Nie mamy w Platformie satysfakcji z tego powodu. Jest nam po prostu przykro – mówi #TYLKONATEMAT Krzysztof Brejza, w ten sposób komentując fakt, iż Mateusz Kusznierewicz słono zapłacił za porzucenie wieloletniego poparcia dla PO na rzecz flirtu z "dobrą zmianą". Specjalista od tropienia afer w obozie władzy zapewnia nas, że teraz bierze na warsztat właśnie to, co dzieje się w PFN i wokół projektu "Polska 100".
Oczywiście, że tak. Wysłałem we wtorek kolejną interwencję do szefa PFN Macieja Świrskiego. I przypomniałem poprzednią, tę z połowy kwietnia. Wówczas pan Świrski poinformował mnie, że już kilkaset tysięcy złotych Fundacja przeznaczyła na prace przygotowawcze w ramach projektu "Polska 100". Teraz interesują mnie zobowiązania pomiędzy panem Kusznierewiczem a PFN. Interesuje mnie, jaki to dokładnie jacht był malowany w barwy projektu "Polska 100", za czyje pieniądze i jaka ekipa została wysłana do Francji.
Często o tym rozmawiacie w Platformie Obywatelskiej?
Tak, teraz mówimy o tym bardzo dużo. Aczkolwiek o PFN dyskutujemy gorąco od dobrego roku. Już wówczas wraz z Marcinem Kierwińskim sygnalizowaliśmy przecież, że to jest jedna wielka przepompownia kasy. Kasy drenowanej przez grupę działaczy PiS z portfeli Polaków poprzez różnego rodzaj spółki Skarbu Państwa. Bo de facto w różnego rodzaju opłatach - za prąd, za gaz czy paliwo – Polacy zrzucają się na głupią propagandę PiS.
Nie, nie mamy satysfakcji z tego powodu. Jest nam po prostu przykro. Przede wszystkim z powodu tego, że takie pomysły w ogóle powstały. Potężne publiczne pieniądze miały iść na promowanie Polski na oceanach, wśród mew, ryb i ptaków... To jakiś surrealizm! Za pieniądze, które mają iść na ten rejs, można byłoby zrobić świetną kampanię w mediach społecznościowych. Chociażby promując Polską w USA. Tylko do tego trzeba mieć fachowców, a nie PiS-iewiczów.
Ostatnio wylansował pan na Twitterze hashtag #CasaTravel, ale zdaje się, że nie chodzi o reklamę serbskiego biura podróży o tej nazwie...
Oj, nie miałem pojęcia, że mają w Serbii takie biuro. Nie chciałem nikogo skrzywdzić, ani promować...
Chodzi oczywiście o ujawnione informacje na temat lotów Beaty Szydło wojskowymi samolotami typu CASA. Wielu #CasaTravel wykorzystuje jednak do przypomnienia, że rządową flotą do domu chętnie latał także Donald Tusk.
Ilość lotów w wykonaniu obecnych ministrów i Beaty Szydło jest zatrważająca. Jest możliwość skorzystania z samolotów dla VIP-ów, budżet państwa ponosi koszty utrzymania tej floty, ale oni wykorzystują jeszcze samoloty wojskowe. I generują dodatkowe koszty. To ogromne kwoty, idące w wiele milionów złotych. W PiS traktują samoloty CASA jak podniebne taxi, a przy okazji odciągają pilotów wojskowych od zadań związanych z obronnością. To kolejny przykład arogancji tej władzy.
Za rządów PO takich przypadków nie było. Nikt nie naużywał samolotów wojskowych do prywatnego transportu. CASY wykorzystywane były przez MON i MSW do realizacji zadań, ale nie służyły poza pojedynczymi awaryjnymi przypadkami do transportu polityków poza pojedynczymi awaryjnymi przypadkami. Nigdy nikomu nie służyły do transportu do domu. A gdzie latają politycy PiS? W ujawnionych informacjach widzimy, że Mateusz Morawiecki lata do Wrocławia, czyli do domu. Beata Szydło lata do Krakowa, czyli do domu... I są jeszcze te loty Macierewicza. Nie wiadomo gdzie, z kim i po co.
Przede wszystkim spodziewam się odpowiedzi prawdziwych. A do tego działania zainspirował mnie popularny użytkownik Twittera, kryjący się pod nickiem "Bezczelny Lewak". On w kapitalny, prześmiewczy sposób konsekwentnie publikuje informacje o tym, ile czasu minęło od słynnego "audytu" i przypomina, że nadal nikomu nie postawiono zarzutów za rzekome nieprawidłowości.
Właśnie mijają dokładnie dwa lata od tej chucpy na mównicy sejmowej, którą zrobiła Beata Szydło i jej ówcześni ministrowie. To był stek bzdur, kłamstw i pomówień, a opozycja nawet nie mogła się do tych bardzo poważnych zrzutów odnieść. Później minęło tyle czasu i nic z tych zarzutów nie zostało. Nie ma żadnych śledztw, a tym bardziej wyroków.
