Zakończenie "Czasu krwawego księżyca" ma drugie dno. Wiadomo, dlaczego w finale widzimy Scorsese

Zuzanna Tomaszewicz
26 października 2023, 16:11 • 1 minuta czytania
"Czas krwawego księżyca" jest jednym z najambitniejszych filmów w dorobku artystycznym Martina Scorsese. W finale kryminału poświęconego makabrycznym mordom na plemieniu Osedzów legendarny filmowiec opuścił krzesło reżyserskie i sam wystąpił przed kamerą. Ostatnia scena z jego udziałem ma podwójne znaczenie.
Wyjaśniamy, dlaczego w finale "Czasu krwawego księżyca" w roli aktora wystąpił Martin Scorsese. Fot. Melinda Sue Gordon / Apple / Avalon / Photoshot / East News

Tekst zawiera spoilery dotyczące zakończenia "Czasu krwawego księżyca".

O czym jest "Czas krwawego księżyca"?

"Czas krwawego księżyca" to kryminał wyreżyserowany przez Martina Scorsese ("Taksówkarz"), który opowiada o brutalnych morderstwach na członkach plemienia Osedźów, do których doszło w latach 20. XX wieku w Oklahomie, a które w swoim reportażu z 2017 roku, "Killers of the Flower Moon: The Osage Murders and the Birth of the FBI", opisał David Grann. Ukazane na ekranie zabójstwa rdzennych Amerykanów były częścią spisku, którego celem miało być przejęcie ziem i majątków narodu Osedzów. W granicach ich terenów mieściły się bowiem bogate złoża ropy naftowej.


Jak czytamy w artykule "National Geographic", na przełomie XIX i XX wieku panowało przekonanie, że rdzenni Amerykanie są naiwni, prymitywni i potrzebują "białego nadzorcy", by nie roztrwonić swojego bogactwa.

O co chodzi w scenie z Martinem Scorsese?

Pod koniec 27 filmu w karierze Scorsese jego główna bohaterka, czyli Mollie Burkhart z plemienia Osedzów (w tej roli Lily Gladstone), dowiaduje się, że jej mąż Ernest (Leonardo DiCaprio) był uwikłany w serię morderstw na jej rodakach.

Mężczyzna - oprócz potrzebnych jej zastrzyków z insuliną - podawał jej także truciznę. Oczywiście, zanim drogi małżeństwa się rozeszły, Ernest skłamał Mollie w żywe oczy, mówiąc, że nigdy nie wywołał uszczerbku na jej zdrowiu.

Później Scorsese płynnie przechodzi do epilogu, w którym przenosi widzów w czasie do lat 30. Na ekranie widzimy salę wypełnioną po brzegi białymi Amerykanami i scenę, na której przy akompaniamencie orkiestry odbywa się słuchowisko radiowe poświęcone sprawie morderstw na narodzie Osedżów.

Przygotowane przez gospodarzy wieczorku kwestie, które padają przed tłumem rozbawionych słuchaczy, mają formę czystej rozrywki. Streszczona przez nich historia w żaden sposób nie oddaje tragedii, jaka spotkała rdzennych Amerykanów. Jest spłycona i jeśli mielibyśmy porównać ją do czegokolwiek, co wywołuje podobne emocje u współczesnych widzów, to wskazalibyśmy fenomen true crime.

Ostatnie sekundy "Czasu krwawego księżyca" sprowadzają się do wyjścia na scenę samego reżysera, który podaje suche fakty dotyczące dalszych losów Mollie. Mówi między innymi, że kobieta zmarła w 1937 roku, a swój krótki monolog kończy mocnymi słowami: "There was no mention of the murders" (Nie było żadnej wzmianki o morderstwach).

Finał potencjalnego kandydata na Oscara można więc ując następująco: "historię piszą zwycięzcy". Martin Scorsese świetnie zdaje sobie z tego sprawę, że nie jest pierwszą osobą, która poniekąd wykorzystuje historię Mollie i jej pobratymców do dawania rozrywki. Bo jakby nie patrzeć, kino samo w sobie pełni taką funkcję.

