Jego wytyczne na kolędę wywołały wstrząs. Ale nie tu: "Czy ksiądz ma iść 5 km pieszo?!"
Swarożyn leży kilkanaście minut od Tczewa, liczy ok. 1,6 tys. mieszkańców i właśnie zasłynął za sprawą proboszcza parafii Świętego Andrzeja Boboli. A właściwie jego komunikatu w sprawie kolędy, która tu rozpoczyna się w listopadzie.
Wśród wytycznych znalazła się m.in. prośba o zorganizowanie pojazdu – 15 minut przed rozpoczęciem kolędy – i uregulowanie zaległości.
"Ksiądz to sobie może.... iść do kościoła i msze odprawić, a nie jakieś swoje zasady wprowadzać", "Wymagania dotyczące auta podane? Marka, model, wyposażenie...?, "Może sobie żądać", "Żenada", itp., itd. – mnóstwo podobnych reakcji znajdziecie w mediach społecznościowych.
Podobno, jak czytam, "jego żądania zaskoczyły wszystkich wiernych" i "wszyscy byli w szoku".
Tym większe zdziwienie, gdy okazuje się, że tu, na miejscu, wśród parafian wielkiego zaskoczenia nie widać. A już na pewno nie w kwestii podwożenia księdza.
Zresztą, rok temu prosił o to samo. I też głośno było o tym w Polsce.
"To jest tradycja na wsiach. Zawsze ktoś jedzie po księdza"
– Czy ksiądz ma iść 5 km pieszo?! Gdy czasem od zabudowania do zabudowania jest pół kilometra czy kilometr? Jak to sobie Państwo wyobrażają? Do parafii należy kilka oddalonych wiosek. Proszę sobie zobaczyć, jakie są odległości między nimi. Nie wyobrażam sobie iść 5 czy 7 km pieszo na kolędę – reaguje sołtys Swarożyna. Józefa Paichert ma prawie 70 lat.
– Tu zawsze tak było. Odkąd pamiętam, jak miałam 5-6 lat, zawsze jechała furmanka albo sanie, gdy był śnieg i mróz. Mój ojciec też dowoził księdza saniami. To jest u nas tradycja. I absolutnie nikt nie ma z tym problemu, choć zdaję sobie sprawę, że opinie są różne. W nowych dzielnicach osiedlili się ludzie z miasta. Oni nie mają rozeznania, że ksiądz musi dotrzeć do dalszych wiosek – mówi Paichert.
Pytam dużo młodszego mieszkańca. On również reaguje zdziwieniem, że kogoś może to dziwić.
– To jest tradycja, która jest u nas od wielu, wielu lat i dotyczy też poprzednich proboszczów. Zawsze była prośba o zorganizowanie w danej miejscowości kogoś, kto przywiezie księdza. To jest normalne i zawsze było akceptowane przez wszystkich, choć były głosy, że jak ksiądz ma samochód, to dlaczego nie może jechać sam. Ale nikt nigdy tego nie podważał. Tak się przyjęło i tak po prostu jest – mówi mężczyzna.
Dlaczego ksiądz nie może jechać na kolędę swoim samochodem?
– Nie wiem. Tak się u nas przyjęło. To jest powszechne. Taka jest tradycja na wsiach – odpowiada sołtys.
W praktyce wygląda to tak, że mieszkańcy wioski umawiają się, kto w danym roku pojedzie po proboszcza. – Jedna osoba jedzie, dowozi go, zostawia w wiosce i umawia się, o której godzinie go odebrać. W mieście, gdzie ksiądz chodzi ulicami, jest zupełnie inaczej. Ale na terenie samego Swarożyna proboszcz chodzi pieszo. Tak, jak w mieście – mówi.
Dlatego, jak słyszę, nagła "sława" z powodu wytycznych księdza, bardzo tu się nie spodobała.
– Większość parafian jest oburzona. Dużo się o tym mówiło. Trochę mamy niesmak po tych artykułach. Bo trzeba było zdobyć trochę więcej wiedzy, by oceniać słowa księdza – mówi Józefa Peichert.
"Prosimy, aby na dalsze rejony kolędowe przyjechać samochodem pod plebanię"
W wielu wiejskich parafiach tak jest. Czy to na Podlasiu, czy pod Lublinem, czy na Mazowszu. Widać tu ogromną przepaść między wsią a miastem. Ale naprawdę niewielu to zaskakuje.
