
W oczach Kościoła, pamiętajmy, ideałem kobiety jest Maryja, czyli jednocześnie dziewica i matka, biologicznie niemożliwy fantazmat łączący czystość i poświęcanie się dla innych. Na jego drugim biegunie jest Ewa, samolubna kusicielka, nieposłuszna i pragnąca wiedzy.
Kontrola urodzeń jest prawie tak stara jak cywilizacja. Już w najstarszych medycznych papirusach egipskich pojawiają się antykoncepcja i aborcja. Proponowane metody były raczej średnio skuteczne, ale na pewno odzwierciedlały istnienie potrzeby kontrolowania płodności.
Aborcja embriopatologiczna została przechrzczona na "eugeniczną" – eugenika to, wiadomo, Hitler – a posłowie i posłanki na debatach zaczęli machać zdjęciami uśmiechniętych dzieci z zespołem Downa. I jakoś nie śpieszyli się do pokazywania zdjęć akranii, czyli bezczaszkowia, cyklopii, narządów wewnętrznych na wierzchu czy letalnych zespołów Patau czy Edwardsa, znacznie częstszych przyczyn wskazań do aborcji embriopatologicznej. Bo łatwiej zorganizować kampanię antyaborcyjną wokół dzieci z zespołem Downa, niż powiedzieć wprost: "sorry, kobiety, macie rodzić, niezależnie od tego, czy dziecko zaraz umrze, czy nie".
Co do syndromu postaborcyjnego, to po pierwsze nie ma go w klasyfikacji chorób psychicznych, a po drugie, sam pomysł jest niesamowicie protekcjonalny. Zakażmy aborcji, żeby te głupie kobiety, które nie potrafią podjąć racjonalnych decyzji, nie robiły sobie krzywdy. Rozumiem, że mając w domu dwuletnie dziecko, zabezpieczamy wszystkie gniazdka, ale tutaj mówimy o dorosłych osobach. A dorosłość wiąże się z ponoszeniem konsekwencji. Tak, są, choć w mniejszości, kobiety, które żałują aborcji – ale są też te, które żałują macierzyństwa. A jakoś nikt nie postuluje obligatoryjnej sterylizacji.