Chateau de Patyk czy Chateau de Jabol, czyli Polska winem płynąca
Monika Przybysz
07 grudnia 2015, 10:16·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 07 grudnia 2015, 10:16
Mówi się, że Polska to kraj „gorzałki i piwa”. Okazuje się jednak, że i na temat wina co nieco powiedzieć potrafimy, a nawet co nieco wyprodukować. Mało kto wie, że nasz kraj może poszczycić się ponad tysiącletnią historią winiarstwa, na przestrzeni której dorobił się nawet własnych szczepów. I choć lubimy i doceniamy wina importowane, coraz większym uznaniem darzymy rodzimych producentów, którzy laury zaczynają zdobywać również za granicą. Dowiedz się, kto jest kim w polskim winiarstwie.
Reklama.
Dobre, bo polskie
Z polskimi winiarzami jest jak z Yeti – wielu o nich słyszało, garstka ich widziała. Jeśli należycie do grupy, której ten pogląd nie jest obcy, rzućcie okiem na statystyki, bo te mówią same za siebie: produkcja wina w Polsce istnieje i ma się coraz lepiej.
"Nie da się", "Za zimno", "Nieodpowiedni klimat", "Zostawmy to Włochom - skupmy się na produkcji wódki i cydru" - polskim winiarzom nie straszne żadne kontrargumenty. Świadczy o tym choćby dynamika, z jaką rośnie produkcja tego trunku nad Wisłą. Nie dalej jak 5 lat temu w oficjalnym rejestrze Agencji Rynku Rolnego (ARR) figurowało zaledwie 20 winnic. Dziś mamy aż 104 producentów, których wina zostały dopuszczone do obiegu handlowego. Jest to najlepszy wynik w historii krajowych win gronowych.
Wszystko zaczęło się ponad 1100 lat temu w Małopolsce. To na tych terenach zidentyfikowano najstarsze ślady uprawy winorośli. Na zboczach Wawelu odkryto nasadzenia datowane na połowę X wieku. Skąd w Polsce Piastów umiejętności winiarskie? Polacy nauczyli się produkcji wina od zagranicznych specjalistów, sprowadzanych w tym celu do kraju przez polskich możnowładców. Kamień węgielny pod rozwój winiarstwa nad Wisłą położyli Joannici, którzy przybyli z Malty do Polski w XII za sprawą Henryka Sandomierskiego, syna Bolesława Krzywoustego. W tym samym wieku z Francji przywędrowali pierwsi cystersi, którzy również trudnili się produkcją wina.
Z kolei przybyłym w 1150 roku osadnikom flandryjskim zawdzięczamy pojawienia się tradycji winiarskiej w okolicach Zielonej Góry. W średniowieczu w Polsce, jak grzyby po deszczu, pojawiały się kolejne winnice. Wystarczy spojrzeć na nazwy poszczególnych miejscowości: np. Winna Góra, Winnice, Winiary czy Winogrady. Po co komu było wino, skoro wówczas biesiadowano głównie przy piwie i miodzie pitnym? – Rozkwitowi winnic nad Wisłą sprzyjała popularyzacja chrześcijaństwa na tych terenach – odpowiadają historycy. Wino potrzebne było do celów liturgicznych. Produkcja w Polsce była konieczna, ponieważ sprowadzanie tego trunku z południa Europy było nader kosztownym i skomplikowanym przedsięwzięciem.
I tak przez średniowiecze aż po dziś dzień winiarstwo nad Wisłą kwitło i owocowało coraz bardziej obficie – chciałoby się napisać. Tak historia mogłaby się potoczyć wszędzie, tylko nie w Polsce, bo jak powszechne wiadomo, wszystko co polskie, musiało być w wielkich bólach zrodzone. Podobnie z naszym winiarstwem, które mimo że wielokrotnie rujnowane, niczym feniks odradzało się ze zgliszcz.
Wino z importu
Pierwszy kryzys wydarzył się w XVI wieku, kiedy to niemieccy producenci odkryli konserwujące właściwości siarki, która po dodaniu w procesie winifikacji pozwalała na daleki transport tego trunku. Wino reńskie i hiszpańskie szerokim strumieniem popłynęło do Polski. Było sprowadzane do polskich miast przez port w Gdańsku, poprzez Wisłę będącą główną arterią komunikacyjna kraju.