Poza tym, zamierzmy sprawdzić, jak dokładnie ten ich "audyt" wyglądał. Bo na przykład już wiadomo, że w resorcie Piotra Glińskiego "audytowała" blisko związana z PiS Fundacja Republikańska. I wzięła za to 137 tys. zł. Znowu mamy przykład tego, że pieniądze poszły do "swojaków".
W PiS mówią, że fala aresztowań i wyroków w związku z "audytem" to kwestia czasu.
Ile można na to czekać? PiS chodzi tylko o gonienie króliczka, opowiadanie o „układach” i tworzenie teorii spiskowych. Ale skoro mowa o układach... Sam prezes Kaczyński opowiada chętnie o uwłaszczonych na majątku państwowym w czasie transformacji lat 90-tych. To ja zapraszam wszystkich do odwiedzenia adresu Al. Jerozolimskie 125. Tam stoi biurowiec spółki „Srebrna”, w którym Jarosław Kaczyński ma swoje biuro poselskie. A wszystko to majątek zawłaszczony od Skarbu Państwa przez otoczenie Kaczyńskiego, z którego żyje ono od lat.
Nikt się tak nie uwłaszczył i nikt nie stworzył takiego układu majątkowego w latach 90-tych, jak właśnie Kaczyński i jego ludzie. Mówimy o spółce o majątku ponad 100 mln zł, kontrolowaną przez sekretarkę prezesa i jego dwóch kierowców.
Próby odegrania się na politykach PO niewątpliwie są. W sekretarza generalnego PO uderzono w oparciu o pomówienia działacza PiS. Aresztowano go, choć zegarek, który Gawłowski miał dostać jako łapówkę, kupił wiele lat wcześniej. To dęta sprawa służąca tylko i wyłącznie upokorzeniu jakiegoś polityka opozycji. Władzy chodziło tylko o ten jeden obrazek z sześcioma panami, którzy w świetle kamer wyprowadzają zakutego w kajdanki Gawłowskiego.
Mając doświadczenie z lat 2005-2007, gdy widzę te obrazy, podchodzę do tego wszystkiego z dystansem. Podobnie zaczynała się przecież afera gruntowa, którą uderzono w Andrzeja Leppera, a potem zakończyła się ona zarzutami wobec panów Kamińskiego i Wąsika, nieprawomocnym wyrokiem i skandalicznym ułaskawieniem przez prezydenta Dudę. Uważam, że sprawę Gawłowskiego powinien rozstrzygnąć niezależny od polityków sąd.
Czyli Gawłowski nie może liczyć na to, że będziecie go bronili, na przykład poprzez protesty pod aresztem, czy presję polityczną wywieraną na rządzących? To wydawałoby się przecież naturalne w sytuacji, w której wierzylibyście w całkowitą niewinność kolegi.
Uważam, że tę sprawę powinny rozpatrzeć niezależne sąd i prokuratura. Niestety, ciąży nad tym wszystkim polityczna prokuratura Zbigniewa Ziobry. Jestem pewien, że ta Stanisław Gawłowski jest poddany nagonce politycznej i ta sprawa jest skrajnie upolityczniona.
Czyli mam rozumieć, że idziecie utartą przez Donalda Tuska drogą i ten, kto popadł w kłopoty, jest odstawiany na boczny tor?
To nie tak. Jesteśmy z nim cały czas. Posłowie PO byli w Szczecinie. Pojechał tam zarząd partii. Monitorujemy stale tę sprawę.
W "Do Rzeczy" pojawił się ciekawy artykuł z wypowiedziami otoczenia Beaty Szydło, w którym spekuluje się, że wybuch afery z nagrodami był wynikiem spisku przeciwko byłej premier. Miał pan inspiratorów w PiS?
To jest bzdura! Absolutna bzdura! (śmiech). To świadectwo paranoi politycznej panującej w PiS. Nawet w tym, że zbudowali sobie system drugich pensji i doili budżet państwa, doszukują się drugiego dna. Nie przyszło im do głowy, że poseł opozycji może sam zacząć o coś takiego dopytywać?
A tak naprawdę sprawa jest prozaiczna. Pierwszy pytał o te nagrody redaktor Sylwester Ruszkiewicz, ale nie chciano mu udzielić informacji, więc przejąłem tę sprawę i skorzystałem z możliwości, które ma poseł. Ot, cały spisek! Żadnej siły tajemnej tu nie było. No może poza tym, że tajną siłą sprawczą tego wszystkiego stała się ta wielka pazerność PiS.
Odpowiadał pan już kilka razy na podobne pytania, ale ja je powtórzę... Nie przestraszył się pan jeszcze?
Strach z maską PiS ma wielkie oczy. Ostatnią rzeczą, którą czuję przy odsłanianiu ich afer, ich zachłanności pazerności są jakiekolwiek obawy. Byłem w tzw. komisji naciskowej i pamiętam ich rządy z lat 2005-2007. To jest ekipa nie tylko pazerna, ale i partacka. Oni wykładają się na własnych błędach. Nie można się więc bać. Trzeba konsekwentnie działać i odkrywać prawdę.