Szef brytyjskiego giganta sieci Tesco zrezygnował z przysługującej mu rocznej premii, która wynosi blisko 2 mln złotych. Podjął taką decyzję ponieważ uznał, że na nią nie zasłużył. Nie był zadowolony z wyników sieci na rynku wewnętrznym. To bardzo przykładna postawa. Niestety w Polsce niewielu prezesów stać na takie kroki. W sektorze publicznym nie ma o tym w ogóle mowy.
"Zdecydowałem na początku roku, że odmówię wzięcia bonusu za rok 2012. Nie byłem usatysfakcjonowany wynikami w Wielkiej Brytanii i nie wezmę premii" - napisał Philip Clarke, główny dyrektor zarządzający Tesco w oświadczeniu przesłanym agencji Reuters.
Ponad pół miliona za Stadion Narodowy. Czy Kapler powinien zatrzymać premię?
372 tysiące funtów premii to teoretycznie niewiele, jeśli weźmie się pod uwagę, że Clarke zarabia rocznie 1,1 mln funtów. Jednak jego decyzja ma przede wszystkim wydźwięk etyczny. Firma straciła w tym roku około 1/4 wartości. W takich okolicznościach wzięcie premii wyglądałoby raczej skandaliczne.
W polskich realiach sytuacje, kiedy prezes rezygnuje z milionowych premii z powodu niesatysfakcjonujących wyników, zdarzają się bardzo rzadko.
- Znam przypadki, kiedy menedżerowie sami rezygnowali. Nie dzieje się to często, ale zdarza się - przyznaje Jeremi Mordasewicz, doradca Zarządu PKPP Lewiatan.
- W Polsce nie brakuje nieomylnych i wszechwiedzących. Niestety nadal pokutuje takie podejście, że kadra zarządzająca jest nieomylna, a winni wszelkich niepowodzeń są zawsze pracownicy. Prezesi i dyrektorzy są pierwsi do orderów i nagród, natomiast mało który przyzna się do błędów - uważa Izabela Kielczyk, psycholog biznesu.
Klapki, dobre jedzenie i wyśmienite zarobki - przed debiutem Facebooka rozmawiamy z jego byłym pracownikiem
Jej zdaniem, w naszym kraju funkcjonuje przeświadczenie, że jeśli szef przyznaje się do błędów, szkodzi wizerunkowi firmy. Tymczasem jest na odwrót.
- Jeśli szef bierze na siebie odpowiedzialność i rezygnuje z premii, bardzo dobrze wpływa na pracowników i podbudowuje ich morale - podkreśla psycholog biznesu.
Nastawieni na wynik
W większości firm sektora prywatnego wypłacane premie uzależnione są od wyniku. Jeśli firma osiągnęła zakładany rezultat w ustalonym czasie, prezesowi wypłacane jest dodatkowe wynagrodzenie. - Jeśli osiągnęła go w 90 proc., to premia jest pomniejszona, jeśli w 80 proc. to jest jeszcze mniejsza, a czasem nie jest wypłacana wcale - wyjaśnia Jeremi Mordasewicz.
Jednak wszystkie tego typu warunki wypłacania bonusów reguluje wewnętrzna polityka kadrowa firm.
- Decyzja szefa Tesco bardzo dobrze o nim świadczy. Tym bardziej, że np. w brytyjskich sektorach bankowych takie zwyczaje nierzadko były lekceważone. Mimo, że banki przechodziły kryzys i notowały bardzo duże straty, prezesi i dyrektorzy brali ogromne wynagrodzenia - dodaje Mordasewicz. Polacy nie płacą długów, a oni na tym zarabiają
Zdaniem doradcy PKPP Lewiatana, postawa Clarke'a jest przykładna i taka, jakiej oczekują właściciele i pracownicy od swoich szefów. - Również w Polsce właściciele są gotowi płacić prezesom bardzo dużo, jeśli firma, dzięki ich decyzjom, osiąga dobre wyniki. Właściwa forma wypłacania bonusów to taka, kiedy menadżer otrzymuje je za realizację uzgodnionych wyników - podkreśla.
