Nie, "Barbie" wcale nie hejtuje mężczyzn. Ken jest kimś więcej niż idiotą

Zuzanna Tomaszewicz
25 lipca 2023, 16:12 • 1 minuta czytania
"Barbie jest feministycznym ściekiem hejtującym mężczyzn" – czytam w internecie i dochodzę do wniosków, że bardziej absurdalnego posumowania filmu dawno nie widziałam. Być może to kwestia zgorzknienia wynikającego z faktu, że Greta Gerwig zrobiła komedię o kobietach dla kobiet, bądź męskiej potrzeby sprowadzania wszystkiego do siebie. Mniejsza z tym. "Barbie" nie jest mizoandryczna, mimo zapewnień niektórych facetów, a wręcz przeciwnie - podchodzi do Kenów z empatią.
"Barbie" nie jest filmem o nienawiści do mężczyzn. Ken to ktoś więcej niż dodatek. Fot. Collection Christophel / East News

Uwaga, w tekście są spoilery!

Męski gniew po seansie feministycznej "Barbie"

"Gdybym zrobił film, w którym drwiłbym z kobiet, przedstawiał je jako bezużytecznych głupków, nieustannie atakował matriarchat i ukazywał wszystkie rzeczy związane z feminizmem jako toksyczne, nie tylko zostałbym skreślony (red. nawiązanie do cancel culture), ale stracony" – napisał na łamach "The New York Post" brytyjski dziennikarz Piers Morgan, który na swoim koncie ma jeszcze kilka innych wątpliwych opinii na temat kobiet.


Cóż, niektórzy mężczyźni są urażeni sposobem, w jakim "Barbie" prezentuje swoich Kenów. Zdaniem Morgana Greta Gerwig stworzyła feministyczną utopię, w której mężczyźni są "bandą drugorzędnych, bezużytecznych półgłówków". Jeżeli ktoś sądzi, że taki morał płynie z tego ociekającego kampem i absurdem filmu, to pozostaje mi tylko załamać ręce.

Ben Shapiro był tak oburzony Kenem i lewicującą narracją w "Barbie", że aż pokusił o nagranie liczącej ponad 40 minut recenzji kasowego hitu. Guru amerykańskiej prawicy i komentator polityczny nie popisał się elokwencją. – Ten film nie jest kupą g*wna, ten film to płonący kopiec psiego g*wna na szczycie płonącego śmietnika pośrodku składowiska płonącego psiego g*wna. To jeden z najgorszych filmów, jaki w życiu widziałem – oznajmił.

Wcześniej Shapiro podzielił się z internautami zdjęciem na tle plakatu "Barbie" i został za to wyśmiany. "Wiesz co? Nie wierzę ci, Ben. Nie wierzę, że nie podobał ci się ten film. Chcę, żebyście wszyscy spojrzeli na jego strój przez chwilę. Ben, dosłownie założyłeś kostium Kena z filmu" – widzimy w komentarzach pod fotografią.

"Barbie uczy fanów, jak przeciwstawiać się patriarchatowi, a Ken jest pokazany jako beta i upośledzony. To istny horror"; " Nienawiść wobec mężczyzn osiągnęła w "Barbie" poziom zagrożenia nuklearnego"; "Nie wierzę, że tylu widzów ogląda to feministyczne g*wno" – dodają użytkownicy w swoich tweetach.

"Barbie" wcale nie jest filmem o nienawiści do mężczyzn (Kenów)

"Barbie" pokazuje, że feminizm równa się egalitaryzmowi, lecz nie zapomina o wiekach rządów patriarchatu. Błędnie przyjęło się, że każdy komentarz społeczno-polityczny sprzeciwiający się temuż systemowi jest synonimem nienawiści wobec mężczyzn (mizoandrii), a już zwłaszcza, jeśli pada on z ust kobiet. Dziewczynki i chłopcy dorastają w tym samym środowisku, tyle że jedni są wychowywani w przeświadczeniu o swojej słabości, drudzy zaś o swojej sile. Co z tego wynika? Zarówno jedna, jak i druga strona jest w mniejszym lub większym stopniu pokrzywdzona.

