Gen. Koziej: Szef MON twierdzi, że nie wiedział o rakiecie. To jest niemożliwe

Mateusz Przyborowski
12 maja 2023, 15:05 • 1 minuta czytania
– Mówiąc o incydencie z rakietą pod Bydgoszczą, minister Błaszczak powinien powiedzieć, że czuje się odpowiedzialny za resort obrony narodowej, bierze na siebie część odpowiedzialności i że złożył u premiera wniosek o rezygnację z urzędu. Tymczasem szef MON postawił się gdzieś w chmurach, wysoko nad tym wszystkim – mówi naTemat.pl gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.
Mariusz Błaszczak, Andrzej Duda, gen. Rajmund Andrzejczak Fot. LUKASZ CAPAR POLSKA PRESS / Polska Press / East News

Ta sprawa jest tak zagmatwana, że można się pogubić. Przypomnijmy więc: Mariusz Błaszczak obwinia dowódcę operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Tomasza Piotrowskiego o zaniedbania w przekazywaniu informacji o rosyjskiej rakiecie, która 16 grudnia 2022 naruszyła polską przestrzeń powietrzną.

– Dowódca operacyjny zaniechał swoich instrukcyjnych obowiązków, nie informując mnie o obiekcie, który pojawił się w polskiej przestrzeni powietrznej – oświadczył w czwartek szef MON.

Jak dodał, decyzje personalne i dyscyplinarne w związku z incydentem zostaną podjęte po konsultacji z prezydentem Andrzejem Dudą. A to może oznaczać, że Mariusz Błaszczak chce dymisji generała.

W piątek szef Kancelarii Prezydenta Paweł Szrot poinformował jednak, że do tej pory nie wpłynął personalny wniosek z MON ws. dymisji gen. Piotrowskiego ani żadnego innego dowódcy. Na pytanie, czy Andrzej Duda rozmawiał już z Mariuszem Błaszczakiem w tej sprawie, odparł, że "nie ma takiej wiedzy". Nie chciał też powiedzieć, kiedy prezydent dowiedział się o incydencie, zasłaniając się klauzulą tajności.

Szef MON i dowódca operacyjny RSZ wydali swoje oświadczenia

Szef MON twierdzi więc, że nic nie wiedział o rakiecie, która spadła w lesie w Zamościu pod Bydgoszczą. Premier Mateusz Morawiecki mówi, że o incydencie dowiedział się pod koniec kwietnia.

Głos zabrał też gen. Rajmund Andrzejczak, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Przekonuje, że informował o incydencie swoich przełożonych. I to szybko. – Wtedy, kiedy miało to miejsce – doprecyzował w rozmowie z RMF FM.

Również w piątek do sprawy odniósł się gen. Tomasz Piotrowski, obwiniany za całą sytuację przez szefa MON.

– Chciałem zwrócić się z apelem o rozsądek, o to, abyśmy w nadchodzących dniach bardzo ważyli emocje, abyśmy byli rozsądni w tym, co robimy, abyśmy bardzo ambitnemu i agresywnemu przeciwnikowi nie dawali pożywki, nie dawali się dzielić na grupy. Bo ten przeciwnik już tylko na to czeka – powiedział w oświadczeniu na nagraniu wideo.

Gen. Stanisław Koziej: Szef MON miga się od sprawy

Mijają kolejne godziny, a Polacy wciąż żyją w niewiedzy. Zamieszanie z rosyjskim pociskiem Ch-55, który spadł pod Bydgoszczą, komentuje w rozmowie z naTemat.pl gen. Stanisław Koziej, były szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Mateusz Przyborowski: Komu pan wierzy w tym bałaganie z rosyjskim pociskiem pod Bydgoszczą: premierowi, szefowi MON czy wojskowym?

Gen. Stanisław Koziej: Skłonny jestem wierzyć wojskowym, ponieważ oni działają w pewnym rygorze procedur, regulaminów. To nie jest działanie indywidualne jak w przypadku ministrów, którzy mogą wyjść sami przed kamery i powiedzieć, co mają w głowie. Wojsko to nie tylko jeden dowódca, ale cały sztab.

