Z keczupem na ciepłe śniadanie, w bułce na stacji benzynowej, w cieście francuskim – na przekąskę podczas spotkania ze znajomymi – nic dziwnego, że parówki to produkt na tyle uniwersalny, co obowiązkowy w każdej niemal polskiej lodówce. Nie da się ukryć, że jesteśmy nacją mięsożerców – kochamy kiełbasy, wędliny, no i właśnie, parówki.
Trzeba przyznać, że zwłaszcza te ostatnie nie cieszą się dobrą sławą. Czy to oznacza, że w imię przestrzegania zasad zdrowego odżywiania mamy z nich całkowicie zrezygnować? Zdecydowanie nie, zwłaszcza, że większości z nas byłoby trudno – z danych opublikowanych przez Puls Biznesu wynika, że statystyczny Polak na produkty klasyfikowane jako „wędliny drobno mielone”, wydaje 80 złotych rocznie. Na pewno jednak warto zastanowić się, czy za tę niemałą kwotę kupujemy produkty dobrej jakości.
Dobrą szynkę robi się z mięsa
Warto ten fakt przypomnieć, bo dla dzisiejszych producentów nie jest to takie oczywiste. – Na jakość wędlin ma wpływ ilość mięsa zużytego do wyprodukowania 100 g produktu – tłumaczy Ewa Lewek, wiceprezes firmy Krakowski Kredens. Zasada jest oczywiście taka, że do przygotowania szynki czy kiełbasy powinno się używać więcej mięsa niż wynosi waga gotowego produktu.
Informacji o tym, ile jest „mięsa w mięsie” szukajmy na opakowaniu. Nie jest to trudne, jeśli kupujemy równo pokrojone plasterki, szczelnie zapakowane w plastik. Jeśli jednak wybieramy się na poszukiwania wędlin najwyższej jakości, mało prawdopodobne, że znajdziemy je w supermarketowych lodówkach. Kierujemy się więc do lady chłodniczej stoiska mięsnego, gdzie wędliny kupujemy „na wagę”, a w kwestii jakości wyrobów – ufamy sprzedawcy, bo wywieszki ze składem poszczególnych produktów należą do rzadkości i znajdziemy je w zasadzie tylko w dobrych sklepach.
– Krakowski Kredens i Delikatesy Alma to dwie z niewielu firm handlowych na rynku, w sklepach której na wywieszkach cenowych są podane składniki – tłumaczy Ewa Lewek i dodaje: – Większość sklepów korzysta z mało precyzyjnego zapisu prawnego, który mówi, że informacje o produktach wagowych powinny być dostępne w miejscu sprzedaży i dostępne konsumentowi – informuje wiceprezes Krakowskiego Kredensu. Pamiętajmy więc, że nawet jeśli składu danej wędliny nie ma w zasięgu wzroku, zawsze możemy się o niego upomnieć, a sprzedawca powinien bez szemrania wyciągnąć go spod lady.
Jeśli zakupy planujemy z wyprzedzeniem, możemy poszukać informacji na temat składu ulubionych szynek i kiełbas w internecie. Na stronie Krakowskiego Kredensu spisowi produktów towarzyszy informacja, z ilu gram mięsa powstał dany wyrób. Na przykład kiełbasa „od wójta” wytwarzana jest ze 129 g mięsa, z kolei polędwicę „generalską” przygotowuje się z 120 g schabu wieprzowego. Właśnie takich wartości powinniśmy oczekiwać od „dobrej” wędliny, a nie jak to ma miejsce w przypadku niektórych producentów, którzy z tony mięsa potrafią „wyczarować” dwie tony wędliny.
Dobra wędlina nie zawiera konserwantów
To nie do końca prawda. Wędliny, aby trafić do sprzedaży nie mogą, niestety, mieć okresu przydatności do spożycia porównywalnego z kiełbasą produkowaną w wiejskiej masarni, gdzie znika ona z półek momentalnie. Mówiąc najprościej, jeśli chcemy mieć komfort robienia zakupów w osiedlowym sklepie, musimy iść na pewien kompromis – niewielki, jeśli zdecydujemy się na produkty wysokiej jakości.
Świadomi producenci dodatków używają tylko tyle, ile wymagają normy zachowania bezpieczeństwa produktu. Z kolei ci, którzy zamiast w jakość, celują w jak najniższą cenę, oprócz dodania dużej ilości konserwantów, swoje wyroby dodatkowo „napompują” wodą (tak, to właśnie ten magiczny trik pozwala zwiększyć wagę szynki beż dodawania mięsa). Woda sama w sobie luk pomiędzy mięsem a osłonką nie wypełni. Aby ujednolicić konsystencję wędliny trzeba więc użyć „substancji wiążącej”. – Mało kto zwraca uwagę, że wg nowych przepisów jeśli producent dodaje do wędlin więcej niż 5% wody, wówczas w nazwie towaru musi być dopisek „z wodą dodaną” czyli np.szynka z wodą dodaną. Na rynku jest bardzo dużo takich wyrobów, w tym prawie wszystkie tzw. „szynki konserwowe” – tłumaczy Ewa Lewek.
– Nie bez znaczenia jest jednorodna struktura wędlin. Jeśli szynka składa się z różnych kawałków mięsa połączonych enzymami spożywczymi musi być oznaczona jako szynka z rożnych kawałków mięsa – informuje wiceprezes Krakowskiego Kredensu. Na „różne kawałki mięsa” oraz na MOM (mięso oddzielane mechanicznie) warto zwrócić szczególną uwagę. Tymi trzema literami producenci określają bowiem mieszankę wszystkiego, co ze zwierzęcia zostaje – kopyt, skór czy chrząstek.
Dobra kiełbasa – bez glutaminianu
Wzmacniacze smaku to z kolei substancje, bez których przemysł wędliniarski mógłby się spokojnie obyć. Jednym z najbardziej znanych jest glutaminian sodu oznaczany jako E-621. Substancja ta naturalnie występuje w wielu produktach: sosie sojowym, serach czy nawet ziemniakach i przyswajana w takiej formie pozostaje bez szkody dla organizmu. Syntezowana sztucznie i dodawana do szeregu produktów spożywczych, w tym właśnie wędlin, „podbija” rozwodniony smak i sprawia, że nawet najgorszej jakości mięso ma jakiś, choć często trudny do zdefiniowania, smak.
Naukowcy do tej pory nie są zgodni, co do wpływu glutaminianu na nasze zdrowie, ale większość konkluzji nie napawa optymizmem: wiemy, że prawdopodobnie odkłada się w organizmie, może powodować migreny, czy przyczyniać się do powstawania choroby Alzheimera. Specjaliści rozpoznają również schorzenie znane jako „syndrom chińskiej restauracji”, obserwowane u osób, które po skonsumowaniu wyjątkowo bogatej w glutaminian, chińszczyzny doznają bólów głowy, nadmiernie się pocą i cierpią na alergie skórne.
- Sposób, aby uniknąć tych i innych wątpliwej jakości zdrowotnych „atrakcji”, a jednocześnie nie rezygnować z ulubionych produktów jest prosty – sprawdzajmy skład i wybierajmy wyroby mięsne, a nie „mięsopodobne” – mówi Magdalena Grabowska, prezes Fundacji Alma Pokochaj Życie.
Zobacz także pozostałe teksty z cyklu "Żyj zdrowo i świadomie"