– Powinnaś kochać bycie matką, ale nie mów ciągle o swoich dzieciach. Musisz być kobietą kariery, ale zawsze uważać na innych ludzi. Musisz odpowiadać za złe zachowanie mężczyzn, co jest szalone, bo jeśli tak to ujmiesz, zostaniesz oskarżona o narzekanie. Masz być ładna dla mężczyzn, ale nie aż tak, żebyś przypadkiem ich zbytnio nie kusiła lub nie zagrażała innym kobietom, bo powinnaś być częścią sióstr – brzmi fragment monologu wygłoszonego w komedii Grety Gerwig przez Amerikę Ferrerę.

Przyszło nam żyć w świecie, w którym niezależnie od tego, co lubimy i robimy, zawsze będziemy traktowane jako te gorsze. – Musisz nigdy się nie starzeć, nigdy nie być niegrzecznym, nigdy się nie popisywać, nigdy nie być samolubnym, nigdy nie upaść, nigdy nie zawieść, nigdy nie okazywać strachu, nigdy nie wychodzić przed szereg. (...) I faktycznie okazuje się, że nie dość, że wszystko robisz źle, to jeszcze wszystko jest twoją winą – tak wpływ systemu na kobiety podsumowuje postać Glorii.

Jak zatem dzieło wytwórni Warner Bros. traktuje sytuację mężczyzn? Barbielandem rządzą kobiety, a Kenowie pełnią tam zaledwie rolę dodatku (przynajmniej z początku), czyli tak na dobrą sprawę są odzwierciedleniem tego, jak zabawa lalkami wygląda w prawdziwym życiu. Dzieci mają z reguły od kilku do kilkunastu Barbie, a Kena jednego.

W plastikowym quasi matriarchacie Kenom na pierwszy rzut oka nie jest źle. Nie dzieje się im fizyczna krzywda, czują jednak na sobie ciężar "bycia dodatkiem" (nieco podobny do tego, z jakim na co dzień mierzą się kobiety). W pierwszych scenach filmu postać Ryana Goslinga przyjmuje na klatę każdą decyzję podjętą przez bohaterkę graną przez Margot Robbie. Robi to z uśmiechem na twarzy, ale spostrzegawczy widz może od razu dostrzec, że pochlebcza postawa ściera się z jego autorefleksją.

Frustracja Kena wychodzi na wierzch w momencie, w którym przenosi się z Barbie do prawdziwego świata i dostrzega, że w przeciwieństwie do Barbielandu jest wśród nas - ludzi - poważany. Mężczyźni uciszają jednym skinieniem palca kobiety, a Ken - jak niewinny chłopiec patrzący z podziwem na dorosłych - próbuje powtarzać te same gesty.

Ken walczy z toksyczną męskością

Koniec końców natchniona lalka wraca do swoich, dzieląc się z nimi nowym odkryciem. Barbie stają się sługuskami Kenów i tym samym ostatni kobiecy bastion, świat stworzony z myślą o małych dziewczynkach, które znużone zabawą w przewijanie niemowląt (co miało służyć przygotowaniu ich do roli matek) wolały dorastać w przeświadczeniu, że "mogą być, kim chcą", zostaje przejęty przez mężczyzn.

Okazuje się, że Ken nie jest ani półgłówkiem, ani złoczyńcą tej historii (nie mylmy z antagonistą), a niezrozumianą lalką o mentalności dziecka, która pragnie walidacji - by ktoś ją zauważył, wysłuchał, pocieszył. W jednej z finałowych sekwencji Ken zdejmuje ze swoich barków ciężar toksycznej męskości i daje się ponieść emocjom. Przejęcie Barbielandu tłumaczy swojej sympatii tym, że myślał, iż w patriarchacie chodzi o konie. Nie rozumiał więc, jak działa patriarchat i jakie niesie ze sobą nierówności. Po prostu kopiował tych, którzy mu imponowali i którzy nie mieli wspólnego mianownika z Barbie.

Warto tu podkreślić, że ta sama scena pokazuje smutną prawdę o tym, czego oczekuje się od kobiet, a czego nie oczekuje się od mężczyzn. Barbie przeprasza Kena za to, że go ignorowała, zaś Ken nie odpłaca się jej pięknym za nadobne.

