Emerytowany policjant Janusz Bartkiewicz na miejscu zbrodni pod Narożnikiem. Jego nowe ustalenia będą przełomem?
Emerytowany policjant Janusz Bartkiewicz na miejscu zbrodni pod Narożnikiem. Jego nowe ustalenia będą przełomem? Fot. screen/facebook.com/janusz.bartkiewicz

Zwłoki Ani i Roberta, dwójki studentów z Wrocławia, znaleziono po 10 dniach. Zostali zastrzeleni, chociaż bardziej pasuje stwierdzenie – to była egzekucja. Sprawców nie ujęto, ale nie mogą spać spokojnie. Przez nich nie może zasnąć Janusz Bartkiewicz, który przed laty prowadził sprawę. Chociaż jest na emeryturze, wciąż tropi morderców. – Ganiałem za zabójcami, ale ta sprawa męczy najbardziej, to była bezsensowna zbrodnia. Tam mógł zginąć każdy – mówi naTemat.

REKLAMA
Rankiem Ania zadzwoniła do mamy. Poinformowała, że razem z Robertem są w drodze do Karłowa. Studencka para pojechała na obóz naukowy w Góry Stołowe. Nie dotarli jednak do schroniska. Po dziesięciu dniach od zniknięcia ratownicy GOPR-u odkryli ich ciała przy skale Narożnik.
Nie mieli butów, a ciało Ani było częściowo obnażone. Ona zginęła jako druga, od strzału w czoło. Robert od dwóch kul. Sprawca, zabierając buty, chciał upozorować rabunek, a obnażając ciało motyw seksualny. Był rok 1997. – Byłem tam w sierpniu, w dwudziestą rocznicę ich zabójstwa – mówi Janusz Bartkiewicz, były funkcjonariusz Komendy Wojewódzkiej Policji w Wałbrzychu. O samym morderstwie pisano już wielokrotnie. My chcemy pokazać człowieka, który mimo upływu lat, nadal szuka sprawiedliwości.
Wskazał sprawców, wrócili do sprawy
Na półce w jego pokoju stoją teczki akt. Były policjant wciąż drąży sprawy – ostatnio związane z nadużyciem siły przez policjantów. Zbrodnia pod Narożnikiem w Górach Stołowych też jest w jego archiwum, ale na twardym dysku. Papiery zajęłyby zbyt dużo miejsca. Prokuratura pozwoliła Bartkiewiczowi skopiować wszystkie materiały.
W czerwcu emerytowany mundurowy powiadomił Komendę Główna Policji i Prokuraturę Krajową o swoich ustaleniach, do których dochodził przez lata. Dotarł do nowych świadków, wskazówek. – Wymagają weryfikacji, a takimi narzędziami dysponuje policja i prokuratura. W materiałach niemal imiennie wskazałem sprawców. Co ważne, pasują do profilu psychologicznego przygotowanego przed laty na potrzeby śledztwa przez Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. J. Shena – tłumaczy.
I rzeczywiście, jak ustaliliśmy, śledczy znów wrócili do sprawy tajemniczej zbrodni w Górach Stołowych. – Z tego, co mogę powiedzieć, prowadzimy ją razem z wrocławskim Archiwum X. Przesłuchujemy świadków, a dzięki postępowi techniki analizujemy kolejne dowody – wyjaśnia naTemat Tomasz Orepuk z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.
Pod skrzydłami "psa"
Janusz Bartkiewicz idealnie pasuje na bohatera szwedzkiego kryminału. To specjalista od zabójstw. Swoją karierę zaczynał jeszcze w latach 70-tych. Co go do tego skłoniło?
– Mój dziadek był przedwojennym policjantem. Mam nawet jego legitymację. A potem pojawiły się komiksy z kapitanem Żbikiem czy też Rysiem. Nie pamiętam dokładnie. Też taki chciałem być – śmieje się. Ukończył studia prawnicze, ale już we wtedy dla osób spoza środowiska nie było szans na aplikację, więc wybrał milicję. Nie od razu trafił jednak do wydziału zabójstw.
– Czas płynął i zacząłem się już zastanawiać co dalej. Postanowiłem zrealizować marzenie o ściganiu groźnych przestępców. Złożyłem wniosek do wydziału kryminalnego wałbrzyskiej komendy. Trafiłem pod skrzydła mentora, prawdziwego "psa" Jurka Konarzewskiego, nazywaliśmy go "Dziadkiem" – wspomina.