Dla mnie to, co mówią dowódcy wojskowi, jest dużo bardziej wiarygodne, niż to, co mówi pojedynczy polityk. Tym bardziej że jest znany raczej z partyjnej interpretacji rzeczywistości.

Czy przypomina pan sobie, by w przeszłości jakikolwiek szef MON formułował pod adresem dowództwa oskarżenia podobnego kalibru?

Nie przypominam sobie. Chyba najbardziej kontrowersyjnym ministrem obrony, który wypowiadał zarzuty wobec wojskowych, był Jan Parys (szef MON w latach 1991-1992 – red.). Szczegółów już nie przytoczę, ale pamiętam, że publicznie krytykował i oceniał wojskowych. Innych sytuacji sobie nie przypominam.

Mija kolejna doba, a my wciąż żyjemy w niewiedzy. Szef Kancelarii Prezydenta nie chciał powiedzieć, kiedy Andrzej Duda dowiedział się o tym, że rakieta spadła pod Bydgoszczą. Dodał jednak, że nie wpłynął jeszcze personalny wniosek w sprawie dymisji gen. Piotrowskiego, czego między wierszami domagał się w czwartek Mariusz Błaszczak.

To nie najlepiej chyba świadczy również o relacjach pomiędzy resortem obrony narodowej a urzędem prezydenta RP. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego miałem bezpośrednie i bliskie relacje z MON i ministrem obrony.

Co tydzień spotykaliśmy się na tzw. strategicznych kawach i bez przerwy wymienialiśmy się informacjami. Prezydent był wówczas na bieżąco informowany i zorientowany w sytuacji. Ja sobie nie wyobrażam, by minister obrony narodowej nie rozmawiał na temat pocisku pod Bydgoszczą z szefem BBN. Jeśli nie rozmawiali i nie ma takich relacji, to bardzo niedobrze...

Zresztą minister obrony narodowej bezpośrednio z prezydentem powinien rozmawiać o kluczowych sprawach w kraju. A incydent z rakietą, która wleciała w polską przestrzeń powietrzną, o takim zasięgu i takiej charakterystyce, był ważną i kluczową sprawą.

Tym bardziej że tego zdarzenia doszło krótko po tragicznych wydarzeniach z Przewodowa, więc sytuacja wciąż była w pokryzysowym napięciu. To jest niemożliwe, niewiarygodne i wręcz nieprawdopodobne, aby nie było przepływu informacji.

To kompromitacja systemu?

Niestety, ta sprawa dowodzi, że ważniejsze w całym funkcjonowaniu tego systemu kierowania bezpieczeństwem narodowym są jakieś interesy bieżące, partyjne i propagandowe niż realne interesy bezpieczeństwa państwa. Bardzo wyraźnie widać, że te względy wizerunkowe sprawiają, iż minister obrony narodowej zachowuje się tak, jak się zachowuje.

Przypomnijmy: rakieta wlatuje w polską przestrzeń powietrzną, nie jest strącona, ginie z pola widzenia i nic przez kilka miesięcy się nie dzieje. To jest coś bezprecedensowego, ja sobie nie przypominam takiej sytuacji w mojej długiej już pamięci wojskowej.

Gdyby chodziło o realny interes bezpieczeństwa narodowego i troskę o obywateli, to minister obrony narodowej, odpowiedzialny za bezpieczeństwo militarne państwa, po takiej ogromnej wpadce nie mógłby nie czuć się odpowiedzialny za tę sytuację.

Nie może być tak, że szef MON wychodzi przed mikrofon i zwala winę na swoich podwładnych, na konkretnego generała, a sam nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności. Nie poczuwa się nawet do tego, by powiedzieć: "Przepraszam, że takie coś nam, naszemu resortowi, się przytrafiło".

Myślę, że nie tylko panu zabrakło w czwartkowym oświadczeniu słowa "Przepraszam".

Nie może być tak, że minister skłonny jest brać na siebie wszelkie sukcesy, chwalić się, ale jak jest jakiś minus, błąd, niedoróbka, to nie czuje się za nic nieodpowiedzialny. Dla mnie to postawa nie do zaakceptowania. Szef zawsze musi brać odpowiedzialność za swoich podwładnych, a nie tylko wskazywać ich winę.