80-letni reżyser nie podchodzi jednak do tematu tak pobieżnie jak faktyczne słuchowisko z lat 30. zatytułowane "The Lucky Strike Hour", które mogliśmy ujrzeć przed napisami końcowymi.

Tak, sprawa morderstw na narodzie Osagów faktycznie została omówiona w 1933 roku przez białych aktorów radiowych odzianych w eleganckie garnitury. Zielone światło do powstania audycji dał jej twórcom sam J. Edgar Hoover, były dyrektor FBI.

Tu warto nadmienić, że w latach 20. Federalne Biuro Śledcze dopiero budowało swoją renomę, a tragedia Osedzów była pierwszym poważnym śledztwem związanym z morderstwem, jakie przeprowadzili federalni agenci. Scorsese w swoim finale podkreśla również, że wraz z latami historia ulega coraz większemu rozcieńczeniu. W opowiadaniu o historycznych wydarzeniach ich uczestnicy są często wyręczani przez osoby postronne, których z omawianą sprawą nie łączy nic osobistego.

Sam laureat Oscara za "Infiltrację" wywodzi się z rodziny o sycylijskich korzeniach, więc występując we własnym filmie jako prowadzący słuchowisko, daje znać swoim widzom, że wie, iż w idealnym świecie to nie on powinien opowiadać o tym, co wydarzyło się ponad sto lat temu w Oklahomie.

Martin Scorsese oddał głos narodowi Osedżów

Twórca "Czasu krwawego księżyca" dołożył jednak wszelkich starań, by oddać należyty głos rodzinom ofiar tamtej masakry. Zaczął od ustawienia w pierwszym szeregu postaci Mollie, która w książce Davida Granna została przedstawiona czytelnikowi dopiero w późniejszych rozdziałach i to jako bohaterka poboczna - zwykła ofiara.

Ponadto Martin Scorsese zaprosił do współpracy członków plemienia Osedżów. W 2019 roku filmowiec spotkał się nawet z szefem tegoż narodu, Geoffreyem Standing Bearem, by prosić go o pomoc w przygotowaniu filmu. Łącznikiem między ekipą filmową a rdzennym ludem była członkini Kongresu Narodu Osedżów, Brandy Lemon.

Jak pisaliśmy wcześniej w naTemat, na ekranie Leonardowi DiCaprio i Robertowi De Niro partnerowała Lily Gladstone, w której żyłach płynie krew rdzennych Amerykanów (jej przodkami byli Czarne Stopy i Nimíipuu).

"Z pewnością do roli podchodziła osobiście i ten żal widać gołym okiem. Bije od niej dostojność zmieszana z niewypowiedzianym cierpieniem - z jej ust nie pada wiele słów w porównaniu z resztą, co jest zresztą wyjaśnione w filmie, ale jej subtelna mimika twarzy mówi nam wszystko" – napisał w recenzji Bartosz Godziński z naTemat.

Bez krytyki rdzennych Amerykanów się nie obeszło

Choć "Czas krwawego księżyca" zdobył w większości pozytywne oceny wśród recenzentów, niektórzy rdzenni mieszkańcy Stanów Zjednoczonych wyrazili swoje obawy związane z tym, jak Scorsese przedstawił "polowanie" na ich przodków. Tuż po uroczystej premierze kryminału Christopher Cote, konsultant językowy Osedżów, stwierdził w rozmowie z "The Hollywood Reporter", że wolałby zobaczyć historię z perspektywy Mollie, czyli rdzennej Amerykanki, a nie jej białego męża. Kanadyjska aktorka Devery Jacobs (serial "Echo" Marvela), która ma rdzenne korzenie, nazwała natomiast seans "Czasu krwawego księżyca" piekłem. "Wyobraźcie sobie najgorsze okrucieństwa popełnione na waszych przodkach, a potem oglądanie filmu na ten temat, gdzie jedyną chwilą wytchnienia są półgodzinne sceny z białymi mężczyznami planującymi morderstwa" – podkreśliła.

"Uważam, że pokazywanie zamordowanych rdzennych kobiet normalizuje przemoc wobec nas i jeszcze bardziej odczłowiecza nasz naród" – dodała Jacobs.