nt_logo

Pobita, zgwałcona, wyrzucona przez balkon? Psycholożka o reakcjach na dramat Polki w Turcji

Anna Dryjańska

04 sierpnia 2022, 14:00 · 6 minut czytania
Tureccy internauci są oburzeni przemocą wobec 22-letniej Marceliny, która przyjechała na urlop do Bodrum. Według tureckiej policji kobieta miała zostać pobita, zgwałcona i wyrzucona przez balkon, a policja aresztowała podejrzewanego o te przestępstwa Polaka. Turcy chcą wyzwać go na solo i cytują Koran. Reakcje na dramat młodej kobiet komentuje dla naTemat.pl psycholożka Marta Abramowicz, autorka książki "Zakonnice odchodzą po cichu".


Pobita, zgwałcona, wyrzucona przez balkon? Psycholożka o reakcjach na dramat Polki w Turcji

Anna Dryjańska
04 sierpnia 2022, 14:00 • 1 minuta czytania
Tureccy internauci są oburzeni przemocą wobec 22-letniej Marceliny, która przyjechała na urlop do Bodrum. Według tureckiej policji kobieta miała zostać pobita, zgwałcona i wyrzucona przez balkon, a policja aresztowała podejrzewanego o te przestępstwa Polaka. Turcy chcą wyzwać go na solo i cytują Koran. Reakcje na dramat młodej kobiet komentuje dla naTemat.pl psycholożka Marta Abramowicz, autorka książki "Zakonnice odchodzą po cichu".
22-letnia Marcelina z Rybnika została zgwałcona i wyrzucona przez balkon podczas wakacji w Turcji. Policja podejrzewa jej chłopaka, również obywatela Polski. fot. zrzutka.pl
  • Trwa zbiórka na leczenie 22-letniej Marceliny z Rybnika
  • Podczas wakacji w Turcji kobieta doznała ciężkich obrażeń
  • Turecka policja zatrzymała 26-letniego Polaka podejrzewanego pobicie, zgwałcenie i wyrzucenie kobiety przez balkon. To chłopak Marceliny

Anna Dryjańska: Dziwi panią, że tureccy internauci, oburzeni atakiem na 22-letnią Marcelinę, cytują Koran?

Marta Abramowicz: Łatwo można sobie wyobrazić, że w analogicznym przypadku – gdyby Turczynka została zaatakowana przez Turka w Polsce – niektórzy polscy internauci cytowaliby Biblię. 

Byłabym jednak ostrożna z powoływaniem się na święte księgi, ponieważ religie mają charakter patriarchalny i przedstawiają kobietę jako służebnicę mężczyzny. 

Wystarczy zwykła, intuicyjna moralność. Chodzi o złotą zasadę "nie rób drugiemu, co tobie niemiłe".

Wśród miejscowych pojawiły się też opinie, że do Turcji przyjeżdża patologia, która podczas wakacji pozwala sobie na nieakceptowalne zachowania.

Tego typu komentarze świadczą o uprzedzeniach. W ksenofobicznej – nieprawdziwej – narracji, my jesteśmy idealni, a wszelkie problemy przynoszą obcy. Z tej perspektywy to inni są dzikusami, którzy stosują przemoc wobec kobiet, bo przecież u nas coś takiego jest nie do pomyślenia. 

A smutna prawda jest taka, że mężczyźni stosują przemoc wobec kobiet i w Polsce, i w Turcji. W obu krajach kobiety nie mają równych praw.

Co nam daje takie spychanie problemu na innych?

Reguluje nasze emocje i poprawia nam samopoczucie. Gdy czytamy o aktach okrucieństwa, przeżywamy silne uczucia, szukamy sposobu na to, by się uspokoić, jakoś wytłumaczyć sobie sytuację. Dzięki opowieści o złych obcych możemy uwierzyć, że jesteśmy bezpieczni i lepsi, bo rzekomo lepiej traktujemy kobiety. Jesteśmy wtedy dumni z tego, że stoimy po dobrej stronie mocy. 

Problem w tym, że takie wyobrażenie jest kompletnie oderwane od rzeczywistości. Nie ma kraju, w którym kobiety nie byłyby ofiarami przemocy ze względu na płeć. Są różnice w skali, formie i reakcji organów ścigania, ale nikt nie może powiedzieć, że u niego, u niej, sprawa jest załatwiona.

Pojawiły się też wezwania Turków, by Polak, który jest podejrzewany o skrzywdzenie Marceliny, pokazał im, mężczyznom, jaki jest silny.

