Premier Mateusz Morawiecki ma swoją spiskową teorię wymiaru sprawiedliwości
Premier Mateusz Morawiecki ma swoją spiskową teorię wymiaru sprawiedliwości Fot; Slawomir Kaminski/AG
Reklama.
W artykule dla amerykańskiego tygodnika "Washington Examiner" zdemaskował tajny spisek w "kaście sędziowskiej”. Przekonywał, że w czasie obrad Okrągłego Stołu generał Wojciech Jaruzelski dostał zgodę i obsadził w sądach III RP komunistycznych sędziów, którzy do dzisiaj pociągają za sznurki w wymiarze sprawiedliwości. W taki sposób nowy premier uzasadniał sens przejmowania sądów przez Prawo i Sprawiedliwość.
"To zwykłe pomówienie"
A co na to sędziowie? – To są kłamstwa i pomówienia, które kwalifikują się do zastosowania art. 212 kodeksu karnego, czyli kto pomawia inną osobę, grupę osób, instytucję (...) o takie postępowanie lub właściwości, które mogą poniżyć ją w opinii publicznej lub narazić na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności, podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności – cytuje w rozmowie z naTemat rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa, sędzia Waldemar Żurek.
– To jest absolutnie spiskowa teoria dziejów, bo przy podstoliku Okrągłego Stołu ds. wymiaru sprawiedliwości siedzieli Jarosław Kaczyński, Jan Olszewski, Zbigniew Romaszewski, Adam Strzembosz, Andrzej Zoll i cały szereg autorytetów prawno-opozycyjnych. To oni zdecydowali o powstaniu demokratycznie wybieranej Krajowej Rady Sądownictwa, gdzie wszystkie władze: wykonawcza, ustawodawcza i sądownicza patrzą sobie na ręce – podkreśla Żurek.
Wtóruje mu Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego. – Pan premier Morawiecki nie ma kompletnie pojęcia o specyfice pracy w wymiarze sprawiedliwości. Nie wie, jak jest zorganizowane sądownictwo, jakie mechanizmy tam działają, jakie są relacje między sędziami. On wyobraża sobie, że wymiar sprawiedliwości działa jak ministerstwo, albo jakaś korporacja. To jest kompromitująca niewiedza – ocenia w rozmowie z naTemat sędzia Stępień.
"Brak wiedzy"
– Jak byłem sędzią w latach 70. w sądzie w Kielcach, to nawet nie wiedziałem, gdzie się mieści gabinet prezesa sądu. Dlatego, że nigdy tam nie byłem. Sędziemu nie można wydawać jak w wojsku poleceń służbowych. W sądzie każdy sędzia ma być niezależny – podkreśla były prezes TK.
– A więc teza, że istnieje jakaś grupa, która trzyma władzę w sądownictwie, że jak jakichś sędziów powoływał gen. Jaruzelski, to oni teraz będą wykonywać jego polecenia niejako zza grobu jest śmieszna i wynika z kompromitującej niewiedzy – dodaje sędzia Stępień.
O "złotym funduszu” Macierewicza pisaliśmy m.in. tutaj. A jak wygląda spiskowa teoria premiera Morawieckiego?
"Do dzisiaj elitarna rada złożona z 25 osób, zdominowana przez 15 sędziów szczebla apelacyjnego i wyższego, nominuje wszystkich sędziów, w tym ich własnych następców. Nie uczestniczy w tym procesie żaden sędzia pierwszej instancji czy wybierany przez obywateli urzędnik. Prezydent może nominacje zaakceptować lub odrzucić. System ten sam w sobie sprzyja nepotyzmowi i korupcji" – napisał m.in. Morawiecki w amerykańskim tygodniku.
logo
Premier Mateusz Morawiecki chwali zmiany w sądownictwie zaproponowane przez Zbigniewa Ziobrę Fot: Slawomir Kaminski/AG
By uprawdopodobnić tę teorię, która ma być swego rodzaju zasłoną dymną dla przepchnięcia przez PiS zmian w Krajowej Radzie Sądownictwa i w Sądzie Najwyższym, politycy tej partii wskazują, że w SN nadal zasiadają sędziowie, którzy wydawali wyroki w stanie wojennym. Nazwiska nie padają, ale ma tutaj chodzić o ciężar gatunkowy zarzutu. Już nie chodzi o kradzież batonika czy kontrowersyjne orzeczenie, ale o skazywanie opozycjonistów w stanie wojennym na polityczne zamówienie.
Nie ma się co dziwić, że zdecydowanie zareagował na te insynuacje Sąd Najwyższy. "Rozpowszechnianie w prasie zagranicznej nieprawdziwych stwierdzeń, podważających autorytet organów państwa, nie przystoi szefowi rządu RP, szkodzi wizerunkowi kraju i krzywdzi tysiące uczciwych sędziów" – napisali sędziowie SN w specjalnej uchwale.
