Good night and good luck – rzuciła niedawno do Katarzyny Kolendy-Zaleskiej w TVN 24 prof. Ewa Łętowska, była prezes Trybunału Konstytucyjnego, po czym wstała i opuściła telewizyjne studio. Chwilę wcześniej obie panie rozmawiały o próbie zamachu PiS na niezawisłe i niezależne sądy, ale Łętowska zasugerowała, że następnym krokiem partii rządzącej będzie próba podporządkowania sobie wolnych mediów.
Nadzieja w Brukseli
Jak wielki może być jej rozmach? – Politykom PiS może strzelić do głowy wiele pomysłów, choć po wetach prezydenta w sprawie sądów powinni trochę przystopować. To jest trudniejsza reforma niż sądy. To jest działanie w obszarze wspólnego rynku Unii Europejskiej. A naruszenie zasad wspólnego rynku musiałoby się natychmiast spotkać z reakcją Brukseli – podkreśla w rozmowie z naTemat medioznawca prof. Maciej Mrozowski.
– Rządzący mogą straszyć telewizje takie jak Polsat czy TVN, albo rozgłośnie radiowe odebraniem koncesji, ale przecież te koncesje były podpisywane na wiele lat i nagle nie wygasną. Próby ich odebrania i oddania jakiejś koncesji, czy częstotliwości na przykład braciom Karnowskim byłyby zwyczajnym zamachem na niezależne media. Takie pobrzękiwanie szabelką uważam więc za niegroźne i bezsensowne – uspokaja.
Ale o tym, że w PiS istnieją silne pokusy, by rozprawić się z niekontrolowanymi jeszcze przez siebie mediami świadczą ostatnie publiczne wypowiedzi, czy wręcz groźby kierowane pod adresem TVN, Polsatu, Onetu, czy konkretnych dziennikarzy. "A po wakacjach weźmiemy się za was" – miał usłyszeć choćby od posłanki PiS Krystyny Pawłowicz dziennikarz Onetu, portalu należącego do niemiecko-szwajcarskiego wydawcy Ringier Axel Springer.
Pawłowicz: "Weźmiemy się za was"
Nie jest tajemnicą, że środowisko dziennikarskie jest bardzo podzielone, także politycznie. Sporej części mediów nie po drodze jest z tym, co z Polską robi PiS. I dają temu wyraz relacjonując i nierzadko krytykując "reformy" rządu Beaty Szydło. W kontrze stoi TVP, Polskie Radio i spora paleta tytułów prawicowej prasy oraz portale internetowe.
Sama Pawłowicz swoją myśl rozszerzyła we wpisie na Facebooku, gdzie wyjaśniła, że opozycyjne media jej zdaniem wzywają do obalenia legalnych władz. Nie podała przykładów, ale zaczęła za to cytować paragrafy, które jej zdaniem pozwolą zakazać takowym mediom działalności. Według niej "medialne macki totalnej opozycji nawołują do obalenia demokratycznych władz". " KRRiT - do roboty!" – wezwała.
Można byłoby oczywiście przejść nad słowami kontrowersyjnej posłanki do porządku dziennego, gdyby nie wypowiedzi ekspertów PiS od ładu medialnego. Poseł PiS i szef Rady Mediów Narodowych Krzysztof Czabański powiedział ostatnio w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl, że media takie jak TVN i dziennikarze tacy jak Tomasz Lis wyszli w ostatnim okresie poza swoją rolę. – Tego rodzaju media są bardzo zaangażowaną, wojującą stroną sporu politycznego – stwierdził. Co zabrzmiało jak mało zawoalowana groźba. – Media komercyjne, głównie TVN, nie zachowują się już jak media – mówił Czabański. I dodawał, że "tamta strona zaczyna się zachowywać jak zbrojne ramię opozycji".
Z kolei według analizy, na którą powoływał się związany z PiS szef Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Witold Kołodziejski, TVN i Polsat przy relacjonowaniu protestu posłów PO i Nowoczesnej w drugiej połowie grudnia 2016 roku i pierwszej połowie stycznia bieżącego roku "były bardzo agresywne, jednostronne i antyrządowe". – Ale nadają, nikt ich nie zamknął – dodał wspaniałomyślnie Kołodziejski.
"Zbrojne ramię opozycji"
Także rzecznik rządu Rafał Bochenek zarzucał niedawno dziennikarzom, że propagują kłamstwa. – W sprawie sądów próbujecie przedstawiać nieprawdziwą narrację PO, nie propagujcie kłamstwa – insynuował.
Media publiczne prześwietlały już i napiętnowały szefa koncernu Ringier Axel Springer Marka Dekana, który zdaniem "Wiadomości" TVP 1 miał zachęcać do piętnowania postawy rządu Beaty Szydło i stosunku, jaki premier i jej ministrowie prezentują wobec wyboru Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej.
