Hanna Gill-Piątek #TYLKONATEMAT: Znów mam nadzieję, że to się skończy jednym blokiem
3 mln zł rocznie to dużo?
Hanna Gill-Piątek: Oczywiście, że dużo.
Nawet z perspektywy ważnego państwa Unii Europejskiej?
Moim zdaniem dużo, niezależnie od perspektywy.
Pytam oczywiście o perspektywę kosztów kolizji i wypadków kolumn rządowych. Z tego, co minister Wąsik odpowiedział na pani interpelację wynika, że mowa właśnie o ok. 3,3 mln zł rocznie.
No i z tej perspektywy uważam, że takie wydatki są wręcz nieakceptowalne – niezależnie od tego, jak duże i silne państwo miałoby je ponosić. 3 mln zł rocznie na naprawy rządowych limuzyn, których kolizje i wypadki liczone są już w setkach, to naprawdę przesada.
Nie jest to uzasadniona cena za zapewnienie rządzącym możliwości pojawienia się wszędzie tam, gdzie być muszą?
Bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie nie ma ceny, ale tak samo ważne jest życie innych użytkowników dróg. Za złą organizację rządowego kalendarza podatnicy nie powinni płacić takich bajońskich sum.
Wszyscy ponosimy koszty tego, że komuś z rządu bardzo się spieszyło, a funkcjonariuszom zabrakło szczęścia lub umiejętności. Pytanie retoryczne: czy premier lub minister, który nie umie zaplanować sobie dnia, jest zdolny do planowania życia obywateli?
Jednak główny problem nie jest w pieniądzach, a tym, że oni w Zjednoczonej Prawicy uważają się za ludzi wyjątkowych, którzy są ponad prawem. Cały czas mkną w tych SOP-owskich kolumnach na zabój i chyba myślą, że są nawet ponad prawami fizyki. To nie są standardy państwa UE, a raczej mentalność mocno wschodnia.
Czy przez polityków opozycji nie przemawia zwykła zazdrość? Pani nie chciałaby mieć prawa do "latania na bombach"?
Czy to w ogóle może być marzenie europejskiego polityka, że idzie do władzy, żeby "latać na bombach"? Nie wyobrażam sobie, że ktoś z moich kolegów i koleżanek z ław opozycji może żyć takimi właśnie aspiracjami.
Poza tym jako posłowie mamy też dość dużo transportowych przywilejów, jak na przykład bezpłatne przejazdy komunikacją publiczną czy kilometrówki. Wielkich powodów do zazdrości nikt z nas zatem nie powinien mieć.
Wszyscy najpierw mówią, że "pokora i umiar", a potem…
A potem trzeba pomyśleć. Na przykład o tym, że jako Sejm docisnęliśmy polskich kierowców nowymi, horrendalnie wysokimi stawkami mandatów – co skądinąd okazało się słuszną decyzją, bo liczba wypadków istotnie się zmniejszyła. Sygnał był jasny: nie ma tolerancji dla szaleństw na drogach.
Dla władzy również, a nawet tym bardziej. Ludzi słusznie wkurza, że rząd daje sobie monopol na bycie piratem drogowym. I jeszcze ja, Kowalski, który muszę przestrzegać przepisów, płacę za konsekwencje tych resortowych harców z własnych podatków. Jakim prawem?
Moim zdaniem PiS także na tych drogowych szaleństwach się – nomen omen – przejedzie. Jak zapewne pan wie, z danych na temat rynku mediów wynika, że niektóre portale motoryzacyjne mają więcej czytelników, niż główne serwisy informacyjne. To jest coś, czym ludzie w Polsce żyją, widzą, co władza wyprawia na drogach i wzbudza to jednoznaczne emocje.
Emocje w ogóle są już na niesamowitym poziomie, mimo że kampania wyborcza oficjalnie nawet nie wystartowała. Czy ta silna polaryzacja naprawdę służy Polsce?
