Rząd PiS straszy Grupą Wagnera, a co na to sąsiedzi? Zapytaliśmy władze Litwy
Mateusz Morawiecki poinformował w weekend, że "ponad 100 najemników Grupy Wagnera przesunęło się w kierunku przesmyku suwalskiego". Jak mówił, "teraz sytuacja staje się jeszcze groźniejsza".
– Będą pewnie przebrani za białoruską straż graniczną i będą pomagali nielegalnym imigrantom przedostać się na terytorium Polski, zdestabilizować Polskę, ale przypuszczalnie będą się też starali przeniknąć do Polski, udając nielegalnych imigrantów, a to stwarza dodatkowe ryzyka – stwierdził szef polskiego rządu.
Czytaj także: https://natemat.pl/502400,snajperzy-na-granicy-polsko-bialoruskiej-kiedy-moga-strzelicRząd PiS straszy Grupą Wagnera, a inni? Mamy stanowisko władz Litwy
Niedługo potem Donald Tusk ocenił, że "PiS szuka pomocy wagnerowców ze strachu przed wyborami", co rozsierdziło polityków prawicy. "Tak jak lider Partii Oszustów nie widział jak jego kolega z sopockiego molo atakuje i zajmuje Krym i Donbas, tak teraz nie widzi realnego zagrożenia dla Polski" – skomentował Morawiecki na Twitterze.
A co o obecności najemników Grupy Wagnera blisko granicy z Białorusią mówi się na Litwie, czyli w kraju, który dzieli z Polską granicę przesmyku suwalskiego? Redakcja naTemat.pl otrzymała stanowisko władz w Wilnie. Litewski rząd uspokaja i prezentuje zgoła inną narrację w tej sprawie.
– Litewskie władze aktywnie monitorują procesy związane z Grupą Wagnera. Obecnie główna baza operacyjna grupy znajduje się we wschodniej Białorusi. Oceniamy, że część grupy składa się z bojowników bez ciężkiej broni i opancerzonego sprzętu bojowego – stwierdza Martynas Bendikas, doradca Departamentu Komunikacji Strategicznej i Spraw Publicznych MON Litwy.
I podkreśla: – Po buncie (pod koniec czerwca najemnicy Grupy Wagnera przeprowadzili marsz na Moskwę, ale nagle się wycofali – red.) rosyjskie siły zbrojne przejęły broń i ciężki sprzęt grupy. Bez ciężkiej broni i opancerzonych pojazdów bojowych grupa może wykonywać tylko bardzo ograniczone zadania.
Zdaniem litewskiego MON "liczby członków grupy (zarówno ogółem, jak i na Białorusi) publikowane w rosyjskich i białoruskich mediach i sieciach społecznościowych są przesadzone".
W chwili obecnej nie ma konwencjonalnego zagrożenia militarnego ze strony tej grupy dla Litwy. Grupa Wagnera na Białorusi, w obecnym kształcie, nie jest pełnoprawną siłą bojową. Oceniamy, że grupa będzie nadal wykorzystywana przez Rosję i Białoruś do celów wojny informacyjnej.
Jak już informowaliśmy w naTemat, do sprawy odniósł się także prezydent Litwy Gitanas Nausėda. Jak zaznaczył, przedstawiciele rządu jego kraju mają świadomość, że "jest naprawdę duża pokusa", by wagnerowcy wykorzystali swoją obecność w celu różnego rodzaju prowokacji, w tym z nie tylko z udziałem Litwy, ale też Polski i Łotwy.
– Sytuacja jest monitorowana, a wywiad wzmocniony. Nie ma również przeszkód, aby litewskie siły zbrojne przyszły z pomocą straży granicznej. Z pewnością zostanie to zrobione – powiedział dziennikarzom Nausėda.
Aurimas Navys, były oficer litewskich sił specjalnych, twierdzi z kolei, że należy "mówić nie tylko o najemnikach i Prigożynie, ale o Rosji w ogóle", która stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa krajów sąsiedzkich.
– Na Białorusi jest około 7-9 tys. żołnierzy rosyjskich sił regularnych, a także żołnierze sił specjalnych. Nie wiemy, ilu jest agentów służb specjalnych, ilu prowokatorów, ale siły te są niepokojące – stwierdził w rozmowie z telewizją LRT.
Wojskowy wątpi jednak, by wagnerowcy lub Rosjanie pracowali nad "jakąś wielką operacją". – Ale może dojść do prowokacji z udziałem małych zielonych ludzików pod przykrywką tych samych nielegalnych migrantów, cywilów, co niestety lubi robić nasz wróg, który nie przestrzega zasad wojny i ogólnie prawa humanitarnego – powiedział.
Snajperzy na granicy Polski z Białorusią
Równolegle z informacją o obecności wagnerowców przy polskiej granicy Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych przekazało, że polscy snajperzy prowadzą na terenach przygranicznych ćwiczenia. Generałowie Stanisław Koziej i Waldemar Skrzypczak w rozmowie z naTemat studzą jednak emocje.
– Skoro ich tam wysłaliśmy, to oni nie mogą siedzieć w namiotach. Wojsko musi być w ciągłym ruchu i ciągle ćwiczyć. To normalny proces. Nie nadinterpretowałbym sytuacji oczywistych – powiedział naszej reporterce Dorocie Kuźnik gen. Stanisław Koziej.
I dodał, że "nadmuchiwanie sytuacji", co robią rządzący, jest niepotrzebne. – To strzelanie sobie w stopę. Z tego cieszą się Rosjanie i Łukaszenka. My powinniśmy raczej niwelować strasznie, a nie je potęgować. Może to stworzyć wrażenie, że my tę wojnę na granicy już prawie prowadzimy, a przecież tak nie jest – podkreślił wojskowy.
Gen. Waldemar Skrzypczak ocenił z kolei, że na 600 żołnierzy, którzy stacjonują przy granicy, jest kilkunastu strzelców wyborowych. – Podczas działań, które są prowadzone w warunkach przy granicy, zawsze z tyłu był jeden i wykrywał ukryte zagrożenie – wyjaśnił.