Narracja u Gerwig powołuje do życia zbiorowe wyobrażenie laleczek Barbie. Dialogi mieszkańców Barbielandu nie przypominają poważnych rozmów dorosłych ludzi, lecz niezręczne i niewinne dialogi, jakie usłyszymy z ust bawiących się dzieci. Barbie oraz Ken bez szwanku zlatują z drugiego piętra, kąpią się pod prysznicem, z którego leci niewidzialna woda, i piją pomarańczowy sok, którego nie ma. Są ukłonem w stronę wszystkich dziewczynek i chłopców, którzy w dzieciństwie traktowali laleczki jak swoich najlepszych przyjaciół."Barbie"fragment recenzji naTemat

Barbie i Ken jako Adam i Ewa

Wpływ na narrację i wizualne elementy filmu miało katolickie wychowanie Grety Gerwig, która widzi w Barbie i Ken ucieleśnienie "odwróconej" przypowieści o Adamie i Ewie. Barbieland to w końcu raj bez bólu, starości i śmierci. Ken jest tym, który zjada zakazany owoc, a skoro Ewa ma swoich obrońców i zasługuje na zrozumienie, to męska laleczka też powinna.

– Myślę, że mężczyźni również podlegają skandalicznym standardom, które są niemożliwe do spełnienia. I mają swój własny zestaw sprzeczności, z którymi idą przez życie. Myślę, że to coś uniwersalnego – mówiła reżyserka "Lady Bird" i "Małych kobietek" w wywiadzie z "The Post", potwierdzając tym samym, że z empatią spogląda w stronę swojego antagonisty.

Inni faceci w filmie "Barbie"

Allana, przyjaciela Kena, ukazano na ekranie jako outsidera. Jest jedyny w swoim rodzaju, przez co nie potrafi się nigdzie wpasować. Jedni widzą w nim "przyjaciela-geja", drudzy zaś gościa, który tkwi w "strefie przyjaźni" (friend-zone'ie). Wszyscy traktują go z góry - podobnie jak Dziwną Barbie, więc nie dziwota, że chłopak zamierzał wymknąć się po cichu z Barbielandu.

Finalnie Allan pomaga Barbie odzyskać Barbieland, ale czy robi to bezinteresownie? Wydaje mi się, że nie miał innego wyjścia, zwiało mu auto.

Niemniej Gerwig uważa, że Allan stanowi moralne centrum filmu. Jako że nie ma drugiej takiej lalki w Barbielandzie, Allan od początku wie, kim jest. Nie przeżywa kryzysu tożsamości jak stereotypowa Barbie czy dodatek-Ken.

W "Barbie" nie uświadczymy zła w czystej postaci. Choć filmowczyni serwuje nam krytykę kapitalizmu, nawet ekranowy szef firmy Mattel, która pozwoliła sobie na kilka autoironicznych żartów pod swoim adresem, nie jest Voldemortem, Sauronem, ani Jokerem. Jest zwyczajnym dupkiem, kropka.

Zatem wymysły prawicowców i mężczyzn, których mierzi feminizm, są irracjonalne. "Barbie" to satyra, która przekoloryzowuje zachowania i kobiet, i mężczyzn, jednocześnie zachowując proporcje między tym, co realne, a co fikcyjne. Na sali kinowej dziewczyny śmiały się, gdy twórcy filmu pokazali lalkę z depresją, zespołem natręctw oraz nieodpartą chęcią oglądania "Dumy i uprzedzenia" z Colinem Firthem w gorsze dni. Nie sądzę, by którąkolwiek z nas taki kawał uraził.

Jesteśmy przyzwyczajone do przedstawiania kobiet w filmach jako głupich i zdradzieckich. Do wielu bohaterek produkcji z lat 90. i 00. nikt nie podchodził z taką empatią, z jaką Gerwig pochyla się nad Kenem. Jeśli "Barbie" jest dla mężczyzn hejterska, to ciekawe, jakby zareagowali, gdyby przedstawiano ich tak przez całe dziesięciolecia.

Czytaj także: https://natemat.pl/500648,barbie-vs-oppenheimer-ktory-film-okazal-sie-lepszy-oceniamy