Morawiecki znowu straszy wagnerowcami. Wykorzystał śmierć Prigożyna
W czwartek tj. 24 sierpnia premier Mateusz Morawiecki odniósł się do śmierci Jewgienija Prigożyna.
– Nie będę się wypowiadał, czy to jest przypadek, czy nie – powiedział premier Mateusz Morawiecki. – Myślę, że Polacy są w stanie odpowiedzieć sobie na to sami. Nadzór nad Grupą Wagnera przechodzi bezpośrednio pod prezydenta Putina. Niech każdy odpowie sobie teraz na pytanie, czy Grupa Wagnera, stacjonująca na Białorusi, jest teraz większym czy mniejszym zagrożeniem – dodał.
Zdaniem premiera, wagnerowcy będą jeszcze bardziej wykorzystywani do prowokacji i destabilizacji państw graniczących z Rosją i Białorusią. Może dochodzić do "różnego rodzaju szarpania w ramach zakłócania polityki bezpieczeństwa".
Słowa premiera są sprzeczne z ustaleniami zagranicznych mediów, które powołując się na zdjęcia satelitarne twierdzą, że Grupa Wagnera jest ewakuowana z Białorusi. Dowodzić tego mają znikające namioty w obozach wagnerowców.
Nie żyje Jewgienij Prigożyn. Rosja wybrała specyficzną datę
W środę tj. 23 sierpnia rosyjska agencja RIA Nowosti podała, że prywatny samolot Embraer Legacy na trasie Moskwa-Petersburg rozbił się w obwodzie twerskim. Do katastrofy doszło w pobliżu wsi Kużenkino. W internecie pojawiły się nagrania z miejsca zdarzenia.
Agencja podała, że na pokładzie znajdowało się dziewięć osób. Jak się okazało, jedną z nich był przywódca Grupy Wagnera, Jewginij Prigożyn. Wraz z nim leciał także Dmitrij Utkin, prawa ręka byłego przywódcy Grupy Wagnera oraz Walerij Jewgieniewicz Czekałow, 47-letni biznesmen objęty sankcjami w Stanach Zjednoczonych.
Zdaniem ekspertów śmierć Prigożyna nie była przypadkowa. Wczoraj minęły dokładnie dwa miesiące od nieudanego marszu na Moskwę. Data zapewne została wybrana celowo, aby dokonać zemsty.
Z nieoficjalnych ustaleń Ukraińców wynika, że samolot, którym leciał Prigożyn został zestrzelony przez rosyjską obronę powietrzną. Brytyjski wywiad podaje, że był to zamach, za którym stoi FSB.
Nieudany marsz na Moskwę
24 czerwca Prigożyn oskarżył Władimira Putina o zorganizowanie ataków rakietowych na obozy wagnerowców oraz zapowiedział odwet. "Sprawiedliwość w armii zostanie przywrócona, a potem sprawiedliwość w całej Rosji" – powiedział w mediach społecznościowych.
Wtedy też rozpoczął się tzw. marsz na Moskwę. Jewginij Prigożyn ściągnął z frontu swoich żołnierzy i bez żadnych przeszkód przeszedł przez granicę rosyjsko-ukraińską. W żadnym z rosyjskich miast nie został zatrzymany. W Woroneżu ok. 500 km od Moskwy przejął kontrolę nad obiektami wojskowymi. Marsz został przerwany ok. 200 km od stolicy Rosji, po tym, jak konflikt załagodził Alaksandr Łukaszenka. Władimir Putin powiedział wtedy, że nie wyciągnie konsekwencji za niesubordynację. Od czerwca Prigożyn przebywał na Białorusi.