Z kolei ze strony Węgier na tereny Polski trafiały słynne węgrzyny (tak dawniej mówiono na węgierskie wina – przyp. red.). Południowo-wschodnim szlakiem sprowadzano natomiast greckie małmazję i muszkatel. Konkurencja ze strony zachodnich winiarzy sprawiła, że podważona została opłacalność produkcji wina nad Wisłą.
A co ze słynnym francuskim winem? Sprowadzano też takie. Cieszyło się jednak ono złą sławą nad Wisłą. Wszystko przez holenderskim handlowców, którzy trudnili się sprowadzaniem tych trunków z Bordeaux do krajów w północnej Europie. Jak pisze Dorota Dias-Lewandowska w swojej książce „Historia kulturowa wina francuskiego w Polsce od połowy XVII do początku XIX wieku”, Holendrzy mieszali ze sobą lepsze i gorsze trunki po to, by pozbyć się tych drugich (były tak złej jakości, że nikt nie chciał ich kupić – przyp. red.). Wino rozcieńczano tez wodą, wzmacniano wódka czy traktowano siarką. Sytuacja się zmieniła dopiero w XVIII wieku, gdy w Europie i Polsce rozpowszechniła się moda na kulturę francuską.
Komandos (strong)
Co z polskimi parcelami? To nie rosnący import okazał się być ciosem dla naszych winiarzy. Plantacje zostały zrujnowane w wyniku szwedzkiego najazdu i napadów ze strony kozaków. Ostatnią kroplą stało się oziębienie klimatu, które nastąpiło w XVIII wieku.
W polskich winnicach ożywiło się dopiero w XIX wieku. Był to efekt rozwoju nauk ogrodniczych i biologicznych oraz wyjątkowe mroźne zimy, które zniszczyły konkurencyjne węgierskie uprawy. To wówczas w Polsce powstał pierwszy podręcznik uprawy winorośli autorstwa Edmunda Jankowskiego, popularyzatora winiarstwa nad Wisłą. Proces odrodzenia przyśpieszył w dwudziestoleciu międzywojennym.
Dla porównania, o ile w 1926 r. pod winnicami na Podolu było zaledwie 10 ha, 7 lat później wskaźnik ten urósł ponad 13-krotnie. W Polsce produkowano vermuthy, stołowe oraz wytrawne wina z burgundzkich czerwonych i białych szczepów.
Jak nietrudno się domyślić, rozwojowi winnic w Polsce nie sprzyjała ani II wojna światowa ani rządy komunistyczne, gdy uznano produkcję wina za branżę o marginalnym znaczeniu dla gospodarki. W efekcie jedyne, na co mogli liczyć miłośnicy wina w Polsce Ludowej, to cudem zdobyte bułgarski cebrnet, rumuńskie contari czy tunezyjska gellala i fatima. Pod dostatkiem natomiast było win owocowych, wytwarzanych nie tylko z jabłek, lecz i z jagód. Tu szczególną uwagę należy poświęcić pomysłowości ówczesnych speców od marketingu. W Polskich sklepach można było znaleźć takie trunki jak Komandos (strong), Myśliwskie, Rycerskie, Texas, Arizona, a nawet Chateau de Patyk oraz... Chateau de Jabol. Niemniej jednak to właśnie w tych trudnych dla winiarzy czasach powstały pierwszy polskie szczepy.
Swoją pierwszą winorośl Polacy wyhodowali, gdy II wojna światowa w najlepsze szalała na ziemiach Polski. Nazywała się... Iza Zaliwska na część tragicznie zmarłej córki ojca tego szczepu, prof. Stanisława Zaliwskiego, słynnego naukowca i praktyka z zakresu sadownictwa. Kolejna polska winorośl pojawiła się dopiero 40 lat później. Chodzi o jutrzenkę, uważaną za pierwszy krajowy szczep, który znalazł zastosowanie w profesjonalnej produkcji wina. Został wyhodowany w latach 80-tych XX wieku przez weterana polskiego winiarstwa Romana Myśliwca.
Dziś na krajowych uprawach obok Jutrzenki królują takie szczepy jak solaris, regent, seyval blanc, chardonnay czy muscaris, a polskie wino zdobywa coraz to większe uznanie nie tylko wśród rodzimych sommelierów, lecz i za granicą. Na brak wyboru nie możemy narzekać także w przypadku win z importu.
Zobacz pozostałe artykuły z cyklu "Dobre wino, czyli jakie?"