Romanowski – reaktywacja, czyli o trzech problemach rządu. Felieton Karoliny Lewickiej
Z nagła zyskał też na atrakcyjności w oczach kolegów z klubu parlamentarnego PiS, bo ci zaczęli go brać w intensywniejszą niż do tej pory obronę. Wcześniej kwalifikował się jedynie do zrzucenia z sań, gdyż tak obciążające go wizerunkowo były jego własne wypowiedzi zarejestrowane i dostarczone do prokuratury przez Tomasza Mraza. Teraz nada się jeszcze, by Nowogrodzka mogła nim uderzać w rząd i śledczych.
"Co się odwlecze, to nie uciecze" – napisał na portalu X premier i można temu przytaknąć. Zarzuty dla Romanowskiego są poważne i solidnie udokumentowane, a drugi immunitet, ten Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, straci prędzej czy później. Ale nie w tym rzecz. Tu chodzi o powagę, sprawczość i porządek. A właściwie o tychże brak.
Zobacz też: Nie, Romanowski nie został uniewinniony. Ciągle ma 11 poważnych zarzutów
"Nieudacznicy" – tak polityków rządzącej koalicji nazwał poseł PiS Zbigniew Bogucki. Tym samym epitetem obdarzał rząd PO-PSL Zbigniew Ziobro. Rzecz działa się w 2015 roku, po głosowaniu nad wnioskiem o postawienie byłego ministra sprawiedliwości przed Trybunałem Stanu – zabrakło pięciu głosów, w tym ówczesnej premier Ewy Kopacz.
A kiedy w listopadzie zeszłego roku, czyli już po wyborach parlamentarnych, Ziobro w trakcie swego przemówienia na sali plenarnej Sejmu usłyszał okrzyki "będziesz siedział!", odgryzł się nawiązaniem do tamtych właśnie wydarzeń: "Mam nadzieję, że nie okażecie się takimi fujarami, jak za czasów Trybunału Stanu".
I Ziobro wtedy, i Bogucki teraz chcieli pozbawić nową władzę gravitas – tej starożytnej cnoty rzymskiej, która oznacza "poważność". Chcieli ją ośmieszyć. Boguckiemu towarzyszył na konferencji prasowej poseł Michał Moskal, który kpił, że "ta mafia jest po prostu gangiem Olsena".
Czyli jednak nie bezwzględni i przez to budzący respekt przeciwnicy, ale fajtłapy. Śmieszność jest tym, na co żadna władza, nawet ta na wskroś demokratyczna, nie chce się narażać i na co nie powinna sobie pozwalać. PiS, w swojej historii wielokrotnie przecież obśmiewany i ponoszący tego polityczne koszty, doskonale zdaje sobie z tego sprawę, i stąd tym gra.
"Zwyciężymy, rozliczymy, naprawimy krzywdy, pojednamy" – taki był plan Tuska, któremu towarzyszyła naczelna obietnica "dowiezienia" złożonych wyborcom przyrzeczeń. Wszak polityka to praxis, technika sprawowania władzy, a zatem skuteczność (osiąganie celów), rzadziej efektywność (osiąganie celów przy jak najniższych kosztach) są kluczowe dla oceny władzy. Jeśli chodzi o rozliczenie poprzedników, to oczekiwania tego elektoratu, który przeważył szalę zwycięstwa na korzyść koalicji 15 października, dobrze opisał Marcin Duma (IBRiS) w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”. Wedle badacza nie chodziło o polityczny spektakl, ale o to, by "nikt więcej nas nie okradł (…) a jeśli spróbuje, to ma pójść siedzieć. Tego nie załatwią igrzyska gadulstwa na komisjach, ale wyroki sądowe na konkretnych ludzi, którzy w dodatku oddadzą to, co ukradli".
Romanowski na wolności, z nie wiadomo czy skutecznie postawionymi zarzutami (to się dopiero okaże), jest wizerunkową porażką rządzących, blamażem, na który nerwowo zareagowali nawet najwierniejsi kibice drużyny pod wodzą Donalda Tuska.
Pojawiło się rozczarowanie i/lub gniew, pojawiła się krytyka, pisano o partactwie, amatorszczyźnie i patałachach. Na dodatek ta polityczna kompromitacja została poprzedzona inną, dotyczącą głosowania nad dekryminalizacją aborcji.
Obraz, który mówi więcej niż tysiąc słów, to posłanka Agnieszka Pomaska już układająca ręce do oklasków, a potem zakrywająca tymi dłońmi twarz, gdy okazało się, że rządzący przegrali z opozycją, dociążoną przez większość ludowców i Romana Giertycha. Czyli już byli w ogródku, już witali się z gąską (czego dowodem zapowiedź premiera: "kończymy dyskusje, czas na decyzje"), aż tu raptem wpadli w dołek.
Europejski Kolektyw Analityczny Res Futura zwrócił uwagę, że nastrój, jaki wytworzył się po tym wydarzeniu w sieci był bardzo niekorzystny dla szefa rządu – krytykowano Tuska za brak skuteczności w egzekwowaniu dyscypliny partyjnej, ubolewano, że nie jest w stanie zapewnić jedności w swoim obozie politycznym i zadowolenia wyborców, co prowadzi do rozczarowania i złości. A rozczarowanie wyborców zawsze grozi jednym: ich demobilizacją, ich wyautowaniem się, ich brakiem zainteresowania oraz zaangażowania.
Nie wiadomo, co myśleć o tym wszystkim. Jedni mówią tak, inni – inaczej. Nie ma zgody, co do tego, jaki jest stan rzeczy – czy Romanowskiego międzynarodowy immunitet chroni czy nie, czy prokuratorzy popełnili błąd czy nie, czy postanowienie sądu jest właściwe czy nie.
Co ekspert, to opinia, "a lud roboczy wytrzeszcza oczy" i gubi się w gąszczu prawnych interpretacji. Chaos. To jest i powszechne wrażenie, i amunicja dla Marcina Romanowskiego, który oskarża rządzących o "bezprawie i chaos w strukturach państwa". A ludzie pragną świętego spokoju i porządku, nie napięcia, bałaganu, bezładności i ogólnego zamieszania, bo to deprymuje, męczy i może zaciążyć trwale na ocenie obecnej władzy, która w dodatku o szereg spraw kłóci się między sobą. Kiedy w 2007 roku, po dwóch latach nerwowych, szarpanych skandalami i kompromitacjami rządów pierwszego PiS-u, wybory wygrała Platforma Obywatelska, prof. Paweł Śpiewak powiedział, że Polacy w końcu "mogą sobie pójść na grilla", zająć się swoimi sprawami i wyciszyć, bo zatrzymał się polityczny rollercoaster.
Władza, która poważnie myśli o przedłużeniu swojego mandatu, musi zatroszczyć się o stan emocjonalny tych, którzy mają ją ponownie wybrać. W przeciwnym razie skończy się na jednej kadencji lub może nawet przyspieszonych wyborach. Sprawa Romanowskiego to ostrzeżenie.