To klasyczna reakcja w ramach kultury macho. Kobieta jest w niej służebnicą mężczyzny, de facto jego własnością, ale to nie znaczy, że każdy mężczyzna może ją skrzywdzić w dowolny sposób. Jeśli podniesie rękę na kobietę w nieusprawiedliwiony – według tych zasad – sposób, to inni mężczyźni są gotowi do tego, by wymierzyć mu karę. 

Poczytałam polskie komentarze. Obok wyrazów współczucia i życzeń powrotu do zdrowia pojawiają się opinie, że Marcelina fatalnie wybrała sobie faceta i że niepotrzebnie z nim gdziekolwiek wyjeżdżała. 

To szukanie winy w kobiecie, która ma odpowiadać za wszystkie złe rzeczy, które ją spotykają. Widać w tym głęboką spuściznę religijną, postrzeganie kobiety jako kusicielki, która sprowadza mężczyznę na złą drogę. W ten sposób po cichu zdejmuje się odpowiedzialność z mężczyzn. 

Podobne wpisy pojawiają się przecież w kontekście informacji o gwałcie czy innych form przemocy wobec kobiet. Niestety nadal często debatujemy o tym, jak krótka była spódniczka, zamiast o tym, dlaczego mężczyzna śmiał tknąć kobietę bez jej zgody. Obwinianie ofiary nadal ma się dobrze.

Takie wpisy zamieszczają także kobiety. Dlaczego?

To pomaga im radzić sobie z emocjami, lękiem i złością. Według ustaleń policji najpierw sprawca pobił, potem zgwałcił kobietę, a na końcu wyrzucił ją przez balkon z trzeciego piętra. To porażające okrucieństwo, które w oczywisty sposób wywołuje w kobietach wielki niepokój.

Myśl, że mnie może spotkać to samo?

Tak. Dlatego kobiety wolą się łudzić, że ofiara takiego ataku musiała zrobić jakiś błąd, którego one nigdy by nie popełniły. W ten sposób stwarzają sobie iluzję, że jeśli tylko będą przestrzegać zasad, to dadzą radę uchronić się przed przemocą. A jeśli którejś się nie udało? Najwyraźniej nie była wystarczająco zapobiegliwa.

Mogła nie wychodzić po zmroku. Mogła nosić ubranie bardziej zakrywające ciało. Mogła nie wchodzić w związek. Mogła nie biegać po lesie. Mogła przezorniej wybrać miejsce pracy. Mogła…

Przecież nie ma zestawu reguł, których przestrzeganie sprawi, że kobieta na 100 proc. nie doświadczy przemocy. Przede wszystkim sprawcami najczęściej są bliscy kobiety, w tym ojcowie, bracia, dziadkowie. Do tego mężczyźni potrafią napastować seksualnie kobiety wszędzie – z karetką pogotowia włącznie.

Zgadza się. Ale ta świadomość powoduje, że wpadasz w bezradność. To stan, który bardzo trudno udźwignąć. Dlatego część kobiet obwinia inne kobiety. 

Ten mechanizm jest zrozumiały psychologicznie, ale jego konsekwencje społeczne znowu uderzają w kobiety. Zamiast dyskutować o sprawcach i o tym, jak reagować na naruszanie kobiecych granic, żyjemy ułudą, że nas, naszych córek, przyjaciółek, przemoc nie spotka. 

A potem spotyka. Choć robiłyśmy wszystko, aby np. nie zostać sam na sam z mężczyzną w jednym pomieszczeniu albo wracałyśmy z kluczami w ręku. 

To znaczące, że mężczyźni, którzy słyszą o tych powszechnych przecież kobiecych taktykach, zwykle są zdumieni tym, że kobiety żyją w takiej opresji. Nie mieści im się w głowie, że są tak przyzwyczajone do poczucia zagrożenia, że te sposoby na to, by się zabezpieczyć, weszły im w krew i kształtują codzienne życie.

Część mężczyzn wręcz buntuje się przeciwko temu, by przyjąć to do wiadomości. Wolą oszukiwać się, że problemem są pojedynczy "zwyrodnialcy", najlepiej cudzoziemcy. Inaczej nieuchronnie musieliby przyjrzeć się sobie, swoim przyjaciołom, współpracownikom, zastanowić się, jak oni wpasowują się w ten krzywdzący kobiety system.

Czy poza ksenofobią i samooszukiwaniem istnieje jakiś konstruktywny sposób na odniesienie się do takich przerażających sytuacji, jak ta, w której znalazła się Marcelina?