Nie ma grupy trzymającej sądy
"Nieprawdą jest, że w wyniku obrad Okrągłego Stołu to gen. Wojciech Jaruzelski obsadził stanowiska sędziowskie w wolnej Polsce postkomunistycznymi sędziami” – podkreślają. Tak samo, jak zapewniają, nieprawdziwe są stwierdzenia, że "dotychczasowy system obsady stanowisk sędziowskich oparty jest na nepotyzmie i korupcji", ani to, że "w sądownictwie przy przydziale spraw lub ich rozpoznawaniu rozpowszechnione jest zjawisko korupcji lub kumoterstwa”.
Swoje zdecydowane stanowisko w tej sprawie zajęła też w środę Krajowa Rada Sądownictwa. "(...) Twierdzenia zawarte w powyższym artykule sugerują, że jego autor nie zna zasad funkcjonowania systemu trójpodziału władzy w Polsce. Nie jest również prawdą, że polski wymiar sprawiedliwości tworzą 'postkomunistyczni sędziowie'. Większość obecnie orzekających sędziów otrzymała nominację już po 1989 r., a sędziowie powoływani wcześniej przy nominacjach na kolejne stanowiska uzyskiwali pozytywną ocenę ze strony prezydentów RP wybranych w wyborach powszechnych" – napisali min przedstawiciele KRS.
A sędziowie Stanu Wojennego w Sądzie Najwyższym? – "W takim razie ja też jestem sędzią stanu wojennego, bo odwołała mnie Rada Państwa 19 grudnia 1981 r., razem z ponad 20 innymi sędziami oraz nieznaną mi liczbą asesorów. Można więc powiedzieć, że w czasie stanu wojennego byłem sędzią. Ale liczy się przecież to, jak kto wtedy orzekał" – podkreślił w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej” prof. Adam Strzembosz, I prezes Sądu Najwyższego w latach 1990–1998.
– Nie wolno nikomu bezrefleksyjnie przyklejać łatki sędziego stanu wojennego. Owszem, byli sędziowie źli. Ale nie tylko. Na mój wniosek prezydent Komorowski nadał odznaczenia państwowe 12 sędziom, którzy w stanie wojennym orzekali w sprawach oskarżonych o naruszenie dekretu WRON i uniewinnili ich. To też są sędziowie stanu wojennego. Sądy działały przecież nawet w czasie okupacji. Sędziowie orzekali w sprawie przestępstw kryminalnych, alimentów i podobnych spraw – podkreślił prof. Strzembosz.
– Teraz chce się zdemolować Sąd Najwyższy. Ale to dziwna wybiórczość, bo przecież np. Jarosław Kaczyński pisał pracę doktorską u prof. Stanisława Ehrlicha, który wcześniej był oficerem politycznym na szczeblu brygady, czyli przełożonym niższych rangą oficerów politycznych – przypomniał prof. Strzembosz w "Rz".
– Krytykując SN po zmianie, krytykowana jest też sędzia Maria Teresa Romer, która przywróciła Jarosława Kaczyńskiego do pracy po tym, jak w stanie wojennym został zwolniony. Peerelowskie prawo przewidywało odwołanie do sędziego od takiej decyzji i sędzia Romer – jak wielu innych sędziów sądu pracy – w latach 80. uchylała takie decyzje – mówił.
Żurek zaznacza w rozmowie z naTemat, że mówienie o sędziach SN, którzy orzekali w stanie wojennym, bez podawania ich nazwisk, jest zwykłym szantażem.
– Jak słyszę, że premier Morawiecki porównuje mnie do sędziego z czasów rządów Vichy we Francji, albo mówi że jestem komunistycznym, resortowym dzieckiem, to odpowiem mu krótko: moi rodzice byli w "S”, ale nie działaczami tylko członkami. Mnie zaproponowano, gdy skończyłem studia prawnicze, żebym poszedł do centrali jednego z banków za dobre pieniądze, ale poszedłem na aplikację sądową, bo chciałem służyć państwu – zaznacza rzecznik KRS.
Polski sędzia ma średnio 36 lat
– Mój pradziadek zginął w wojnie z bolszewikami, dziadek był żołnierzem września, który uciekł z niewoli niemieckiej. Nikt z mojej rodziny nie należał do PZPR. Ja, jako nieletni, byłem w KPN, malowałem na murach i rozdawałem ulotki. Jak słyszę, że ktoś mnie porównuje do komunistycznego sędziego, to krew się we mnie burzy. Chciałbym zapytać premiera Morawieckiego, czy był "złotym dzieckiem", czy pracował ciężko dla Polski, bo to, co mówi, to są ohydne pomówienia – pyta w rozmowie z naTemat Żurek.
Tymczasem – choć jako społeczeństwo się starzejemy – statystyczny sędzia w naszym kraju ma 35-40 lat i jest kobietą. W polskim wymiarze sprawiedliwości pracuje około 10 tys. sędziów i statystycznie zostaje się nim w wieku 32-33 lat.