Ingerencja Rosji w wybory w Rumunii to przestroga dla UE, a może być gorzej. "To alarm dla Polski"
– Tak, mógłby. To nie jest jednorazowa akcja nastawiona na jedno państwo. Rosja podejmuje tego typu operacje wobec różnych państw i jest to dość częste zjawisko. Ale wydaje mi się, że w Polsce wciąż nie docenia się zaangażowania Rosji w przestrzeni informacyjnej i wpływu tego zaangażowania m.in. na decyzje wyborcze Polaków. My w Polsce wciąż lekceważymy to zagrożenie – komentuje w rozmowie z naTemat Anna Mierzyńska, analityczka mediów społecznościowych, która analizuje dezinformację w sieci.
– A jeżeli jest ono w innych krajach, jeżeli w Czechach ujawniono siatkę prorosyjską, która wpływała na wybory do PE czy miała takie plany, jeżeli mamy ujawnioną aktywność Rosji nie tylko w Rumunii, ale też w Mołdawii, czy Bułgarii, to nas to też nie omija. To nie jest tak, że Polska jest omijanym państwem przez Rosję – podkreśla.
Dlatego, jak uważa, to, co zadziało się podczas wyborów prezydenckich w Rumunii, powinno być kolejnym alarmem dla Polski. Bo u nas o takich rzeczach praktycznie się nie mówi.
Jesteśmy trochę w takiej sytuacji, że podskórnie cały czas coś się dzieje w tym obszarze, ale oficjalnie nikt z przedstawicieli państwa nie podaje konkretów na ten temat. To prowadzi do lekceważenia zagrożenia przez społeczeństwo. A ono naprawdę jest.
Ale czy dokładnie ten sam scenariusz mógłby być możliwy w Polsce?
Anna Mierzyńska uważa, że nie można tego wykluczyć. Ale nie musi to być 1:1. Rosja nie stosuje takich samych metod i technik w każdym państwie. Dlatego trudno wyłapać jej działania.
– Ona ma dobrze rozpoznane państwa, w których działa i dopasowuje do nich sposoby działania. W Rumunii zadziało się to na TikToku, który jest tam bardzo popularny. W Polsce trzeba by to realizować na innych platformach społecznościowych. Poza tym nie musi być tak, że Rosja wypromuje teraz kandydata zupełnie nam nieznanego. Równie dobrze może działać na rzecz znanego kandydata, który jej pasuje – mówi.
Wybory prezydenckie w Rumunii wywołały szok
Przykład Rumunii to dla niektórych lekcja. Dla innych kolejny dowód, że to się dzieje. A dla wielu Rumunów po prostu ogromny wstrząs.
Wyobraźmy sobie, że jest maj 2025, w Polsce odbywają się wybory prezydenckie. Trwa zaciekły bój na linii Trzaskowski-Nawrocki, cała Polska od miesięcy żyje sondażami i tym, kto wygra.
I nagle okazuje się, że żaden z nich, bo niespodziewanie objawił się mało znany kandydat z TikToka, człowiek, któremu sondaże nie dawały cienia szans nawet na trzecie, czy czwarte miejsce. Ale to on wygrał pierwszą turę i wiele wskazuje, że mógłby wygrać też drugą.
Może wtedy łatwiej zrozumieć, w jak ogromnym szoku była Rumunia – duży, unijny i demokratyczny kraj, w którym 24 listopada właśnie tak "spadł" na nich Calin Georgescu – prorosyjski, skrajnie prawicowy, niezależny kandydat na prezydenta, który krytykuje UE i NATO i wychwala Putina.
Ale to był dopiero początek. Drugi szok nastąpił 6 grudnia, gdy tuż przed drugą turą, rumuński Trybunał Konstytucyjny unieważnił "cały proces wyborów prezydenckich", co oznacza, że wybory trzeba przeprowadzić od nowa. A trzeci – jak ogromna miała być skala rosyjskiej ingerencji w te wybory.
– Nawet wczoraj rozmawiałem o tym z rumuńskimi kolegami. Mówili, że konta na TikToku, które bardzo mocno wspierały Calina Georgescu, zostały pozakładane jeszcze zanim TikTok trafił na europejski rynek. Powoływali się na raport rumuńskich służb, który spowodował, że Trybunał Konstytucyjny unieważnił pierwszą turę wyborów. To wygląda na takich uśpionych szpiegów, jak w książkach o szpiegach. Tylko że w cyfrowej przestrzeni – mówi w rozmowie z naTemat europoseł Krzysztof Hetman.
– Ja nie mam najmniejszych wątpliwości i chyba nikt ich nie ma, że dzisiaj jest to ogromne zagrożenie dla każdej demokracji i dla każdych wyborów demokratycznych, które odbywają się w Europie – dodaje.
Nie chciałbym tylko zostawić takiego wrażenia, że nagle dzisiaj w Europie wszyscy się obudzili, że jakiś kraj trzeci może na to wpływać. Taka zawsze była doktryna myślenia imperialnego Rosji i ona się nie zmieniła, tylko po prostu dzisiaj są inne narzędzia.
I są dowody, które przedstawił Bukareszt.
– Myślę, że służby poszczególnych państw europejskich na pewno odrobiły lekcję i wyciągnęły wnioski z tego, co zdarzyło się w Rumunii – podkreśla europoseł.
Wybory w Rumunii unieważnione. Jaka lekcja dla Europy
Jedna z tych lekcji pokazuje na przykład, że wcale nie trzeba na to ani wielkich pieniędzy, ani długofalowego działania, by wpłynąć na bieg wyborów w innym kraju.