– Kiedyś np. sołtys był zobowiązany do tego, żeby wyznaczyć tzw. wozaka, czyli człowieka, który wiózł księdza na wozie. Dopóki wóz jechał, zbierali zboże i płody rolne. Taka tradycja była w diecezji łomżyńskiej. Obecnie płodów nie zbierają, ale księdza wożą do tej pory. Teraz wiem o jednej parafii, że do dziś jest tam tradycja, że po księdza jedzie albo sołtys, albo osoba przez niego wyznaczona – mówi nam jeden z księży z miasta na północy Polski.
Czy tak zdarza się u niego, w mieście?
– A w życiu! – odpowiada.
Po niego nie przyjeżdża nikt. I sam by na to nie pozwolił.
– Ja nikogo o to nie proszę. Wikariusze, jak trzeba, też dojeżdżają sami. Ale na wioskach to normalne. Ludzie by się nawet oburzyli, gdyby ktoś już nie chciał wozić księdza – uważa.
W tym sensie wytyczne proboszcza ze Swarożyna nie są ani niczym niezwykłym, ani niczym nowym. W internecie można znaleźć np. takie wskazówki z ostatnich kolęd w innych parafiach Polski:
"Prosimy o pomoc w rozpoczynaniu i kończeniu kolędy przez podwiezienie samochodem".
"Prosimy również, aby na dalsze rejony kolędowe przyjechać samochodem pod plebanię i podwieźć nas do pierwszego domu tak, jak to było do tej pory praktykowane".
Na stronie jednej z parafii proboszcz tak dziękuje za pomoc sołtysom i mieszkańcom, którzy odpowiedzieli pozytywnie na ich prośbę i "nie szczędzili czasu ani paliwa", by ich podwieźć w czasie kolędy.
I to nie tak, że nie mogliśmy lub nie chcieliśmy jechać swoimi samochodami, bo trzeba nas wozić jak "Panów", ale Wasza Drodzy Państwo pomoc i życzliwość pozwala nam, w miarę szybko, do każdego domu dotrzeć i mieć pewność, że nikogo się nie opuściło. Przecież nie wszystkie zabudowania we wsi są przy jednej drodze, a czasami część domów z jednej wsi jest kolędowanych z inną wsią. Wożący o tym wiedzą, a my…nie zawsze".
Ale, jak się okazuje, i kwestia podwożenia, i ogólnie "wytycznych na kolędę" dzielą samych księży.
– Ja nie widzę w tym nic dziwnego. To normalne, że ksiądz przekazuje takie informacje. A w kwestii podwożenia to parafianie też sami to proponują. W moim przypadku zawsze spotykałem się z życzliwością parafian – mówi jeden z nich.
Ale nie wszyscy tak myślą.
fot. Karol Porwich/East News (zdjęcie ilustracyjne)
Ksiądz: " Ja zawsze na kolędę albo idę pieszo, albo jadę samemu"
– Jestem księdzem od ponad 30 lat. Jeszcze nigdy na żadnej parafii nie spotkałem się z tym, żeby ktokolwiek podwiózł mnie na kolędę lub żeby mi to proponował. Ja zawsze na kolędę albo idę pieszo, albo jadę samemu. I nie robię z tego problemu – mówi nam ksiądz z miasta na południu Polski.
– Myślę, że w moim mieście w żadnej parafii nie ma podwożenia księdza. Myślę, że na 90 proc. parafii nie ma czegoś takiego – mówi.
Uważa jednak, że oceniając taki zwyczaj, trzeba rozgraniczyć dwie rzeczy:
– Pierwsza – może to być gorszące. Tego nie powinno być, nie jest to dobre i to psuje nam PR. Dla kogoś, kto patrzy na to z zewnątrz, jest to oburzające. Potwierdzają to komentarze w internecie. Natomiast to nie jest sprawa zerojedynkowa. Trzeba znać kontekst konkretnej parafii. Bo może okazać się, że mieszkańców w ogóle to nie oburza. I albo przyzwyczaili się, że proboszcz to ogłasza, albo była to kwestia honoru i ambicji, że księdza trzeba podwieźć na kolędę – mówi.
Albo właśnie była taka tradycja, z dziada pradziada.