Konstruktywna jest zmiana kultury patriarchalnej na partnerską: taką, w której kobiety i mężczyźni mają równe prawa, szanse i obowiązki. W której kobieta nie jest służebnicą mężczyzny ani tym bardziej własnością, tylko pełnoprawną osobą. 

Ta zmiana już powoli zachodzi, choć obecna ekipa rządząca robi wszystko, by zakonserwować podległy status kobiet. Chodzi nie tylko o przymus rodzenia w sytuacji niechcianej ciąży, ale i o przemocową edukację dziewcząt i chłopców w duchu stereotypów. To od tego przecież się zaczyna.

Oczywiście są szkoły wyjątkowe, które pracują nad tym, by tworzyć atmosferę, w której dzieci nie muszą się bać, ale generalnie w systemie edukacji dominuje kult siły. 

Uczennice i uczniowie nie mogą być sobą – wszyscy mają być spod jednej, narodowo-katolickiej sztancy. Jeśli ktoś się wyróżnia, to obrywa – także wtedy, gdy nie nagina się do stereotypów płciowych.

Szkoła, w której rządzi przemoc, staje się de facto szkołą przetrwania i udawania. Dzieci szybko przekonują się, że aby przetrwać w tym hierarchicznym świecie, muszą wywalczyć sobie pozycję i maskować swoje indywidualne cechy. 

Błędne koło się zamyka.

Edukacja seksualna, która mogłaby zredukować przemoc chłopców, a później mężczyzn, wobec dziewczyn i kobiet, jest religijnym tabu. Nie uczy się chłopaków, na czym polega partnerska relacja z dziewczyną. 

Wiedzę o relacjach damsko-męskich chłopcy czerpią więc z filmów pornograficznych w internecie, a potem, w prawdziwym życiu, mają trudności z nawiązywaniem kontaktów. Dowodzą tego m.in. wieloletnie badania prof. Philipa Zimbardo.

"Zmiana kultury patriarchalnej" to zadanie dla całych społeczeństw na pokolenia. Miałam na myśli to, co może zrobić każda i każdy z nas, by poradzić sobie poczuciem bezradności, gdy czytamy o takich sytuacjach, jak Marceliny z Rybnika. 

Radzimy sobie z tym na różne sposoby. Niektórzy ograniczają dopływ niepokojących informacji, którymi jesteśmy zalewami. Warto wiedzieć, co się dzieje, ale nie trzeba znać każdego makabrycznego szczegółu każdej sprawy. Raz na jakiś czas dobrze odciąć się od internetu, telewizji, zadbać o higienę psychiczną po to, aby nie ogarniało nas poczucie bezradności.

Druga sprawa to podjęcie działań na mikroskalę. Fajnie jest zrobić coś, co da nam poczucie sprawczości i popchnie sprawę do przodu. Anja Rubik uruchomiła na przykład inicjatywę #SexEdPL, by edukować młodzież i rodziców w sprawie kwestii dotyczących seksualności. Oczywiście nie każdy od razu musi pisać książki i zakładać fundację. To mogą być inne, małe działania. Chodzi o to, by skoncentrować się na czymś pozytywnym, nie dać się przytłoczyć. 

Inspirujący jest dla mnie przykład osób działających w organizacji We Are Church Ireland (My Jesteśmy Kościołem Irlandia). Spędziłam z nimi trochę czasu, zbierając materiały do nowej książki. To katolicy, którzy chcą podążać za Jezusem i oddolnie wykorzeniać uprzedzenia z Kościoła – między innymi znieść religijną dyskryminację kobiet i osób LGBT

Brzmi jak ogromne pole do odczuwania bezradności. 

Oni też ją odczuwają, ale znaleźli sposób na to, by trzymać ją w ryzach. 20 procent swojej aktywności inwestują w zmienianie Kościoła jako instytucji, a 80 procent poświęcają na tworzenie sobie i innym takiej wspólnoty, jaką chcieliby, by był cały Kościół. Nie pogrążają się we frustracji, nie paraliżuje ich bezradność – akceptują to, że nie mają nad wszystkim kontroli i zaczynają wprowadzać małe zmiany wokół siebie. 

Nikt z nas nie ma czarodziejskiej różdżki i nie może sprawić, by straszne rzeczy się nie działy. Uświadomiła nam to dobitnie choćby wojna w Ukrainie. Nie mamy kontroli nad wszystkim, ale mamy wybór jak reagować na to, co budzi nasze przerażenie, oburzenie, sprzeciw. 

Możemy się oszukiwać albo tonąć w negatywnych myślach, ale możemy też coś zrobić, nawet jeśli będzie to coś małego. Zmiana społeczna jest przecież synergią działań pojedynczych ludzi.