W Polsce najczęściej zwraca się uwagę na bardzo wysokie i czasem nieuzasadnione bonusy w sektorze bankowym. - Krytyka jest tutaj nie do końca uzasadniona. W porównaniu do banków zachodnich, nasz sektor bankowy przynosi zyski. W czasie kryzysu menadżerowie nie podejmowali ryzykownych decyzji i dzięki temu uniknęli strat - uważa ekspert Lewiatana.
Premia za straty
Zdarzają się przypadki, kiedy premie wypłacone są mimo, iż firma odnotowała straty. Nawet znaczne. Uzależnione jest to wówczas od oceny firmy na tle całego rynku. Zdarza się bowiem tak, że straty są niezależne od decyzji menadżera, bo np. przychodzi globalny kryzys, jest katastrofa lub jakaś klęska. Natomiast decyzje, które podjął zarządzający przedsiębiorstwem, okazały się na tyle dobre, że w stosunku do konkurencji straty i tak są niewielkie.
- Jeśli miałaby pani firmę, która odnotowała straty z powodu kryzysu w 2007 i 2008 roku, ale w porównaniu z innymi firmami straciła pani najmniej, to nie należałaby się pani premia? - pyta Mordasewicz - Rozsądny właściciel nie płaci jednak premii za kiepskie wyniki - podkreśla.
Czasami prezesi i menadżerowie firm podejmują działania, które przynoszą świetne efekty w krótkim czasie. Natomiast w dłuższej, kilkuletniej perspektywie czasu, doprowadzają do bardzo dużych strat. - W takich okolicznościach prezes bardzo często sam rezygnuje z pieniędzy. Zdarza się również, że firma nie podpisuje z nim kolejnego kontraktu - wyjaśnia Jeremi Mordasewicz.
Niemożliwe w sektorze publicznym
Ekspert Lewiatana zwraca uwagę na fakt, że racjonalność wypłacania premii dotyczy właściwie tylko sektora prywatnego. W przedsiębiorstwach państwowych nadal premia utożsamiana jest z przysługującym dodatkiem do pensji. - W sektorze publicznym nie ma ścisłego powiązania wyników z wynagrodzeniem. Oczywiście nie w całym. W firmach, w których większość udziałów należy do Skarbu Państwa, a wchodzą akcjonariusze prywatni, polityka firmy się racjonalizuje - uważa Mordasewicz.
Zaczynali od pieczarek, dziś leczą szejków i milionerów. Oto polski Ciechocinek 2.0
Jego zdaniem, taki stosunek do premii to wynik źle napisanej ustawy kominowej, która nie traktuje jej, jako konsekwencji skutecznych działań, tylko jako dodatek do standardowego wynagrodzenia.
- Decyzja o rezygnacji z premii w przypadku strat firmy zależy od świadomości prezesów, dyrektorów personalnych i menedżerów. Zdarza się, że w sytuacji, gdy firma ma słabe wyniki lub jest w kryzysie, dyrektorzy personalni sami sugerują, że to nieetyczne brać mimo to wysokie bonusy. Tym bardziej, gdy np. wstrzymywane są premie pracowników - zauważa Dominika Staniewicz, ekspert BCC ds. rynku pracy - Fantastyczne jest to, że przypadki, kiedy prezesi i menadżerowie sami rezygnują zdarzają się w Polsce coraz częściej. Jednak dotyczy to jedynie sektora prywatnego - dodaje.
Według Staniewicz, takie decyzje najczęściej podejmują młodzi i świadomi menadżerowie i dyrektorzy między 30-45 rokiem życia. Są wykształceni według "nowej filozofii", dzięki której czują odpowiedzialność za firmę i pracowników. - Potrafią zrezygnować, bo wiedzą, że odpowiadają nie tylko za wyniki firmy, ale i morale pracowników. Ryba w końcu psuje się od głowy, dlatego tak ważna jest właściwa postawa na samej górze - podkreśla Staniewicz.