Tu duchowny przypomina wytyczne innego księdza, które rok temu zrobiły furorę w całym kraju – gdy z ambony duchowny opowiedział wiernym, jak należy ugościć go na kolędzie.
Cała Polska usłyszała: – Jeżeli chodzi o posiłki, to z chęcią zjem, ale nie w każdym domu. Nie jestem w stanie w każdym domu coś zjeść ani w co drugim, ale mniej więcej w połowie i na końcu coś zjem. Jeżeli chodzi o picie, to piję tylko zwykłą czarną herbatę, bez żadnych dodatków, jeszcze taką słabszą. To jedyne, co piję.
– Mieszkańcy przyjęli to normalnie. Nikt się na to nie oburzał. Dlatego uważam, że każdy taki przypadek podlega bardzo indywidualnej ocenie, bo łatwo kogoś skrzywdzić. Trzeba byłoby zapytać ludzi, jak to czują. To absolutnie nie są czasy, że gdy ludziom coś się nie podoba, to boją się powiedzieć to przed księdzem – mówi nasz rozmówca.
Akurat w Swarożynie pod adresem proboszcza słyszę same dobre słowa. Że odnawia zabytkowy kościół, że wokół kościoła dużo zmieniło się na lepsze, że powiększył cmentarz. Że szuka pieniędzy nie tylko wśród parafian. I dużo robi dla mieszkańców. Choć wiadomo, zapewne nie wszystkim będzie się podobał.
Czy sam w ogóle wystosowałby jakiekolwiek wytyczne dla parafian?
– Ja żyję w innych realiach. Tu, gdzie jestem, w centrum miasta, w życiu bym tego nie zrobił. Ale ogólnie uważam, że chyba odchodzimy od takich instrukcji. Czasy się zmieniają. Kolęda też inaczej wygląda niż kiedyś, odsetek przyjmujących jest wyraźnie mniejszy – mówi.
Poza tym uważa też, że wszystko można powiedzieć inaczej, w innej formie.
– Myślę, że inny wydźwięk miałyby na przykład słowa: "Dziękuję, że pielęgnujecie takie zwyczaje. Jest to czasami onieśmielające, ale bardzo miłe". A nie przedstawianie, że ma być to, to i to. Co, jak widzimy, wywołuje różne reakcje – zauważa.
"I ksiądz to zamieścił w internecie? Ja nigdy bym tego nie zrobił"
Co roku jakieś "wytyczne" wywołują ogólnopolskie poruszenie. Tu obejmowały 7 punktów. Wśród nich był m.in. taki: "Dzieci i młodzież na stole kładą zeszyt z nauki religii". I też nie jest to wyjątek, informacje o zeszytach znajdziecie na stronach niejednej parafii.
Ksiądz z północy Polski reaguje żywiołowo: – Proszę pani, kto będzie sprawdzał te zeszyty? Ja w życiu o takie coś się nie upominam. Za moich czasów, jak miałem 13-15 lat, owszem, tak było. Ale teraz sporadycznie się zdarza, że rodzice kładą zeszyty na stole. Są ludzie i ludziska. Są księża i księża. Dziękować panu Bogu, że ludzie w ogóle chodzą jeszcze do Kościoła, a nie czepiać się zeszytów!
W wytycznych ze Swarożyna był też spory wątek o ofiarach na: Kościół, sprzątanie i dekoracje, a także o zaległościach finansowych.
I tu zdania wśród duchownych są podzielone.
Jeden z duchownych: – I ksiądz to zamieścił w internecie? Ja nigdy bym tego nie zrobił. Wolałbym ziemię gryźć, niż o to się upomnieć. Mógłbym tylko napomknąć, że gdyby ktoś mógł się dorzucić, będę bardzo wdzięczny. To zbyt delikatny temat, a póki co nikt na parafiach z głodu nie przymiera.
Inny ksiądz, z centralnej Polski: – Sam informuję parafian przed kolędą o potrzebach parafii. Co roku jest jakiś konkretny cel: czy to posadzka, czy ogrzewanie. I zawsze mówię, że tegoroczne ofiary na kolędę przeznaczamy na to. Tak samo zawsze przed kolędą zwracam się do parafian, żeby się przygotowali. Może mają jakieś pytania. Nie widzę w tym nic złego.
Czytaj także: https://natemat.pl/453031,ksiadz-z-przegedzy-poinstruowal-parafian-ws-koledy-mieszkancy-go-bronia