"Rzucił, że jak mu obci***ę, to mi da 200 zł". Zapytałem ludzi o najgorsze przygody na jedną noc
"O tym, że ma przy sobie broń, dowiedziałem się po stosunku"
Wolny seks, ONS (One Night Stand, czyli przygoda na jedną noc), niezobowiązujące związki – taką metodę realizacji potrzeb emocjonalnych wybiera coraz więcej osób. Coraz głośniej także mówi się o korzyściach płynących z tego typu stylu życia.
"Widzieliśmy nieudane związki naszych rodziców, nasłuchaliśmy się o przemocowych małżeństwach i mamy dość pytań od dziadków o 'kawalera' (lub kawalerkę). W opozycji do tego stawiamy na wolną miłość, one night standy i inne niezobowiązujące relacje. Dziś łatwiej jest umówić się na seks z obcym człowiekiem, niż zaprosić kogoś na randkę" – pisałem w jednym z felietonów dla naTemat.
To jednak wiąże się nie tylko z łatwą przyjemnością, ale również z zagrożeniami. Co więcej, nawet najzwyklejsze spotkania umawiane przez aplikacje niosą za sobą niebezpieczeństwa.
Przekonał się o tym 25-letni Marek. – Umówiłem się na randkę z obcym chłopakiem w trakcie urlopu w Hiszpanii. To miał być taki wakacyjny romans. Już na pierwszym spotkaniu poszliśmy do jego domu i tak jakoś wyszło, że wylądowaliśmy w łóżku – mówi.
Już po wejściu do mieszkania, Marka zdziwił ustawiony pod ścianą rząd metalowych, zabezpieczonych szaf. – Uznałem, że to oleję. W końcu nie przyszedłem urządzać mu wnętrz. A dopiero godzinę później, gdy skończyliśmy stosunek, zorientowałem się, że trzyma przy sobie broń – dodaje.
I jak podkreśla 25-latek, akcja przyśpieszyła chwilę po tym, gdy dostrzegł pistolet. – On się podniósł i równolegle ktoś do niego zadzwonił. Zrozumiałem, że mówią coś o jakimś towarze. Gdy tylko się rozłączył, sięgnął po tę spluwę, schował ją za paskiem i powiedział, że to koniec spotkania – opisuje.
– Byłem w kompletnym szoku. Nie wiedziałem, co powiedzieć i jak się zachować. W końcu wydusiłem z siebie pytanie, co się stało. Zapewnił mnie, że po prostu pracuje w policji, ale nie wiem, czy mówił prawdę – podsumował.
"Myślałam tylko o tym, czy zdążę dobiec do głównej ulicy"
Monika ma 24 lata. 2 lata temu umówiła się na szybkie spotkanie ze starszym mężczyzną poznanym na aplikacji randkowej. – Miałam trudny okres w pracy, chciałam po prostu spędzić miło wieczór. Nie byłam nastawiona stricte na seks, ale też nie wykluczałam zbliżenia – mówi.
Kobieta przyznaje, że zawsze stosuje kilka środków ostrożności. W telefonie ma ustawiony tzw. skrót "SOS". Zawsze udostępnia lokalizację przyjaciółce. Ustala też ze współlokatorem, kiedy mniej więcej powinna wrócić do domu.
W tej historii ważna jest jeszcze jedna zasada. Do poznania zawsze dochodzi w ruchliwym miejscu publicznym. – Dlatego, zamiast od razu wejść do jego domu, umówiliśmy się pod szkołą, która była w pobliżu – tłumaczy.
Monika doszła na miejsce. Ulica była dobrze oświetlona, a w okolicy pomimo później pory nie brakowało przechodniów. Problem był jeden – bateria w jej telefonie była na wyczerpaniu, a mężczyzna dalej się nie pojawiał, chociaż od 10 minut powinien stać przed budynkiem.
Po 20 minutach wysłał jej wiadomość w aplikacji: – "Podejdź za szkołę". 24-latka odruchowo uznała, że wina leży po jej stronie. Szybko jednak zorientowała się, że będzie musiała się ewakuować.
– Podeszłam od drugiej strony i zobaczyłam, że chodnik się kończy. Dalej był już trawnik i wydeptana ścieżka prowadząca w jakieś krzaki, zniszczone kontenery oraz płot zabezpieczający boisko szkolne. Trochę takie typowe "garaże" – opisuje.
A na drugim końcu ścieżki stał mężczyzna w kapturze. Nie ruszał się. Nie podszedł się przywitać, nie pomachał. Dziewczyna stała nieruchomo, zastanawiając się, czy to na pewno on. Bała się podejść, więc postanowiła napisać wiadomość. Wtedy zorientowała się, że padł jej telefon.