To normalne, że w okresie tzw. prekampanii dochodzi do silnego starcia, przede wszystkim na poziomie liderów partyjnych. Później wraz z prezentacją list wyborczych przychodzi czas na odcienie, na pozytywny przekaz. Teraz wszystko jest czarno-białe.
Społeczeństwa pękniętego na pół ta odrobina pozytywnego przekazu już jednak nie poskleja.
To prawda, ale pęknięcie pomiędzy Polakami nie jest akurat winą opozycji demokratycznej. Sądzę, że świetnie pan dostrzega różnicę w "polaryzacji" jaką my stosujemy, a tym hejtem, tą czystą nienawiścią, po którą na każdym kroku sięga PiS.
Przecież sami w naTemat.pl publikowaliście analizy działalności tzw. mediów publicznych, które jasno pokazywały, że oni tam urządzają seanse nienawiści. Ile razy nazwisko Donalda Tuska pada w każdym wydaniu "Wiadomości" i jak często jest to chociażby neutralny kontekst?
Ktoś wyliczył, że jeden taki seans w TVP zawiera nawet dwadzieścia hejterskich wzmianek o Tusku w ciągu pół godziny. Tak działanie nie nosi żadnych znamion informacji, to jest zwyczajna propaganda, manipulacja!
Po drugiej stronie politycznej barykady widzi pani same anioły i świętych?
Widzę także tych, którzy mają swoje za uszami. Zdarzają się wpadki jak ta "komora dla Dudy i Kaczora". Notabene nikt nie zwrócił uwagi, że Tomasz Lis po prostu próbował sparafrazować prastastare hasło "Znajdzie się cela dla Leszka Millera" no i niestety bardzo źle to wyszło.
Jednak Lis przeprosił, tymczasem spot o Auschwitz, którym PiS mu odpowiedział, musiał już zdjąć... sam Twitter. A to było sto razy gorszy hejt. Nie ma zatem tu pola na jakiś symetryzm. Mamy prawo się bronić. Może i jesteśmy tą havlowską "siłą bezsilnych", ale nie możemy wiecznie robić za owieczki, które cicho pozwalają prowadzić się na rzeź. Z tego punktu "Bambik" Tuska czy nawet "pełne gacie" są językiem mocnym, ale uprawnionym.
A jeśli w ogóle chodzi o polaryzację, na którą wszyscy narzekają, to pamiętajmy, że ona jest… głęboko zakorzeniona w ludzkich potrzebach. Ile badań pokazywało, że Polacy chcą właśnie zobaczyć rywalizację dwóch silnych obozów?
To jest zjawisko, na które jeszcze w okresie działalności w Polsce 2050 mocno zwracałam uwagę Szymonowi Hołowni. Mówiłam mu na przykład o swoich doświadczeniach z wyborów samorządowych w Łodzi w 2018 roku. Prowadziłam wtedy mały i słuszny komitet obywatelski, który przy zwarciu PO i PiS został po prostu roztarty o ścianę, jak zresztą inne podobne inicjatywy.
Jeszcze niedługo przed odejściem ostrzegałam Szymona, że w tegorocznych wyborach parlamentarnych polaryzacja tylko będzie się wzmagać i niestety nawet najbardziej rozsądne, ale mniejsze partie mogą źle skończyć.
Czyli ucieczka z okrętu Polska 2050 nastąpiła w najlepszym momencie?
Proszę pamiętać, że teoretycznie on wtedy wcale nie tonął. Wręcz przeciwnie, wielu czuło dodatkowy wiatr w żaglach. Pożegnałam się z Hołownią, gdy w zasadzie finalizowana była decyzja o współpracy z PSL. Nie żałowałem jednak tej decyzji ani wówczas, ani nie żałuję dzisiaj.
