"Riverdale" mówimy "papa". Ostatni odcinek serialu jest i wzruszający, i absurdalny

Zuzanna Tomaszewicz
25 sierpnia 2023, 18:37 • 1 minuta czytania
Po sześciu latach przyszła pora, by w końcu pożegnać się z "Riverdale". Na przestrzeni ostatnich odsłon serial młodzieżowy przeszedł długą drogę od kryminalnej teen dramy po fantasy horror z fabułą tak absurdalną jak komedie z udziałem Lesliego Nielsena. Finałowy sezon poniekąd wrócił do korzeni względnie spokojnych, komiksowych przygód Archie'ego, lecz – ku uciesze części miłośników – przyprawił scenariusz ostatniego odcinka charakterystycznym dla siebie chaosem.
"Riverdale" właśnie dobiegło końca. W finale mamy absurdalne momenty, ale i takie, które naprawdę wzruszają. Fot. kadr z serialu "Riverdale"

Tekst zawiera spoilery dotyczące finałowego sezonu serialu "Riverdale".

Recenzja finału "Riverdale" (7. sezon)

Zanim opiszę pokrótce, o czym opowiadał finałowy sezon "Riverdale", wypadałoby przypomnieć, jakie podwaliny stworzyła pod niego szósta odsłona. Archie Andrews, główny bohater hitu The CW oraz Netfliksa, i jego przyjaciele zdołali poskromić niejednego mordercę, mafioza, a nawet czarnoksiężnika, który zawarł pakt z diabłem.


Przed siódmą częścią serii grupka młodych mieszkańców z pozoru spokojnego Riverdale przeniosła się do jego alternatywnej wersji, czyli miasteczka Rivervale, w którym składano ofiary z dziewic, niemalże wszyscy obdarzeni byli nadprzyrodzonymi mocami i któremu groziła zmierzająca w kierunku Ziemi kometa.

W poprzednim sezonie wskrzeszono kogo tylko się dało, Betty urządziła konwent seryjnych morderców, Veronica Lodge zabiła babcię obsmarowując klamkę trucizną ze swoich ust (to nie żart), a Jughead Jones musiał pisać w kanciapie komiksy, by nie doszło do przedwczesnego końca świata.

Wiedząc zatem jaki poziom absurdu osiągnęli twórcy "Riverdale", większość widzów, która po tylu latach wciąż zachwycała się ich kreatywnością, mogła sądzić, że finałowy sezon będzie kolejnym rozdziałem najbardziej zwariowanego snu, jaki przytrafił się Netfliksowi. Chcąc nie chcąc najnowsza odsłona, choć nadal pomysłowa, zrezygnowała z natłoku plot twistów na rzecz bardziej ugrzecznionej fabuły, oddającej hołd komiksowym perypetiom Archie'ego.

Różowe lata 50.

Finałowa odsłona zaczyna się w momencie, w którym Jughead informuje, że kometa została powstrzymana, ale wszyscy mieszkańcy Riverdale cofnęli się do lat 50. ubiegłego wieku (dokładnie do dnia, w którym na kalifornijskiej drodze numer 466 zginął James Dean). Nikt oprócz nastolatka nie pamięta nic, co wydarzyło się przed katastrofą. Licealiści zajęci są odkrywaniem własnej seksualności, walką z segregacją rasową i innymi nudnymi (w przeciwieństwie do czarownic, istot z piekła rodem i nieuchronnego kataklizmu) rzeczami.

Tak więc scenarzyści najpierw osiągnęli wyżyny absurdu, do której zdołali już przyzwyczaić publiczność, by potem powstrzymać wodze swojej fantazji i wrócić do punktu wyjścia. Ostatnie odcinki "Riverdale" są powrotem do normalności, ale jakim kosztem? Niewiele elementów fabularnych intryguje, ponieważ większość z nich to oldschoolowa powtórka z pierwszej odsłony, która ukazała się w 2017 roku.

W dialogach owszem nadal natkniemy się na perełki pokroju słów Jugheada "In case you haven't noticed, I'm weird. I'm a weirdo", aczkolwiek popularny serial postanowił na odchodne pozostawić po sobie coś więcej niż żart. Dlatego też finał "Riverdale" odnosi się poniekąd do aktualnych problemów społecznych i stara się nie traktować ich po macoszemu.

W odcinku zamykającym rozdział zatytułowany "Riverdale" wyreżyserowanym przez Roberto Aguirre-Sacasę scenariusz łączy w sobie wszystko to, co widzieliśmy dotąd na ekranie. Bohaterowie wciąż żyją w 1955 roku, kiedy Martin Luther King poprowadził pierwszy protest w ramach ruchu obywatelskiego, zmarł Albert Einstein, a Międzystanowa Komisja Handlu zwróciła się do wszystkich przewoźników o zaprzestanie segregacji.

