#MeToo w końcu dosięgnęło polskiego YouTube'a. Kobiety zaczęły krzyczeć i całe szczęście

Ola Gersz
04 października 2023, 15:29 • 1 minuta czytania
Polski YouTube (ten influencerski i "gwiazdorski") to ściek? Na to wskazują kolejne afery, w tym ta dotychczas największa: Pandora Gate Sylwestra Wardęgi i Konopskiego, która ujawniła pedofilskie zachowania wśród znanych youtuberów. To wszystko nie byłoby jednak możliwe bez dziewczyn i kobiet, które masowo i solidarnie zaczęły opowiadać o tym, czego doświadczyły od swoich "idoli". To istna fala #MeToo na rodzimym YouTubie, która może zupełnie przetasować i wyczyścić to zbrukane, toksyczne środowisko.
#MeToo dosięgnęło YouTube'a Fot. Karol Makurat/REPORTER // Facebook / Krzysztof Gonciarz // Adam Jankowski/REPORTER

Przed #MeToo... nie było w tym praktycznie temacie nic. Kobiety milczały ze strachu i wstydu (a jeśli się odzywały, to szybko zostawały uciszane), mężczyźni byli bezkarni, a nadużyć seksualnych w show-biznesie i nie tylko przybywało. Na przełomie 2017 i 2018 roku wszystko się zmieniło.


Na początku był hasztag w mediach społecznościowych, który miał zwiększać świadomość o molestowaniu seksualnym i zachęcał wszystkie poszkodowane osoby, aby podzieliły się swoimi historiami. To wystarczyło, aby dać ofiarom odwagę: szokujące świadectwa zalały media i internet, a wpływowi predatorzy, jak Harvey Weinstein, hollywoodzki producent-gigant, zostali zdemaskowani, zdegradowani i (niestety nie wszyscy) ukarani.

#MeToo szybko wyszło poza Hollywood do innych światów i udowodniło dwie rzeczy. Pierwsza: kobiety (i wszystkie zranione osoby) wcale nie zamierzają już milczeć i puszczać tego płazem. Druga: Mężczyźni, którzy dopuszczali się przestępstw seksualnych, wcale nie są anonimowi i bezkarni, ale będą się zapierać rękami i nogami, że są niewinni. Patriarchat zaczął się kruszyć.

#MeToo na YouTubie, czyli nie jesteś anonimowy

Ruch dosięgnął też internetu, czyli przestrzeni, którą najtrudniej jest kontrolować i która wciąż jest w moralno-prawnej szarej strefie. Trudno nawet pojąć rozumem, jak bardzo rozbudowany jest to świat, ile kryje ciemnych zakamarków, w które lepiej się nie zapuszczać. Cały cyfrowy wszechświat.

Demaskacji "czarnych charakterów" było w przeciągu ostatnich kilku lat sporo w światowym internecie: "anulowane" były (z różnych powodów) tak wpływowe nazwiska, jak Jefree Star, James Charles, Logan Paul czy Shane Dawson, amerykański twórca internetowy, którego z powodu jego dwuznacznych komentarzy oskarżono o pedofilię. Niektórzy wrócili, inni pogrążyli się dziwacznymi przeprosinami, jak Colleen Ballinger, którą fani oskarżyli o nadużycia, w tym grooming i która odpowiedziała... piosenką na ukulele.

W końcu #MeToo dosięgnęło też polskiego YouTube'a, o którym nikt raczej nie miał zbyt dobrego zdania. Dzieciaki, które wzbogacają się na prankach, łapaniu kobiet za cycki i obsmarowywaniu innych, autorytety, które wcale nie są autorytetami, wątpliwe treści, pustka, niski humor, szambo. Mówiliśmy: to przecież tylko taka zabawa, nic poważnego się nie dzieje, taki jest właśnie internet i co zrobisz?

Do czasu, gdy głos zabrały kobiety. Najpierw Aleksandra Adamczyk (Olciak93) opublikowała dwuznaczne wiadomości, które przed dekadą miała dostawać od znacznie starszego Stuu (Stuarta Kluza-Burtona), youtubera, współzałożyciela Teamu X, który zawiesił internetową działalność trzy lata temu. Dziewczyna, która wówczas miała wtedy 13-14 lat, twierdzi, że influencer domagał się od niej odważnych zdjęć. Według Adamczyk dobrze wiedział, ile ma lat.

Potem była dziewczyna Gargamela, Laura Klaus, oskarżyła go o psychiczne i fizyczne nadużycia oraz grooming (zaczęli spotykać się w 2020 roku, kiedy tancerka i perfomerka miała 16 lat, a youtuber – 25). Ze słów Klaus wynika, że ich związek od początku był pełen przemocy, a Jakub Chuptyś próbował kontrolować ją w każdej sytuacji. Udostępniła też nagrania ich interakcji, których aż ciężko się słucha.

