawdę wszyscy. Ta odjechana forma rozrywki trafiła do stacji telewizyjnych, redakcji internetowych, na Instagrama, Twittera i Facebooka. Jeszcze trochę i morsy zaczną wychodzić nam z lodówek (a w zasadzie z wanien).


Nienawidzę zimy. Każdego roku o tej porze roku zaszywam się w mieszkaniu i wychodzę z niego tylko, gdy naprawdę muszę. Nie rozstaję się z kocem i z gorącymi kąpielami, cały czas przytulając kota w nocy, żeby wyciskać z niego jak najwięcej ciepełka (przepraszam, kotku).

Dlaczego więc zdecydowałem się na ten porywczy krok? Bo miałem już dość słuchania o tym, jakie morsowanie jest fajne. Musiałem przekonać się o tym na własną rękę. Uznałem, że wejdę, wyjdę i przynajmniej będę mógł powiedzieć – byłem, sprawdziłem, zobaczyłem i podziękuję.

Tygodnie jednak mijały, a ja cały czas odsuwałem decyzję w czasie. Bo obowiązki, bo spotkania, bo za zimo, bo się źle czułem, bo nie ma z kim. W końcu obudziłem się w lutym ze świadomością, że niedługo przywitam wiosnę, a temat morsowania będzie katował mnie przez kolejny rok.

Do działania zabrałem się więc natychmiast. Znalazłem dobre miejsce, wybrałem termin, zabrałem ze sobą sprawdzoną w bojach koleżankę i uznałem, że teraz albo nigdy. Gdy o moich planach mówiłem znajomym, wszyscy patrzyli na mnie jak na idiotę.

Trudno było jednak nie zauważyć ich ciekawości, która towarzyszyła także mi, gdy widziałem w mediach uśmiechniętego człowieka stojącego na mrozie w wodzie po pachy.

Przygotowania były kompletnie spontaniczne. Ot, wybrałem najbliższy wolny termin, spakowałem rękawiczki, czapkę, szalik i ruszyłem nad jeziorko. Jeszcze dzień przed wypadem zacząłem szukać informacji na temat morsowania w sieci.

Co najciekawsze, do tego typu rozrywki prawie nie ma przeciwwskazań. Oczywiście, trzeba pamiętać o podstawowych zasadach bezpieczeństwa, a osoby cierpiące na padaczkę powinny odpuścić fundowanie sobie tego szoku. Ale poza tym ciężko było doszukać się czegokolwiek negatywnego.

Odczuwalna -8, a ja po pachy w wodzie. Nigdy nie byłem szczęśliwszy

Temperatura odczuwalna wynosiła co najmniej -8 stopni Celsjusza, ale na szczęście nie wiało. Dawało to poczucie względnego "ciepła". To, co zdziwiło mnie najbardziej, to tłumy na plaży, porównywalne do tych, które obserwujemy latem.

Woda pełna morsów. Byli starzy, młodzi, rodzice z dziećmi, wysportowani i niewysportowani, szczupli i ci o tęższej budowie ciała. Od razu przystąpiliśmy do działania. Szybka rozgrzewka, pajacyki, kilka minut truchtu w miejscu... no i się zaczęło.

Koleżanka od razu wparowała do wody. Nawet nie wiem, jak to się stało, że nagle stała zanurzona po pachy, uśmiechnięta od ucha do ucha. I tu zaczęła się moja walka psychologiczna. Szybsze bicie serca, przerażenie, myśl "co ty tu do cholery robisz?" i nagły mętlik w głowie.

W końcu postawiłem pierwsze kroki w wodzie i tu zaczął się kryzys. Poczułem tysiące igiełek, wbijających się w moje nogi. Nie wiem, kto miał zabawniejszy wyraz twarzy – koleżanka, która widziała, jak walczę z samym sobą, czy ja przytłoczony zimnem i myślą, że nie dam rady.

Ta chwila trwała może 30 sekund, ale dla mnie to była wieczność. Uznałem, że teraz albo nigdy. Zacząłem stawać kolejne kroki, aż zanurzyłem się do poziomu klatki piersiowej. I wtedy ogarnęła mnie błogość.

Całe napięcie, stres, nerwy opuszczały moje ciało. Mój umysł się oczyścił. W końcu poczułem strzał dopaminy i ekscytację nie do opisania. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie potrafię znaleźć słów, które opisałyby moje emocje. Szczęście? Radość? Zadowolenie? Spokój? To nie oddaje nawet w drobnej części tego, co działo się w mojej głowie.

Nienawidziłem zimy, a teraz katuję wszystkich morsowaniem

W przypadku alkoholu czy narkotyków mamy do czynienia z nagłym skokiem dopaminy, który kończy się solidnym zjazdem. W przypadku morsowania doznajesz skoku dopaminy połączonego z ogromnym zrelaksowaniem, który bardzo powoli, stopniowo opada. Co więcej, nie prowadzi do choroby uzależnienia czy utraty życia.

Michał Mańkowski pisał w naTemat o swoim zamiłowaniu do Runmmagedonu. Wcześniej nie biegał nawet kilometra, teraz nieustannie namawia wszystkich do udziału w kolejnych edycjach tej hardkorowej sportowej zabawy.

Kiedy przeczytałem ten tekst po raz pierwszy, widząc na żywo, z jaką pasją nakręca ludzi na udział w biegu, pomyślałem, że człowiek oszalał. Teraz sam oszalałem, bo po pierwszym morsowaniu zacząłem nagabywać wszystkie osoby w moim otoczeniu, by razem ze mną zaczęły siedzieć w lodowatym jeziorze w środku zimy.