W sieci nie milknie krytyka pod adresem lidera PO Grzegorza Schetyny, który kluczył ostatnio w kilku ważnych sprawach programowych i dał pretekst do spekulacji, że jego partia niewiele różni się od rządzącego PiS. I, że wybór między dwoma największymi ugrupowaniami w Polsce to dzisiaj bardziej kwestia stylu, estetyki niż starcia idei. A przecież ten brak wyrazistości Schetyny w kwestiach programowych to po prostu zimna polityczna kalkulacja. Kalkulacja obliczona na walkę z PiS o wyborców. Dodajmy, że dość ryzykowna.
Schetyna wywołał sporo zamieszania ogłaszając najpierw, że jest przeciwny podwyższaniu płacy minimalnej, z czego się następnie wycofał i wytłumaczył "przejęzyczeniem”. Następnie reporterowi TVP Info powiedział, że Platforma jest przeciwna przyjmowaniu uchodźców i że takie jest oficjalne stanowisko partii, ale potem zmienił zdanie przekonując, że chodziło mu o nielegalnych migrantów. Ale tak w ogóle "to nie ma przecież teraz takiego problemu".
Schetyna kluczy w sprawie programu
Zwlekał także z odpowiedziami na zadane przez PiS proste pytania o to, czy Platforma będzie za utrzymaniem programu "Rodzina 500 plus", czy zamierza podwyższyć wiek emerytalny i czy jest za likwidacją IPN i CBA? W ostatnich dniach lider PO stwierdził również, że o wprowadzeniu związków partnerskich będzie mowa, ale dopiero po wyborach. Niby oczywiste, ale te słowa wywołały w sieci komentarze internautów, że w takim razie to "my się zastanowimy czy zagłosować na Platformę po wyborach”.
Na dodatek, gdy w jego partii pojawiały się coraz liczniejsze głosy na temat bojkotu mediów publicznych, Schetyna poszedł do studia TVP i zdystansował się od pomysłu swojej partii. Tak jakby zagrał w poświęconym opozycji odcinku "Ucha prezesa" i wyszedł właśnie z gabinetu Jarosława Kaczyńskiego z najnowszymi ustaleniami politycznymi.
O co więc chodzi? O zwykłe polityczne wyrachowanie. W myśl słynnego powiedzenia Otto von Bismarcka, że ludzie nie powinni widzieć jak robi się kiełbasę i właśnie politykę. Lider PO wyczuł okazję i postanowił po prostu powalczyć ze słabnącym w ostatnich sondażach PiS o wahających się, bardziej umiarkowanych wyborców partii rządzącej. Tych kojarzonych raczej z Jarosławem Gowinem niż z Antonim Macierewiczem. Ryzyko jest jednak takie, że Platforma może stracić swój bardziej świadomy i wyrobiony politycznie, liberalny elektorat.
Dlaczego więc Schetyna podjął takie ryzyko? Bo te same sondaże pokazują, że Nowoczesna i lewica są słabe i antypisowski wyborca nie ma za bardzo gdzie uciec spod skrzydeł PO. Kalkulacja jest więc taka, że może się wprawdzie obrazić, ale po co miałby na złość mamie odmrażać sobie uszy?
Schetyna już mówił o konserwatywnej kotwicy
Taki polityczny pragmatyzm w walce o wyborców jest zresztą niejako wpisany w polaryzację sceny na dwa duże ugrupowania. Duopol wymusza na wielkich formacjach przekształcanie się w sprawne machiny polityczne, partie władzy umiejętnie operujące swoimi "skrzydłami" i niewiele różniące się programowo. Widać to podczas każdego głosowania w Sejmie, gdy posłowie w bardzo kontrowersyjnych nieraz ideowo kwestiach głosują jak jeden mąż i rzadko kiedy ktoś się wyłamie z dyscypliny klubowej.
Czy działania Schetyny są koniunkturalne? Tak, ale polityka to nie jest przecież zajęcie dla pięknoduchów. Liczy się skuteczność. Lider PO rywalizując na ubitej ziemi z Nowoczesną i KOD już bezsprzecznie wygrał tę potyczkę, czego dowodem i kulminacyjnym momentem był niedawny Marsz Wolności. Teraz próbuje cynicznie podbierać elektorat PiS, które targane jest licznymi konfliktami między swoimi frakcjami i "skrzydłami". Na czele z konfliktem między "politycznymi generałami", czyli Jarosławem Kaczyńskim i Antonim Macierewiczem.
Poza tym Schetyna już raz mówił o "konserwatywnej kotwicy PO". W połowie ubiegłego roku udzielił autoryzowanego wywiadu prawicowemu tygodnikowi "Do Rzeczy”, w którym podkreślił, że "jest zwolennikiem utrzymania przez PO konserwatywnej kotwicy... koniec z lewicowym eksperymentem, bo lewicowy elektorat socjalny zameldował się w PiS”.
Z dużym dystansem lider PO odnosił się wtedy także do "elektoratu LGBT”. Na tle rywalizacji Platformy z silną jeszcze wtedy Nowoczesną Schetyna wyjawił: "Mówiłem wielokrotnie Ryszardowi (Petru), że wybory wygrywa się w Końskich, a nie w Wilanowie”.
Tusk i Kaczyński też tak robili
Także Donald Tusk na potrzeby politycznego pragmatyzmu odrzucał wielkie "wizje” i wyraziste ideologiczne stanowiska dla "ciepłej wody w kranie". I pozyskiwał dla Platformy polityków od lewa do prawa. Kamińskiego, Giertycha, Arłukowicza, Rosatiego, Dorna, Borowskiego.
Podobną politykę kadrową prowadził zresztą Kaczyński, który ma teraz u siebie w partii Gowina, Glińskiego, Streżyńską, Morawieckiego itd. Prezes PiS kokietował niegdyś nawet elektorat SLD chwaląc Edwarda Gierka, jako "polskiego patriotę" i mówiąc o Józefie Oleksym jako o lewicowym, a nie postkomunistycznym "polityku średnio-starszego pokolenia".
Schetyna, klucząc i rozmywając program Platformy, nie robi więc niczego co odbiegałoby od politycznych standardów. Ryzykuje, ale daje też okazję do pokazania Nowoczesnej, że jest partią liberalną, a SLD, że reprezentuje lewicę. Zobaczymy, jaki będzie bilans tych zabiegów o wyborców. Istnieje ryzyko, że manewry lidera PO zakończą się fiaskiem. A najwięcej zyska na nich "ten trzeci w sondażach", czyli Kukiz 15.