A jeszcze potem Daria Dąbrowska, była uczestniczka "Top Model", opublikowała na TikToku dwa filmy zatytułowane "Prawdziwa twarz Krzysztofa Gonciarza", w których pojawiły się relacje jej i dwóch innych kobiet. Twierdzą, że youtuber był uzależniony od narkotyków i seksu, miał traktować je przedmiotowo, a swojej byłej dziewczynie zorganizował na Walentynki seks grupowy, na który nie miała ochoty. Oprócz tego raz Gonciarz czekał na nią na lotnisku z kartką z napisem "pojemnik na spermę".

Już to zatrzęsło polskim YouTube'em, ale to był dopiero początek. Kobiety zaczęły ramię w ramię pisać swoje historie: o Gonciarzu, Gargamelu, innych "znanych i lubianych". Wypływały obleśne, alarmujące screeny, zdjęcia, dowody.

Ale prawdziwe "bum" miało dopiero nadejść: "Pandora Gate", którą zapoczątkował film Sylwestra Wardęgi, też youtuber, "Tajemnica Stuu". W niemal półgodzinnym materiale Wardęga przedstawia kolejne dowody na to, że wspomniany już dwudziestoparoletni Stuu miał pisać dwuznaczne wiadomości i umawiać się z dziewczynami, które nie miały 15 lat. To efekt kilkutygodniowego śledztwa, które przeprowadził z innym youtuberem – Konopskim, który ma za chwilę opublikować kolejne wideo.

To zresztą wcale nie wszystko, bo w aferze przewijają się nazwiska innych znanych twórców: Boxdel (już wyrzucony z Fame MMA), Marcin Dubiel, Kruszwil i Kamerzysta czy Fagata, która miała o wszystkim wiedzieć, ale nie reagowała (influencerka twierdzi, że nie miała o niczym pojęcia).

Polski YouTube to ściek?

Co to wszystko oznacza? Że polski YouTube, ale ten influencerski, "gwiazdorski", to ściek.

Zresztą Wardęga pokazał w swoim filmie rozmowę Stuu z Justyną Stukanek, influencerką, której miał pisać, że "jakby miał iść siedzieć, to połowa Polski też, i 70 proc. polskiego YouTube'a". Czyli końca całej afery jeszcze nie widać: a przed nami pewnie kolejne szokujące historie: o pedofilii, groomingu, molestowaniu seksualnym, znęcaniu się nad kobietami. Pozostaje mieć nadzieję, że "Pandora Gate" zrobi porządek w youtuberskim światku i wyczyści go do cna.

Ale to wszystko pokazuje też siłę dziewczyn, kobiet, bo to dzięki nim ta cała burza w ogóle się rozpętała. To dzięki ich odwadze widzimy kolejne screeny, wiadomości, słyszymy kolejne historie (tak, uprzedzę komentarze, anonimowe świadectwo to też ogromna odwaga, ale i rozsądek). Bez nich nic nie byłoby możliwe, nie byłoby żadnych dowodów.

Zawsze znajdzie się ktoś taki, kto powie: mogły mówić wcześniej, to ustawka, zmyślają, dopiero teraz sobie przypomniały. Najwyraźniej ten ktoś nigdy nie był w sytuacji, w której został potraktowany jak g*wno przez osobę, której ufał, którą traktował jak wzór i swojego idola. Dominuje wtedy strach i wstyd, myślenie, że skoro "dałam się tak potraktować, to ze mną jest coś nie tak".

Potrzeba czasu i siły, aby powiedzieć wprost, co nas spotkało. Nie mówiąc już o wystąpieniu przeciwko osobie, która ma pieniądze, fanów, "plecy", a co za tym idzie władzę i wpływy. To wypowiedzenie wojny znanemu i lubianemu, który będzie się bronił, ale też narażenie się na hejt i komentarze "obrońców" swojego idola.

Ale ruch #MeToo pokazał, że to nie my musimy się wstydzić, a ci, którzy nas krzywdzą. Ofiary nie są winne, podrywane trzynastolatki nie są winne.

Dlatego #MeToo w polskim YouTubie, którego jesteśmy świadkami, jest tak znaczące i ważne. To nie tylko demaskacja wszystkich przestępstw, nadużyć i świństw oraz walka z internetową pedofilią, to również oddanie głosu i sprawczości dziewczynom i kobietom, które nie chcą już milczeć i chcą jednego: być traktowane jak ludzie. Zaczęły krzyczeć i nie zamierzają przestać.