Byłam przekonana, że blok ludowo-konserwatywny nie będzie dla polskich wyborców zbytnio atrakcyjny. Na początku ktoś mógł powiedzieć, że mylę się, bo jestem z dużego miasta i nie słyszę, co ludzie mówią na przykład w Koluszkach, które też do mojego okręgu należą. Ale ja bywam w Koluszkach. Ludzie tam mówią tak samo jak w Łodzi: opozycjo, idź razem i wreszcie odsuń PiS od władzy.
Wielkim błędem części liderów partyjnych jest niedocenianie tego, jak bardzo jedna lista mogłaby naszych wyborców zmobilizować. A przecież wystarczyło spojrzeć na emocje wokół marszu 4 czerwca, gdy chociaż przez moment wszyscy ludzie, którym zależy na Polsce, szli ramię w ramię bez oglądania się na partyjne szyldy.
Chyba wyczuwam satysfakcję typu "a nie mówiłam"…
Nie mam żadnej schadenfreude w związku z tym, jak aktualnie radzi sobie Trzecia Droga. To niestety jest smutna strzałka coraz mocniej skierowana w dół, ale naprawdę wolałabym, żeby sondaże dowodziły dziś, że to ja byłam w błędzie.
Niestety okazało się, że można próbować zawracać kijem Wisłę, iść wskroś społecznej emocji, ale nie w takim momencie, w jakim dziś znajduje się Polska.
Od lutego pozostaje pani posłanką niezrzeszoną, co zatem z wyborami – jesienią przyjdzie czas na polityczną emeryturę?
O mojej przyszłości w polityce ostatecznie zdecydują wyborcy. Oczywiście nie ma co ukrywać, iż dziś wiele zależy także od tych, którzy układają opozycyjne listy. A może jednak wspólną listę…?
Obserwując to, co dzieje się w sondażach – nie tylko z Polską 2050 i PSL, ale także słabnącą Lewicą – zaczynam na powrót mieć nadzieję, że to się jednak skończy jednym blokiem. W nim powinno znaleźć się miejsce dla posłów i posłanek, którzy w tej kadencji pewną konkretną pracę na rzecz zmiany w Polsce wykonali.
Najpierw byli Zieloni 2004, potem Wiosna i Lewica, a ostatnio projekt Hołowni. Jakie więc Hanna Gill-Piątek ma poglądy w tych wyborach?
Takie same, jak zawsze. Przypominam, że Wiosnę pomagałam tworzyć od podstaw i byłam jej wierna aż do momentu, gdy Robert Biedroń postanowił ją rozwiązać.
A kiedy przechodziłam do Polski 2050, ten projekt wcale mocno od Lewicy się wtedy nie różnił – było to widać także w przepływie elektoratu. PL2050 była wówczas czymś na kształt chrześcijańskiej socjaldemokracji.
Dość szybko okazało się jednak, że Szymon Hołownia zamierza urządzać referenda w takich sprawach, jak prawa kobiet.
Wcale nie tak szybko. Przecież kiedy Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej ogłosił ten skandaliczny wyrok w sprawie aborcji, chodziliśmy na protesty razem z Szymonem i bardzo dużą reprezentacją innych polityków Polski 2050.
Dopiero z czasem wszystko zaczęło skręcać tak bardzo w prawo – nie tylko w kwestii światopoglądowej, ale i gospodarczej. Moje poglądy przestały jednak do tego projektu pasować. A tym bardziej nie pasują do ludowo-konserwatywnej Trzeciej Drogi, z którą dziś mamy do czynienia.
A jak brzmi odpowiedź o poglądy jednym zdaniem? Dziś jest pani zieloną, lewaczką, socjaldemokratką czy może już chadeczką?
Moje poglądy od lat są niezmienne: wrażliwe społecznie i progresywne – jeżeli moje aktualne ugrupowanie skręca w prawo, to się z nim rozstaję.
Czytaj także: https://natemat.pl/494990,arkadiusz-myrcha-z-ko-o-wyborach-2023