– To, co się działo na TikToku w Rumunii, to akcja na dużą skalę, która zaczęła na dwa czy trzy tygodnie przed wyborami. Wystarczy więc krótkie oddziaływanie, ale masowe, żeby wpływ tego oddziaływania na wybory był widoczny – wskazuje Anna Mierzyńska.
A zatem przestroga dla całej Europy?
– Rumunia jest zarazem przestrogą i natchnieniem – komentuje w rozmowie z naTemat europoseł Janusz Lewandowski.
– Przestrogą, bo pierwsza runda prezydencka to wielkie zwycięstwo wojny hybrydowej prowadzonej przez Rosję, co udało się też w Gruzji. Natomiast jest natchnieniem w tym sensie, że jednak upomniano się o fałszerstwo wyborcze, o obce wpływy, i sąd unieważnił pierwszą rundę. Być może jest to inspiracja dla innych krajów, które – zwłaszcza w naszej części Europy – będą poddane tej wojnie hybrydowej – mówi polityk.
– Ja czerpię z przykładu rumuńskiego. Życzę im jak najlepiej, bo po Polsce jest to największy kraj. Nasze 38 mln i ich 19 mln widać na tle naprawdę niewielkich i niezbyt silnych krajów w naszej części Europy. Istotne jest, jak ta sytuacja się rozwinie. Jeżeli Rumunia obroni praworządność, to będzie i przestrogą, i natchnieniem – podsumowuje europoseł.
Rosyjskie wpływy a wybory w Rumunii
Rumuńskie władze faktycznie solidnie się do tego zabrały. Media dość szybko zaczęły informować, że wybory zostały unieważnione przez odtajnione dokumenty rumuńskich służb. Głos w tej sprawie zabrał urzędujący prezydent Klaus Iohannis, który w orędziu do narodu przyznał, że otrzymał raporty od służb wywiadowczych i że one bardzo go zaniepokoiły.
To raporty wywiadu (SRI), Służby Wywiadu Zagranicznego (SIE), Specjalnej Służby Telekomunikacyjnej (STS) i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
– Krótko po pierwszej turze wyborów prezydenckich otrzymaliśmy sygnały, początkowo tylko telefoniczne, od służb, że pewne rzeczy są dziwne. Natychmiast kazałem im kopać głębiej, sprawdzić wszystko, co można było sprawdzić, i w krótkim czasie otrzymałem pisemne raporty – mówił Iohannis.
Pilnie zwołał posiedzenie Najwyższej Rady Obrony Narodowej. Ta stwierdziła, że doszło do cyberataków, których celem było wywarcie wpływu na przeprowadzenie wyborów prezydenckich. 4 grudnia administracja prezydenta odtajniła dokumenty z tego spotkania.
Tak świat usłyszał o tym, że kampania wyborcza Georgescu "była wspierana przez obce podmioty". I że z naruszeniem prawa wyborczego prowadzono jego kampanię na TikToku.
Wcześniej "o takim wsparciu" słyszeliśmy w przypadku Mołdawii i Gruzji.
Wybory prezydenckie w Rumunii – co to Portal Kombat
Do porażających ustaleń dotarł też rumuński portal Libertatea – cytujemy za Onetem, który opublikował cały artykuł. Wynika z nich, że w 19 krajach Europy działa sieć cyfrowa powiązana z Moskwą. Dla porównania – jeszcze w lutym tego roku miała być obecna w pięciu państwach.
"Sieć Portal Kombat funkcjonuje za pośrednictwem stron i kanałów na Telegramie, które rozpowszechniają antyunijne i prokremlowskie wiadomości. Pomimo prób władz, aby ograniczyć te zewnętrzne wpływy, sieć nadal szybko się rozwija w Europie i innych regionach, stając się wyrafinowanym narzędziem do manipulowania opinią publiczną" – czytamy.
Ta sieć miała promować Georgescu. "Sieć wykorzystuje kanały Telegram do koordynowania działań zwolenników Calina Georgescu w całym kraju, w tym w diasporze" – napisano.
Anna Mierzyńska mówi, że w Europie działa nie jedna taka rosyjska sieć.
– Przykład Rumunii pokazał też, że bardzo trudno temu zapobiec w obecnym stanie prawnym. Zwłaszcza gdy to zagrożenie jest lekceważone. Jeżeli więc dalej będziemy je lekceważyć, to musimy wziąć pod uwagę, że Rosja już wpływa na nasze wybory i będzie robić to dalej, choć tego nie widzimy – mówi analityczka.
Dlatego uważa, że potrzebne są inicjatywy edukacyjne w tym zakresie.
– Przeciętny Kowalski musi zdawać sobie sprawę, że dezinformacja istnieje i w jaki sposób działa. Powinien znać podstawowe metody dezinformowania i manipulowania. To jest jego podstawowa ochrona. Warto też, żeby taka osoba zwracała uwagę na wszystkie rzeczy, które wydają się dziwne i nietypowe w sieci – uczula.
Czyli np. mało znana osoba nagle staje się czołowym kandydatem. A w internecie jest bardzo dużo kont, często anonimowych, które ją popierają. Warto zastanowić się, czy jest jakiś powód zewnętrzny, dlaczego tak jest. Jeżeli go nie ma, to znaczy, że jest tu coś niepokojącego.
Wskazuje też, czego jeszcze brakuje.
– Bardzo na poważnie i natychmiast powinniśmy uruchomić wszystkie możliwe elementy systemowe ochrony przed czymś takim. Cały czas nie mamy zbudowanego systemu ochrony przed dezinformacją czy budowania odporności na dezinformację. Eksperci mówią o tym od lat, ale to nadal się nie dzieje – mówi.
Czytaj także: https://natemat.pl/580250,wybory-prezydenckie-w-rumunii-uniewaznione-w-tle-tiktok-boty-i-rosja