Mówiąc o tym całym zdarzeniu, wskazując jego przyczyny, szef MON powinien powiedzieć, że czuje się odpowiedzialny za resort obrony narodowej, bierze na siebie część tej odpowiedzialności i że złożył u premiera wniosek o rezygnację z urzędu.

O, gdyby tak zakończył, całe jego wystąpienie zupełnie inaczej zostałoby odebrane. Tymczasem szef MON postawił się gdzieś w chmurach, wysoko nad tym wszystkim.

Mamy też słowo przeciwko słowu. Gen. Rajmund Andrzejczak, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, przekonuje, że informował o incydencie swoich przełożonych i to szybko. Szef MON mówi, że nic nie wiedział, a premier dowiedział się pod koniec kwietnia. Ale jeśli meldunek z wojska był, to jakiś ślad musiał przecież gdzieś zostać.

Musi być, czy w dokumentacji pisanej, czy także elektronicznej. Przecież wszystko działo się "na żywo", poderwano samoloty, które śledziły tę rakietę, zafunkcjonował system obrony powietrznej, bo pocisk wtargnął w przestrzeń RP, uruchomiono siły natowskie. Ślady tej operacji, rozkazy, komendy, meldunki – to wszystko jest. Dlatego to niemożliwe, aby minister obrony o niczym nie wiedział.

Szef MON twierdzi, że formalnie nie powiedział mu o tym incydencie dowódca operacyjny – może mu nie powiedział, ponieważ przełożonym dowódcy operacyjnego w obecnym systemie jest szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Moim zdaniem gen. Tomasz Piotrowski natychmiast zameldował o tej sytuacji gen. Rajmundowi Andrzejczakowi, a ten – co zresztą sam powiedział – poinformował przełożonych, czyli MON.

Nie wiem więc, dlaczego i na jakiej podstawie minister obrony oświadcza teraz, że on przez wiele miesięcy nie wiedział. To jest niemożliwe.

Są też niestety nieścisłości w wersji Mariusza Błaszczaka. Kilka dni temu – 5 maja – podczas wizyty w USA powiedział: "Są oczywiście hipotezy łączące to, co znaleziono pod Bydgoszczą z wydarzeniem z grudnia ubiegłego roku. Mówił o tym dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych generał Piotrowski".

I nie interesował się, co się stało z tą rakietą, czy ją znaleziono, czy nie? To jest niemożliwie. Minister chce się wymigać od sprawy i znaleźć szybko kozła ofiarnego. I znalazł – dowódcę operacyjnego.

Prezydent Andrzej Duda powinien szybko zorientować się w sytuacji. Powinien zażądać dokładnych informacji od wojska, od szefa Sztabu Generalnego i na spokojnie podjąć decyzję – stając w prawdzie, a nie kierując się interesem politycznym.

Chciałbym wierzyć i mam nadzieję, że prezydent wzniesie się ponad polityczne związki z obozem rządzącym i podejmie decyzję obiektywną, zgodną z interesem bezpieczeństwa państwa. Teraz piłka jest po stronie prezydenta.

Pana zdaniem zdymisjonowanie najważniejszych generałów w Polsce, w obliczu trwającej wojny w Ukrainie, było odpowiedzialnym posunięciem?

Oczywiście, że nie. Wyszukiwanie tego typu zarzutów, tworzenie niepewnej atmosfery, formowanie publicznych oskarżeń w sytuacji, gdy dowódca operacyjny kieruje ćwiczeniem Anakonda – największym na wschodniej flance NATO, jest kompletnie nieodpowiedzialne.

Nawet jeśli to, o czym mówił minister Błaszczak, okazałoby się prawdą, to taki generał powinien zostać wezwany do ministerstwa, a następnie wraz z ministrem powinien pojechać na spotkanie do prezydenta. I tam powinna zapaść decyzja o wyznaczeniu następcy, nawet pełniącego obowiązki.

A teraz sytuacja wygląda tak, że za reagowanie obronne państwa odpowiada generał, który stoi pod tak poważnymi zarzutami o niekompetencje, które wypowiada pod jego adresem polityk, szef MON. To brak jakiejkolwiek refleksji, że to jest niedopuszczalne z punktu widzenia interesu bezpieczeństwa państwa. Tak się nie robi.