Chrzest w prosektorium
Przeszedł testy nie tylko pod okiem speców od rekrutacji. Sprawdzali go też koledzy. Dostał polecenie uczestniczenia w sekcji zwłok. – Wiedziałem, że to test. To były drugie zwłoki widziane przeze mnie w życiu. Wcześniej widziałem tylko babcię mojego znajomego w trumnie. Nastawiłem się więc psychicznie – opowiada Bartkiewicz.
Na stole sekcyjnym leżała młoda kobieta. Została uduszona przez męża podczas zbyt mocnych igraszek erotycznych. – Widziałem kiedyś oprawianie królika. Gdy zaczęto kroić ciało, mówiłem sobie, że to królik. Nie wytrzymałem, dopiero gdy została otwarta czaszka. Małżeństwo raczyło się alkoholem i ten zapach alkoholu z otwartej czaszki mnie poruszył. Musiałem wyjść zapalić papierosa. Od tego czasu uczestniczyłem w zabezpieczaniu śladów przy zwłokach nawet w posuniętym rozkładzie – wspomina drastyczne wydarzenia sprzed lat.
logo
Fot. Facebook Janusza Bartkiewicza
To nie był jedyny test. Kolejny nadszedł, gdy milicjanci pobili przy nim zatrzymanego. – Sprawdzali, jak zareaguję. Po latach moi podwładni wiedzieli, że zatrzymanemu na mojej komendzie nie może się nic stać. Nie toleruję bandytów w mundurach, którzy katują zatrzymanych. To z reguły ludzie, którzy trafili do policji z przypadku, a nie z powołania. Psują opinie tysiącom dobrych funkcjonariuszy. Na mojej komendzie nigdy nie doszło do pobicia. Przepraszam, raz. Gdy jeden z policjantów przeszedł na drugą stronę "mocy" – prostuje.
Bartkiewicz drążył sprawę pobicia Piotra G. w 2013 r. na wałbrzyskim komisariacie. Mężczyznę znaleziono martwego wkrótce po opuszczeniu budynku. Z końcem października zapadł wyrok (nieprawomocny) skazujący jednego z mundurowych na pięć lat pozbawienia wolności.
Z pracy w policji Janusz Bartkiewicz odszedł w 2003 r. Nie chce o tym mówić, ale wtedy też zostało umorzone śledztwo w sprawie dwójki studentów. – Byłem blisko wykrycia sprawców, ale ówczesne kierownictwo kazało mi zamknąć sprawę – dodaje.
Od początku się nią zajmował. O zbrodni pod Narożnikiem dowiedział się w dzień znalezienia zwłok. – Do domu wróciłem wieczorem, byłem przy innej sprawie, zabójstwa kobiety. Około 21 dostałem telefon i usłyszałem o znalezieniu zwłok – wspomina. Następnego dnia po odprawie był na miejscu, ale zwłok studentów już nie było.
– Uderzył mnie inny fakt przeoczenia ważnego szczegółu. W raporcie z analizy profilu psychologicznego podano, że obok zwłok leżał papier, jak po podtarciu tyłka. W kryminalistyce znane są takie przypadki, że zabójca "załatwia" się na miejscu. Ten ślad nie został zabezpieczony – dodaje Bartkiewicz.
Kto inny, jeśli nie on?
Po latach, gdy na chłodno analizuje swoje dokonania, potrafi dostrzec swoje błędy. Może obecnie dostarczone materiały pozwolą zatrzymać sprawców. – Nie jest istotne, czy zostaną zatrzymani na podstawie moich tropów. Najważniejsze, aby ta zbrodnia została wyjaśniona – komentuje.
– Kto inny ustaliłby morderców, jak nie pan Janusz?! – komentuje Robert Radczak, redaktor naczelny wałbrzyskich DB 2010.pl, gazety wałbrzyskiej aglomeracji. Bartkiewicz pisuje na jej stronach. – On stał się znaną osobą w Wałbrzychu. Zwracają się do niego z trudnymi sprawami. Wyjaśnił już wiele z nich, a ta z Narożnika... nie daje mu spokoju – przyznaje Radczak.