Archie nie walczy już o prawa pracownicze lokalnych robotników, a o względy szkolnej femme fatale Veroniki. Betty umawia się z Kevinem, który – jak wiemy z poprzednich sezonów – jest gejem, ale w latach 50. nie może pozwolić sobie na coming out, a Tabitha i Toni aktywnie uczestniczą w protestach po zabójstwie czarnoskórego 14-latka.

Archie i przyjaciele żyli długo i szczęśliwie (do czasu...)

Odcinek "Żegnaj, Riverdale" momentami zastępuje poważny ton bardziej humorystycznymi i pokręconymi wstawkami. Widzimy na przykład, jak 84-letnia Betty Cooper rozmawia z duchem zmarłego już Jugheada, który zabiera ją do czasów młodości, a konkretnie do dnia rozdania szkolnych kronik. Tam dowiadujemy się między innymi, że kobieta przez kilka ładnych lat była w otwartym związku ze swoimi przyjaciółmi – Jugiem, Archie'em i Veroniką.

Serial o amerykańskich i napalonych nastolatkach kończy się słodko-gorzką puentą. Jedni powiedzą, że zbyt ckliwą jak na ich gust, drudzy zaś, że wzruszającą i w piękny sposób wieńczącą 7-letnią przygodę z KJ-em Apą ("Był sobie pies"), Lili Reinhart ("Dwa życia"), Camilą Mendes ("Zróbmy zemstę") i Colem Sprousem ("Nie ma to jak hotel"). Niemalże wszyscy bohaterowie doczekali się happy endu, ale losy każdego z nich dopełnia całkiem szczegółowa informacja na temat okoliczności... ich śmierci.

W siódmym sezonie główna obsada bawi się rolami jak nigdy przedtem. Poprzednie sezony wymagały od aktorów robienia naprawdę przedziwnych rzeczy (nieoficjalne doniesienia podawały, że gwiazdy miały dość pracy na planie "Riverdale"), więc możliwość przeniesienia się do lat 50. i granie w otoczce zjawiskowej oraz pastelowej scenografii były dla nich pewnego rodzaju powiewem świeżości.

Ze wszystkich najlepiej ogląda się Reinhart (odtwórczynię Betty) oraz Mendes (odtwórczynię Veroniki). Obie są utalentowane, ale przez większość sezonów ich umiejętności były tłamszone przez źle prowadzony scenariusz, który faworyzował Sprouse'a (Jugheada). W 7. odsłonie aktorki rozwijają skrzydła, udowadniając, że ich pobyt w Hollywood się wydłuży.

Na uwagę zasługują jeszcze serialowi Cheryl Blossom, czyli Madelaine Petsch ("Po omacku"), Kevin (Casey Cott z "Asking for it"), a także Toni Topaz (Vanessa Morgan z "Moja niania jest wampirem"). The CW miało nadzieję na to, że Apa podbije w przyszłości Fabrykę Snów. Niestety jak na pierwszoplanową postać Nowozelandczyk wypadł wyjątkowo blado i bez wyrazu. Finałowy odcinek tego w żaden sposób nie zmienia.

Przypomnijmy, że w ostatnim sezonie oprócz wspomnianych aktorek i aktorów wystąpili także m.in. Charles Melton jako Reggie Mantle ("May December"), Mädchen Amick jako mama Betty ("Twin Peaks"), Molly Ringwald jako mama Archie'ego ("Klub winowajców"), Erinn Westbrook jako Tabitha ("Insatiable") oraz Drew Ray Tanner jako Fangs ("Wytańcz to").

Czy "Riverdale" zapisze się na kartach historii jako kultowy serial? Myślę, że już zapewnił sobie taki tytuł. To w pewnym sensie odpowiednik "Sabriny, nastoletniej czarownica", ale dla pokolenia Z. Nie zdziwi mnie zupełnie, jeśli za kilka, bądź kilkanaście lat obsada znów spotka się na planie w ramach jakiegoś sequela lub remake'u. Tak było w przypadku "Przyjaciół", "Seksu w wielkim mieście", a nawet "Plotkary".

"Riverdale" nie było produkcją bez skaz, niemniej jego finał uderza w nostalgię, a pożegnanie z bohaterami sprawia, że łezka sama kręci się w oku. "Myślę, że tutaj ich zostawimy. Gdzie są wiecznie młodzi, zawsze mają 17 lat i zawsze jedzą burgera lub piją shake'a, zawsze idą lub wracają na potańcówkę, (...) Riverdale zawsze będzie twoim domem. Póki co, życzę dobrej nocy" – słowa Cole'a Sprouse kończą pewną epokę w dziejach teen dram.

Czytaj także: https://natemat.pl/506665,jak-skonczyl-sie-serial-riverdale-final-przygod-archie-ego-wzrusza