Bomby atomowe zrzucone na Nagasaki i Hiroszimę miały nie tylko przyczynić się do szybszego zakończenia wojny, ale również pokazać światu militarną i naukową potęgę USA. Istnieją przesłanki świadczące o tym, że Japonia także starała się skonstruować broń wykorzystującą materiał rozszczepialny. Plany te spędzały sen z powiek naukowcom z Los Alamos, którzy otrzymując kolejne raporty amerykańskiego wywiadu, prowadzili paniczną walkę z czasem.
Sierpień 1945 roku był wyjątkowo gorący. Pomimo upałów wielu Amerykanów nie zamierzało przebywać wtedy w domach – wychodzili na spacery, przesiadywali w knajpach i odwiedzali kinowe sale.
Podczas jednego z tych słonecznych dni mieszkańcy San Francisco ujrzeli na niebie coś, co wywołało blady strach na ich twarzach. Do tej pory bezpieczni i związani z teatrem wojny jedynie poprzez czytanie informacji z frontów obywatele, zobaczyli ogromny japoński bombowiec Nakajima. Chwilę potem usłyszeli głośny wybuch, któremu towarzyszył oślepiający blask. Mieszkańcy miasta nie zdążyli wydać nawet krzyku przerażenia – w ciągu kilku sekund zostały po nich jedynie atomowe cienie.
Czy scenariusz podobny do przedstawionej wyżej historii był możliwy? Wiele wskazuje na to, że pod koniec wojny Japończycy byli bardzo zainteresowani skonstruowaniem bomby atomowej. Szczegóły tych zakulisowych działań ujawnia Philip Henshall, autor książki "Atomowy sojusz. Niemcy, Japonia i bomba atomowa 1939-1945".
TAJEMNICZE ŁADUNKI
Wojna w Europie właśnie dobiegła końca. Żołnierze nie musieli już strzelać z karabinów – teraz strzelali korkami od szampana. Generałowie wiedzieli jednak, że nie czas jeszcze na euforię i gratulacje – od ostatecznego zwycięstwa dzieliło ich jeszcze pokonanie jednego wroga. A ten był wciąż nieugięty.
14 maja 1945 roku Amerykanie przejęli niemieckiego U-Boota U-234. Kapitan Johann-Heinrich Fehler, który podjął decyzję o poddaniu się aliantom, wyjawił że celem jego rejsu była Japonia. Po dokładnym przeszukaniu okrętu okazało się, że na jego pokładzie znajduje się ponad pół tony tlenku uranu – związku chemicznego służącego do budowy bomby nuklearnej.
To odkrycie nie zaskoczyło jednak Amerykanów. Trzy dni wcześniej poddała się im załoga innego niemieckiego statku podwodnego – okrętu U-873. Na jego pokładzie obecne były ładunki ze związkami berylu i talu.
Ładunków tego typu było znacznie więcej, i co ważne, Amerykanie wiedzieli o nich od dawna dzięki rozszyfrowaniu japońskich kodów. Z alianckich raportów zwanych depeszami ULTRA wynika, że na liście pierwiastków chemicznych, przewożonych na mocy umów handlowych z Niemiec do Japonii, były również cyrkon, lit i bor.
Amerykańscy wojskowi regularnie przekazywali te informacje naukowcom z Projektu Manhattan. Podobno z początku fizycy obawiali się, że Japonia jest blisko skonstruowania bomby, ale kolejne depesze sugerowały, że to badacze z Los Alamos przodują w tym nuklearnym wyścigu.
OJCOWIE JAPOŃSKIEJ ATOMÓWKI
Początkowe sukcesy na frontach powodowały, że Japonia, podobnie jak Niemcy, nie była specjalnie zainteresowana szybkim opracowaniem konstrukcji bomby atomowej. Oba kraje prowadziły wprawdzie prace w tym zakresie, ale wysokie koszty produkcji i mała dostępność materiałów sprawiały, że nie były to projekty priorytetowe. Badania nad atomem zyskały na znaczeniu wraz z pierwszymi porażkami Państw Osi.
Japończycy zaczęli rozważać skonstruowanie bomby atomowej jeszcze przed atakiem na Pearl Harbor. W 1940 roku generał Tojo zlecił opracowanie budowy nowego rodzaju broni dowództwu marynarki wojennej oraz armii lądowej. Z ramienia tej pierwszej nadzór sprawował komandor Yoji Ito z sekcji elektrycznej wydziału badań technicznych. Wstępnymi studiami prowadzonymi przez wojska lądowe kierował z kolei szef służby technicznej lotnictwa wojskowego, generał porucznik Takeo Yasuda.
Obaj wojskowi mieli za zadanie skompletować zespoły złożone z wybitnych japońskich fizyków. Wykonali to polecenie bardzo starannie, ściągając światowej klasy naukowców. Jednym z nich był profesor Ryokichi Sagane współpracujący z renomowanymi fizykami amerykańskimi i brytyjskimi. W 1941 roku wrócił do ojczyzny i zajął się budową cyklotronu – nowoczesnego wówczas urządzenia służącego do nadawania cząstkom wartości kinetycznej.
W wojskowych zespołach badawczych znalazła się prawdziwa śmietanka naukowych osobistości. W pracach nad bombą atomową oprócz Sagane wzięli też udział m.in. profesorowie Arakatsu, Yukawa, Kobayashi i Kuroda z uniwersytetów w Tokio oraz Yoshio Nishina – dawny asystent znakomitego duńskiego atomisty Nielsa Bohra, a prywatnie – dobry znajomy Alberta Einsteina.
