W Turcji już wszystko jasne. Ogłoszono oficjalne wyniki wyborów prezydenckich
II tura wyborów prezydenckich w Turcji. Media podały wyniki
Recep Tayyip Erdoğan otrzymał 52,16 proc. głosów, a jego kontrkandydat Kemal Kılıçdaroğlu 47,84 proc. – przekazał w niedzielę dziennik "Hurriyet", powołując się na dane z państwowej agencji informacyjnej Anadolu Ajansi.
Tak wynika po przeliczeniu 99,85 proc. głosów (stan na niedzielę, na godz. 22:30), ale nic już się nie zmieni i urzędujący prezydent zachowa urząd. Uprawnionych do głosowania było ok. 64 mln obywateli.
Po raz pierwszy w historii kraju o tym, kto obejmie najwyższy urząd, musiała zdecydować wyborcza dogrywka. Zwycięzcą pierwszej tury został Erdoğan z 49,51 proc. głosów. Kılıçdaroğlu zdobył 44,88 proc. Na trzecim miejscu znalazł się nacjonalista Sinan Oğan z 5,17 proc.
Wybory prezydenckie w Turcji
Politycy opozycji podnosili, że w lokalach wyborczych dochodziło do nieprawidłowości. W prowincji Bingol na wschodzie kraju odnotowano np. oddawanie głosów za inne osoby.
– Wszystkie informacje o nieprawidłowościach będą zebrane w raporcie OBWE. Ja obserwowałam wybory w Izmirze i akurat osobiście z poważniejszymi incydentami się nie spotkałam. Jednak Turcja to wielki i zróżnicowany kraj z ponad 60 mln obywateli uprawnionych do głosowania, więc nie można przesądzać, że we wszystkich komisjach było równie spokojnie, jak w tych, które my odwiedziliśmy – komentowała pierwszą turę w rozmowie z naTemat.pl Agnieszka Pomaska.
Posłanka KO pełniła funkcję obserwatorki wyborów prezydenckich w Turcji. – Trzeba pamiętać, że proces wyborczy to nie tylko dzień głosowania, ale i wszystko to, co dzieje się przed. I to również podlega ocenie OBWE – dodała.
Tuż po zakończeniu niedzielnego głosowania prezydent Erdoğan udostępnił wiadomość na swoim koncie w mediach społecznościowych.
"Chciałbym podziękować wszystkim moim kolegom, którzy z oddaniem od wczesnych godzin porannych pracowali przy urnach wyborczych. Zapraszam wszystkich moich braci do ochrony urn wyborczych aż do ostatecznych wyników. Nadszedł czas, aby do ostatniej chwili strzec woli naszego narodu" – napisał.
Post opublikował też Kemal Kılıçdaroğlu. "Głosowaliśmy razem z moją żoną Selvi. Niech to będzie dobre dla naszego kraju i naszego narodu. Zapraszam cały nasz naród najpierw do głosowania, a potem do ochrony urny. Ten, kto kocha swój kraj, przyjdzie do urny" – napisał.
Reporter naTemat na własne oczy śledził wybory w Turcji
Pierwszą turę wyborów obserwowaliśmy na własne oczy w bastionie tureckiej opozycji.
Od tygodni głównymi rywalami w walce o władzę w 85-milionowej Turcji byli: urzędujący od 2014 roku prezydent (w latach 2003-14 premier) Recep Tayyip Erdoğan z narodowo-konserwatywnego ugrupowania AKP oraz Kemal Kılıçdaroğlu – przewodniczący socjaldemokratycznej, proeuropejskiej partii CHP.
Nadzieje opozycji na wygraną w starciu z Erdoğanem rozbudziły dwie rzeczy. Po pierwsze: szalejąca w kraju gigantyczna inflacja. Co prawda zaczęła ona spadać, jednak wciąż mowa o poziomie grubo powyżej 40 proc. Po drugie: problematyczna odpowiedź obecnego prezydenta na dwa silne trzęsienia ziemi, które uderzyły w lutym w Turcję. Ich epicentra znajdowały się w prowincjach Gaziantep oraz Kahramanmaraş.
Turecki rząd nie poradził sobie zbyt dobrze – ani na początku akcji ratowniczej, ani w kolejnych tygodniach, gdy mieszkańcom dotkniętych kataklizmem obszarów potrzebna była pomoc w znalezieniu nowego dachu nad głową. Tymczasem w tych stronach dominowali właśnie wyborcy Erdoğana.
O tym, że to jeszcze nie koniec walki, mówił w mediach społecznościowych po ogłoszeniu wyników I tury wyborów Kemal Kılıçdaroğlu. Optymizm wyrażali również jeszcze przed wyborami zwolennicy opozycji w rozmowie z Jakubem Nochem.
– Turcja w niedzielę się zmieni. Sondaże pokazują to jasno, a jeśli są trochę niedokładne, to najpóźniej zmiana nastąpi za dwa tygodnie w drugiej turze wyborów prezydenckich – przekonywał 30-letni Sinan, współwłaściciel rodzinnej kafejki w centrum kurortu Kuşadası.