Po seansie "Obsesji" poczujesz się nieswojo. Film o groomingu zasłużył na więcej niż jednego Oscara
"Obsesja". Recenzja filmu z Natalie Portman i Julianne Moore
Wycinki z gazet i notatki o skandalu. "Dziecko urodzone za kratkami"; "Zakazana miłość"; "Ciąg dalszy dziwnej miłosnej sagi" – brzmią nagłówki tabloidów z lat 90., którym na początku filmu Todda Haynesa przygląda się Elizabeth. Aktorka właśnie została obsadzona w roli wspomnianej przez gazety kobiety, która po odsiedzeniu wyroku za przestępstwo seksualne na nieletnim założyła rodzinę ze swoją ofiarą.
Biorąc sobie do serca szkołę aktorstwa metodycznego Lee Strasberga, Elizabeth wprowadza się na pół roku do domu Gracie i znacznie młodszego od niej męża Joego. Śledzi każdy ruch byłej więźniarki, stara się myśleć jak ona, odwiedza miejsca, w których dorosła kobieta widywała się z nastolatkiem, a nawet próbuje odkryć przyjemność w posiadaniu kontroli nad kimś słabszym.
Pojawienie się aktorki w Savannah rozsadza iluzoryczny mur budowany latami przez Gracie. To, co dotąd było przemilczane, zostaje wypowiedziane na głos.
Przedramatyzowany dramat? Tak miało być
"Obsesja" nie idzie utartymi ścieżkami w kwestii poruszania tematu molestowania. Haynes, jak zresztą mogliśmy zobaczyć w jego innych filmach, skłania się ku metaforom, a także czerpaniu z różnych - często sprzecznych ze sobą - gatunków.
Już w pierwszych minutach dramatu słyszymy patetyczne rzępolenie, które towarzyszy nam przez ponad połowę scen. Potencjalnie nic nieznaczące sekwencje łamią się pod ciężarem muzyki, w efekcie tworząc klaustrofobiczną atmosferę i trzymając widza w ciągłym dyskomforcie. Choć "Obsesja" skręca w stronę przedramatyzowanych paradokumentów z serii true crime, w przeciwieństwie do nich faktycznie przytłacza jako całokształt.
Elementy typowe dla niskobudżetowych filmów telewizyjnych przybierają u Haynesa kampowych barw. "Obsesja", mimo że określona na Festiwalu Filmowym w Cannes mianem "kampu" (co uważam za lekkie nadużycie), jest tak naprawdę mieszanką melodramatu i thrillera psychologicznego, która świadomie wykorzystuje kicz znany z telenoweli dla podbicia dysonansu poznawczego widzów. Okoliczności śmieszą, ale sama fabuła nie.
W "Obsesji" wiadomo, kto jest tym złym, a kto tym dobrym; kto jest sprawcą, a kto ofiarą. Nie ma wątpliwości, że Gracie to stworzona manipulantka i groomerka, zakłamująca rzeczywistość i zasłaniającą się "miłością".
Joe to mężczyzna, który tkwi w limbie między straconymi latami młodości a dorosłością. Pokazuje to choćby scena na dachu, gdzie razem z synem po raz pierwszy pali trawkę i doświadcza pierwszego bad tripa. Jest dojrzały, bo troszczy się o to, by jego dziecko nie miało z nim złych wspomnień, ale jednocześnie pozwala sobie na odwrócenie ról, by to syn mu ojcował.
Do końca filmu tajemnicą pozostaje jedynie rola Elizabeth w tym spektaklu. Czy faktycznie zależy jej na autentycznych odegraniu Gracie? Czy robi to wszystko z samolubstwa, wyłącznie z myślą karierze? Odpowiedź na te pytania spostrzegawczy widz odkryje na długo przed finałem "Obsesji".
Charles Melton wielkim przegranym Oscarów
Nikogo raczej nie trzeba przekonywać, że Julianne Moore i Natalie Portman są świetne w swoim fachu. Gracie w wykonaniu pierwszej z aktorek doskonale nosi maskę kobiety, która wmawia sobie, że jest Julią w historii o Romeo, zaś druga sukcesywnie odsłania przed nami prawdziwą twarz Elizabeth, która do ostatniej chwili traktuje wczasy u Gracie i Joego jak grę w pokera.
Kupuję rolę Moore i Portman, aczkolwiek to Charlesowi Meltonowi wierzę. Gwiazdor serialu "Riverdale" gra Joeego z taką czułością, jaką rzadko widzi się na ekranie. Podczas seansu nie da się odczuć tego, że wszystkie kwestie ma wyuczone na pamięć. Na dwie godziny można zatracić się w myśli, że nie jest aktorem, a po prostu skrzywdzonym facetem. Uważam, że Akademia Filmowa popełniła duży błąd, pomijając go przy ogłaszaniu tegorocznych nominacji do Oscara.
Prawdziwa historia groomingu
"Obsesja" może pochwalić się bogactwem prostych, acz efektownych metafor. Gracie, idąca ze strzelbą na polowanie, czy Joe opiekujący się kokonami motyli - drobne detale, a jednak dużo mówią o wnętrzu postaci. Haynes posunął się nieco dalej w zabawie symbolami i wplótł do scenariusza prawdziwą wypowiedź Mary Kay Letourneau, na której wzorował dzieło, co nadało filmowi jeszcze makabryczniejszego wydźwięku.
"Obsesja" ma szansę na zdobycie tylko jednego Oscara w kategorii "najlepszego scenariusza oryginalnego". Nie sądzę jednak, by była zdolna wygrać w konkurencji z "Przesileniem zimowym", "Poprzednim życiem" czy "Anatomią upadku". Niezależnie od tego, warto dać szansę Haynesowi, poświęcić swój komfort psychiczny (na te parę godzin) i zobaczyć narodziny gwiazdy - Charlesa Meltona.