
To było drugie posiedzenie sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka w tej kadencji. Pierwsze - to była formalność. Poprowadził je wicemarszałek Ryszard Terlecki, wybrano na nim prezydium komisji i tyle. Drugie posiedzenie poprowadził już nowo wybrany przewodniczący Marek Ast i - co tu dużo opowiadać - dał popis.
Jak wskazuje posłanka Koalicji Obywatelskiej Kamila Gasiuk-Pihowicz, w Stanach Zjednoczonych przesłuchania kandydatów na równie wysokie stanowiska w wymiarze sprawiedliwości trwają czasem i po parę dni – aby kongresmeni mieli czas zapoznać się z ich życiorysem, kwalifikacjami, poglądami.
Przewodniczący Marek Ast poprowadził wszystko tak, że całość załatwił w dwie godziny. I to bez dopuszczenia do prezentacji opinii prawnych, ograniczając czas zadawania pytania do jednej minuty, wyłączając posłom opozycji mikrofony, a gdy kandydatka PiS na sędziego TK wyraźnie zaczęła się kompromitować, zamykając jakąkolwiek dyskusję.
Najbardziej kuriozalny był powód poddania pod głosowanie wniosku o zakończenie dyskusji. Gdy do krzyczącej na posłów Krystyny Pawłowicz wiceprzewodnicząca Gasiuk-Pihowicz zwróciła się: "Spokojnie, bez krzyków...", Marek Ast wyłączył jej mikrofon. Pawłowicz nie dokończyła odpowiadania na pytania, Piotrowicz nawet nie zaczął, zaś oboje otrzymali pozytywne rekomendacje.
Niektórzy mogli być zaskoczeni zachowaniem przewodniczącego Asta, uchodzącego raczej za osobę spokojniejszą niż poprzedni szef komisji sprawiedliwości. Wystarczy jednak prześledzić jego polityczną karierę, aby dojść do wniosku, że Marek Ast jest jednym z najwierniejszych żołnierzy Jarosława Kaczyńskiego i dla partii gotów jest zrobić wiele.
Różnorakie sejmowe wydarzenia pokazały, że Marek Ast raczej nie zastanawia się "dlaczego", tylko wykonuje to, co nakaże partia. Tak było choćby tuż przed samym środowym posiedzeniem komisji, gdy potwierdzał, że PiS wycofał kandydaturę Roberta Jastrzębskiego do TK. Z rozbrajającą szczerością przyznawał, że nie wie dlaczego, bo to dobry kandydat, ale widać takie są ustalenia w partii i już.
Kompromitacja nie zablokowała jednak kariery posła Asta. Gorliwie pracował w komisji sprawiedliwości jako zwykły poseł, ucząc się od mistrza Stanisława Piotrowicza. Ot, czasem zdarzało mu się na posiedzeniach oglądać na tablecie mecz, ale cóż się dziwić – po co się angażować, skoro wystarczy w odpowiednim momencie unieść rękę w głosowaniu. Bo przecież i tak wynik był do przewidzenia.
Tuż po wyborach został zapytany przez dziennikarza zielonogórskiej "Gazety Wyborczej" o stan demokracji pod rządami PiS. Druga część wypowiedzi posła Marka Asta zabrzmiała niezmiernie wymownie.
Proszę się nie martwić o demokrację, w Polsce ma się bardzo dobrze. Z demokracją u nas wszystko w porządku. Polaków przede wszystkim interesuje, czy będziemy mieli wzrost gospodarczy, czy będą utrzymane programy socjalne. Więc zwycięstwo PiS oznacza dokładnie to, co zapowiadaliśmy. Że będzie trójka Kaczyńskiego i piątka Morawieckiego. Nie wycofamy się.