– Najpierw myślałam, że w tych krzakach może stać jakiś inny chłopak. Ale jak zobaczyłam, że padł mi telefon, uznałam, że zrobiło się zbyt niebezpiecznie. Po prostu wycofałam się i poszłam w kierunku przystanku autobusowego – mówi
– Bać się zaczęłam, gdy zobaczyłam, że ten facet idzie za mną. Starałam się zachować spokój, ale gdy zauważyłam, że przyśpieszył, to pobiegłam. Myślałam tylko o tym, czy zdążę dobiec do głównej ulicy, gdzie będą inni ludzie. Całe szczęście, gdy tylko się tam znalazłam, on odpuścił. Po prostu odwrócił się i odszedł. Jak naładowałam telefon, zobaczyłam, że sam zablokował moje konto w aplikacji – podsumowuje
"Powiedziałem: zdejmuj kurtkę i do pokoju. Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami"
Niebezpieczne sytuacje to ryzyko, którym jest obarczone każde spotkanie z obcym człowiekiem. Chodzi jednak nie tylko o skrajne incydenty, ale również o oszustwa w kwestii wieku, czy wyglądu.
Pokazują to historie 27-letniego Piotrka i 30-letniej Moniki.
– Moja historia jest bardzo prosta i w zasadzie to trochę mi wstyd – wspomina Piotrek i zaczyna opowiadać: – Po prostu chciałem się umówić na seks. Sparowało mnie z chłopakiem, który wywierał dużą presję, żeby ten stosunek był bardzo pikantny. Nie oponowałem, ale miałem podejrzenia, że mocno koloryzuje, jeśli chodzi o doświadczenie seksualne i wygląd.
Po kilku godzinach rozmowy Piotrek podał swój adres i umówił się na wieczór. W międzyczasie dwa razy próbował dzielić się swoimi wątpliwościami. Ten z kolei zapewniał, że nie kłamie.
– Nie zrezygnowałem ze spotkania, bo wielu alternatywnych kandydatów nie było, a poza tym uznałem, że rzeczywistość i tak zweryfikuje, czy mówił prawdę – dodał.
I to był błąd. W drzwiach mieszkania Piotrka stanął bowiem chłopak wyglądający zupełnie inaczej niż na fotografiach. W oczy jednak rzucił się przede wszystkim wyraźny stres okazywany przez chłopaka.
– Byłem tak zdesperowany, że olałem już ten wygląd. Ale i tak cały numerek trwał 10 sekund. Powiedziałem: "Siema, zdejmuj kurtkę i do pokoju". Odwróciłem się i usłyszałem trzaśnięcie drzwiami – opisuje czerwony na twarzy Piotrek.
Śmiejąc się, kontynuuje: – Dobiegły mnie też charakterystyczne dla zbiegania po schodach odgłosy. Potrzebowałem chwili, żeby zrozumieć, że on przede mną uciekł.
Dlaczego uciekł? Piotrek podejrzewa, że chłopaka zjadł stres. Nigdy jednak nie poznał oficjalnej przyczyny, bo został przez niego zablokowany na aplikacji randkowej.
"Nagle podszedł do mnie wielki, łysy facet podchodzący pod 50-tkę"
Monika z kolei nie szukała partnera do łóżka, a kogoś, kto obejrzy z nią film. I to nie w łóżku w zaciszu czterech ścian, a w kinie. Z kandydatem na randkę pisała przez kilka dni. – Był ładny i całkiem sympatyczny, więc umówiliśmy się do kina we Wrocławiu – opowiada.
Na miejsce spotkania wybrali rynek, skąd mieli udać się spacerem prosto do sali kinowej. – No i jestem, rozglądam się, nie widzę go. Aż nagle podszedł do mnie wielki, łysy facet podchodzący pod 50-tkę. I bez żadnego cienia żenady powiedział do mnie: "No hej" – przytacza
Monikę początkowo zmroziło. Wydusiła z siebie tylko krótkie: "Proszę?". Wtedy dowiedziała się, że to jest wspomniany "ładny i sympatyczny chłopak", z którym pisała od kilku dni.
– Po prostu odwróciłam się, żeby iść do domu. Nie bałam się go, bo na rynku była kupa ludzi, a on nie sprawiał wrażenia mordercy. Ale na odchodne rzucił do mnie tekstem, że "jak mu obci***ę, to mi da 200 zł" – podsumowuje.