Prof. Mrozowski uważa, że te wszystkie groźby pod adresem mediów to strachy na lachy. – Jedyne, co może być traktowane poważnie, to są przepisy antykoncentracyjne, bo repolonizacja jako taka nie może mieć miejsca w UE. To jest sprzeczne z zasadą swobodnego przepływu kapitału – tłumaczy.
– Dekoncentracja polegająca na tym, że jakaś część własności musi być sprzedana na wolnym rynku też moim zdaniem nie wchodzi w grę. Trudno jest zresztą wyliczyć koncentrację mediów biorąc pod uwagę zarówno radio, telewizję jak i gazety czy internet. To się nikomu nie udało – podkreśla prof. Mrozowski. – Prasa ciągle traci czytelników, więc nawet jeśli jest jakaś koncentracja, to ona się samoistnie kurczy. Przejście do elektronicznych wydań gazet też trudno wyliczyć – dodaje.
Dekoncentracja i repolonizacja
Według Mrozowskiego, taka "reforma" jest nie do przeprowadzenia z przyczyn technicznych związanych ze stworzeniem jakiejś normy ustawowej. A także z przyczyn politycznych, ponieważ zostanie to odebrane w Europie jako zamach na wolne media. – Te trzy przyczyny wykluczają poważne traktowanie czegoś takiego. UE mogłaby to bez problemu zablokować – ocenia Mrozowski.
Tymczasem rząd od końca roku zapowiada zmiany prawne, które mają zmniejszyć koncentrację kapitałową w sektorze mediów. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego powołało już zespół, w którym pracują przedstawiciele tego resortu, Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz Urzędu Konkurencji i Konsumentów. Analizują oni obecne przepisy dotyczące sektora mediów pod kątem wprowadzenia nowych norm. Ograniczających możliwości koncentracji kapitałowej, zwłaszcza przez podmioty zagraniczne.
– Jeśli będzie trzeba, znajdzie się sposób na odbieranie gazet zagranicznym grupom medialnym – stwierdziła jakiś czas temu posłanka PiS Barbara Bubula, cytowana przez portal wirtualnemedia.pl. Z kolei wiceminister kultury Paweł Lewandowski ocenił, że Polska Press Grupa zdominowała segment dzienników regionalnych.
Stanowisko obozu rządzącego w tej sprawie podtrzymał prezes PiS Jarosław Kaczyński na niedawnym kongresie partii. – W Polsce mamy do czynienia z chorobliwą koncentracją mediów. W wielu państwach europejskich obowiązują przepisy dekoncentracyjne. Wprowadzimy je dla dobra Polski, dla dobra obywateli, dla tego, żeby byli obywatelami naprawdę, obywatele mają wybór – zapowiedział Kaczyński.
Już tak zwana afera Rywina pokazała jak wielkie polityczno-biznesowe emocje niesie za sobą próba nadepnięcia na odcisk wielkim medialnym graczom. Nie wiadomo, jak daleko posunie się ostatecznie PiS w swoich pomysłach, ale wiadomo, że brało pod uwagę wariant dekoncentrowania poprzez ustawowe wymuszanie pozbywania się mediów w przypadku, gdy wydawca ma zbyt duży udział w rynku.
Scenariusz węgierski
Niechlubnym przykładem europejskiego kraju, w którym władzy udało się z sukcesem podporządkować wiele mediów są Węgry Orbana. Tam zaprzyjaźnieni z rządzącymi oligarchowie wykupywali kolejne tytuły i zapewniali rządowi dobrą prasę. Na Węgrzech zamknięto na przykład największy niezależny dziennik "Nepszabadsag", a nowi właściciele mediów zwalniali niepokornych dziennikarzy.
Wiele portali finansowanych jest dzięki składkom czy rozmaitym fundacjom. Ale istnieje obawa, że i to wkrótce może się skończyć. Część z nich finansowana jest bowiem przez Open Society George'a Sorosa. Nad Balatonem – podobnie jak nad Wisłą – ten amerykański filantrop węgierskiego pochodzenia stał się publicznym wrogiem nr 1.
Czy scenariusz węgierski jest możliwy w Polsce? – W Polsce nie ma zbyt wielu oligarchów związanych z władzą. SKOK-i mają już swoje media. Zmuszą PZU żeby wykupywało prywatne media? "Gazetę Wrocławską", czy "Dziennik Łódzki"? Dużej telewizji przecież nie wykupią – ocenia prof. Mrozowski.
– To jest wbrew pozorom trudniejsze niż skok na sądy, choć ludzie na ulicę raczej nie wyjdą protestować w obronie mediów. Włączą się jednak instytucje europejskie, które dysponują sankcjami. Zmiany w ładzie medialnym to jest bardziej skomplikowana sprawa niż nominowanie przez Ziobrę sędziów – uspokaja.