W oparciu o analizy japońskich fizyków podpułkownik Tatsusaburo Susuki z dowództwa lotnictwa wojsk lądowych sporządził raport dla Yasudy. Po zapoznaniu się z dokumentem dowódcy obu zespołów badawczych podjęli decyzję o kontynuowaniu prac.
W trakcie badań pojawiły się jednak pierwsze problemy – naukowcom nie udało się uzyskać potrzebnego do produkcji bomby izotopu uranu U.235. Z tego powodu prace miały zostać przerwane. Dowódcy obu zespołów stwierdzili wtedy zgodnie, że Japonii nie uda się skonstruować i użyć bomby przed końcem trwającego konfliktu.
Wiadomo jednak, że w 1942 roku marynarka wojenna prowadziła program o nazwie F-go Kenkyo, który miał być kontynuacją porzuconych prac w tym zakresie. Nowym konsorcjum miał kierować były uczeń Einsteina - profesor Bunsaku Arakatsu. W ramach projektu F-go naukowcom udało się ponoć skonstruować urządzenie służące do separacji U.235.
Pomimo wielu poszlak nie zachowały się informacje, które pozwoliłyby rozwiać chociaż część wątpliwości związanych z japońskim programem nuklearnym. Bardzo pomocne w poznaniu prawdy byłyby zwłaszcza dokumenty potwierdzające, że prowadzono w tym kraju prace zmierzające do zbudowania reaktora. Ponieważ nie zachowała się żadna wzmianka, która poświadczałaby, że Japonii udało się stworzyć to urządzenie, wielu historyków uważa, że Cesarstwo nie sporządziło projektu bomby.
MIĘDZY PRAWDĄ A FIKCJĄ
Oprócz wątpliwości związanych z możliwością poskromienia przez Japonię potęgi atomu, pod znakiem zapytania stoi także ewentualny sposób przeniesienia bomby. Tak jak i dziś, wielu ówczesnych uważało, że Państwa Osi nie są w stanie zbliżyć się do brzegów USA i tym samym poważnie zagrozić Ameryce.
Powojenne zeznania, wywiady z osobami rzekomo zaangażowanymi w badania oraz meldunki amerykańskich kryptologów odsłaniają jednak mroczny i ambitny plan. Okazuje się, że Japończycy zamierzali podpłynąć do zachodniego wybrzeża Ameryki specjalnie skonstruowanym okrętem podwodnym. Po tym jak azjatycki U-Boot zbliżyłby się na odpowiednią odległość, z jego pokładu wystartowałby ogromny bombowiec Nakajmia, który miał zrzucić bombę.
Japońska marynarka wojenna zamówiła 18 sztuk takich podwodnych lotniskowców. Największym i najnowocześniejszym z nich, który teoretycznie nadawał się do misji z bombą nuklearną, był okręt I-4000.
Co istotne, sami Amerykanie zakładali możliwość zmasowanej inwazji Państw Osi na terytorium Stanów Zjednoczonych. Do 1943 roku, kiedy faszystowska machina wojenna pędziła jeszcze jak walec, niektórych obywateli USA nachodziły niekiedy katastroficzne wizje. Takie ponure wyobrażenia miała m.in. redakcja magazynu "Life", na którego łamach ukazał się 2 marca 1942 roku artykuł przedstawiający sześć wariantów ataku faszystowskiej koalicji na Stany Zjednoczone.
Chociaż nie brakowało opinii, że tekst z "Life" jest zbytnio przesadzony i podsyca niepotrzebnie występujące w kraju niepokoje, to japońscy sztabowcy zdawali się uważać inwazję na swojego głównego wroga za całkiem możliwą do zrealizowania.
Z amerykańskich raportów wynika bowiem, że w planach azjatyckiego sojusznika Hitlera było także katapultowanie z łodzi podwodnych samolotów rozsiewających groźne bakterie. I tym razem było to dość realne zagrożenie - o ile japoński program atomowy ma wciąż wiele niewiadomych, o tyle prace nad bronią biologiczną stały w Cesarstwie na bardzo wysokim poziomie.
Operacja, która miała sprowadzić na USA armagedon z udziałem dżumy i cholery, nie została zrealizowana, ponieważ w ostatnim momencie akcję przerwał głównodowodzący atakiem, generał Umezu Yoshijiro. Podobno stwierdził, że ten ruch naraziłby Japonię na pogardę całego świata.
Można dziś tylko spekulować, czy japońska broń atomowa nie została użyta dlatego, że nie udało się jej skonstruować, czy może w tym przypadku również przesądziły dylematy sztabowców.
Alianci wiedzieli, że niektóre okręty płynące w 1945 roku do Japonii przewożą materiały nuklearne, znali nawet pewne szczegóły list załadunkowych. Nie mieli natomiast pewności, czy ich kryptolodzy otrzymali wszystkie ważne depesze wymieniane pomiędzy Berlinem i Tokio. Ilość korespondencji była ogromna, istniało więc prawdopodobieństwo przeoczenia czegoś bardzo ważnego.
Philip Henshall, Atomowy sojusz. Niemcy, Japonia i bomba atomowa 1939-1945
W połowie 1943 roku sytuacja wojskowa radykalnie się zmieniła i ostateczne zwycięstwo stanęło pod znakiem zapytania. Wojska amerykańskie, brytyjskie i australijskie zaczęły atakować zajęte przez Japonię wyspy na Pacyfiku, a siły japońskie ponosiły kolejne klęski. W tych okolicznościach wzrosło zainteresowanie niekonwencjonalnymi rodzajami broni. Była wśród nich nie tylko broń atomowa, ale również biologiczna.
Philip Henshall, Atomowy sojusz. Niemcy, Japonia i bomba atomowa 1939-1945