"Chciała wziąć mnie metodą na dziecko"
Sceny na pograniczu grozy i śmiechu przeżył także 30-letni Bartek. Gdy zapytałem go o doświadczenia miłosne, od razu wypalił: – Po pierwszym spotkaniu chciała wziąć mnie metodą na dziecko.
Gdy przyznaję, że myślałem, że metoda "na dziecko" to tylko mit, Bartek opowiedział o kulisach nieudanej randki. – To była randka, jak każda inna. Spotkaliśmy się, zjedliśmy kolację, pogadaliśmy i poszliśmy do mnie. A tam doszło do uniesienia – mówi.
I dodaje: – Ale nie było między nami jakiejś chemii, rozmowa się nie kleiła. Powiedziałem jej, że nie jestem zainteresowany kolejnym spotkaniem, ale 3 dni później stwierdziła, że jest ze mną w ciąży.
Jak opisuje, nie działały argumenty, że test wykonuje się co najmniej po upływie tygodnia. – Nie wspominam już o tym, że włożyłem prezerwatywę – zaznacza Piotrek.
– Nękała mnie tak przez miesiąc. W końcu dała sobie spokój i zerwała ze mną kontakt. Od tego momentu minęło trochę czasu i wciąż nie zgłosiła się o oficjalne ustalenie ojcostwa – podsumowuje.
"Znam historię osoby, która uciekała przez okno na balkon, żeby się wyrwać"
W korzystaniu z aplikacji randkowych nie ma nic złego. Ale warto pamiętać o zasadach bezpieczeństwa, które uchronią nas przed podobnymi sytuacjami. O to, na co zwrócić uwagę zapytałem, psychoterapeutkę, seksuolożkę, wykładowczynię USWPS i założycielkę Instytutu Pozytywnej Seksualności dr Agatę Loewe-Kurillę.
– Przede wszystkim powinniśmy normalizować i nie wyśmiewać tego, że współcześnie ludzie chodzą na randki z internetu. To niweluje wstyd i powoduje, że nasi znajomi, osoby bliskie wiedzą, że chodzimy na takie randki. Wtedy możemy monitorować wzajemnie swoje bezpieczeństwo – mówi.
– Możemy to robić, chociażby udostępniając lokalizację, czy informując, że idziemy poznać nową osobę u niej w domu lub u mnie w domu, w hotelu, czy w konkretnym miejscu publicznym – dodaje.
Jeżeli mamy bardziej "hardcorowe" preferencje i chcemy umówić się na zabawę BDSM, to lepiej, żeby jednak ktoś o tym wiedział. Możemy trafić na osobę początkującą lub błąd w sztuce. Znam kilka historii, że to, co miało być przyjemne, skończyło się poczuciem wykorzystania, zranienia, czy przekroczenia granic.
– Trzeba wziąć pod uwagę krzyżową zależność bezpieczeństwa a spożywania alkoholu i innych substancji psychoaktywnych. Ludziom uruchamia się chcica w środku nocy, kiedy nie widzimy wielu sygnałów, czy przesłanek, które nami kierują. Wtedy ryzyko automatycznie rośnie – zauważa.
– Często w przypadku np. chemsexu (seksu po narkotykach) jest tak, że siedzi się w środku nocy na telefonie i szuka okazji, żeby się wyrwać z domu. Mamy dobre praktyki, które mówią o tym, że lepiej jest najpierw spotkać się i zamienić kilka słów. Przynajmniej, żeby dogadać podstawowe kwestie. Dobrze jest uprawiać seks czy randkować z kimś, kto nas szanuje i do kogo czujemy sympatię – zaleca.
A co jeśli już trafimy na niebezpieczną sytuację? – Jak najszybciej wydostać się ze spotkania. Znam osobę, która wyskoczyła przed okno i uciekała przez balkon, żeby się wydostać z domu. Były też historie o zatrzaskiwanych drzwiach i znikających kluczach – wymienia.
– Dlatego tak ważne jest, żeby mieć przynajmniej podstawowe informacje o tym, z kim się spotykamy. Wtedy pozbawiamy tę osobę poczucia anonimowości czy bezkarności. – mówi.
Ekspertka zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię. – Jeżeli zaśniemy u kogoś, ktoś nam może zrobić zdjęcia – zauważa.
W seksuologii mówimy o modelu podwójnej kontroli. Część z nas ma bardzo wysoki poziom zahamowania. Te osoby mają tak duży poziom lęku i tak bardzo analizują za i przeciw, że nie korzystają z tej metody do odkrywania siebie. Druga grupa to osoby impulsywne, które zanim pomyślą, to zrobią. A to podnosi ekspozycję na potencjalne ryzyko.