Właściwa osoba w niewłaściwym czasie – tymi słowami można określić pokrótce fabułę filmu "Mój policjant", który zabiera nas na wyspy brytyjskie lat 50. ubiegłego wieku, kiedy miłość między dwoma mężczyznami była karana. Tytuł wzrusza do łez i toruje sobie drogę do Oscara. I bynajmniej nie chodzi tu o występ Harry'ego Stylesa czy Emmy Corrin.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Mój policjant" ("My Policeman") w reżyserii Michaela Grandage'a to melodramat na podstawie powieści autorstwa Bethan Roberts, która opowiada historię miłości dwóch gejów w latach 50. w Wielkiej Brytanii.
Film dzieli się na dwie linie czasowe: młodszych bohaterów odgrywają Emma Corrin ("The Crown"), Harry Styles ("Nie martw się kochanie"), David Dawson ("Upadek królestwa"), zaś starszych Gina McKee ("Notting Hill"), Linus Roache ("Wikingowie") i Rupert Everett ("Mój chłopak się żeni").
Everett zasługuje na Oscara za rolę Patricka Hazlewooda. Styles natomiast powinien odpuścić sobie aktorstwo (nie zdziwimy się, jeśli za rolę Toma dostanie nominację do Złotej Maliny). Corrin również nie zachwyca, gdyż stale gra księżną Dianę.
Tekst zawiera spoilery dotyczące filmy "Mój policjant". Użyto w nim także dukaizmów - Emma Corrin jest osobą niebinarną.
O czym jest film "Mój policjant"?
Tom Burgess i Marion Taylor są małżeństwem od kilkudziesięciu lat. On – były policjant, ona – emerytowana nauczycielka. Na pierwszy rzut oka zdawałoby się, że ich związek jest szczęśliwy. Niestety parę dręczą błędy z przyszłości; decyzje, które za młodu podjęli pod wpływem strachu.
Żona, chcąc uspokoić swoje sumienie, zaprasza do domu Patricka Hazlewooda, dawnego kuratora muzeum, który niedawno przeszedł rozległy udar. Wspomnienia sprzed kilku dekad stają się coraz żywsze. Marion cofa się myślami do lat 50., kiedy związała się z Tomem i odkryła głęboko skrywany przez niego sekret. Ich małżeństwo od zawsze składało się nie z dwóch, a trzech osób.
"Mój policjant" i morze łez (RECENZJA)
"Mój policjant" to adaptacja powieści oksfordzkiej pisarki Bethan Roberts, która wydała książkę o tym samym tytule w 2012 roku. Dzieło w reżyserii Michaela Grandage'a ("Geniusz") w dość wierny sposób oddaje klimat romansu, choć wprowadził do niego kilka subtelnych, aczkolwiek dla spostrzegawczego czytelnika widocznych, zmian.
Przede wszystkim ukazał w lepszym świetle postać Marion i jej relację z mężem, który – jak sam zresztą mówi – kochał ją, lecz prawdziwą miłością darzył Patricka. W oryginale w sercu tytułowego policjanta było miejsce tylko dla jednej osoby i nie była nią jego żona.
Film Grandage'a dzieli się na dwie linie czasowe, które zwinnie przeplatają się ze sobą. Na ekranie widzimy kolorową przeszłość, czyli Brighton w 1957 roku, oraz mglistą teraźniejszość, która rozgrywa się w położonym na południowym wschodzie Peacehaven. Po przyjeździe Patricka Marion zaczyna czytać jego dziennik, co stanowi ładną klamrę między obecnymi czasami, a dawnymi dziejami.
Scenariusz poprowadzono tak, by wzbudzał u odbiorcy jak najwięcej współczucia wobec każdego z bohaterów (niezależnie od tego, jakie grzechy popełnili). Portret Marion, którą na przemian grają Gina McKee ("Notting Hill") orazEmma Corrin ("The Crown"), w porównaniu z innymi postaciami jest najbardziej wnikliwy i nieoczywisty. Pod koniec filmu kobietę można znienawidzić, jednak twórcy sprytnie przypominają nam o tle historycznym oraz fabularnym dzieła, tym samym usprawiedliwiając poniekąd jej czyny.
Fabuła rozgrywa się w czasach, w których homoseksualizm był nielegalny w Wielkiej Brytanii, a funkcjonariusze policji zatrzymywali każdą osobę podejrzaną o – jak to ujmowano – "perwersje". Dopiero w 1967 roku, czyli dekadę po wydarzeniach "z przeszłości" ukazanych w filmie, brytyjski parlament przyjął ustawę depenalizującą stosunki homoseksualne między mężczyznami. Akt zatwierdziła sama królowa Elżbieta II.
Tom, w którego wciela się Linus Roache ("Wikingowie") i Harry Styles ("Nie martw się kochanie"), od początku i aż do końca filmu jawi się jako ofiara systemu. Zamyka się w sobie, ukrywa przed światem swoje prawdziwe "ja"; z całej trójki (w tym Marion i Patricka) ma najłagodniejszą naturę, niemalże niewinną.
Natomiast Patrick, którego bezbłędnie odegrali Rupert Everett ("Mój chłopak się żeni") i David Dawson ("Upadek królestwa"), to postać enigmatyczna, pełniąca funkcję przewodnika dla Toma. Dzięki niemu młody policjant zaczyna rozumieć, czym jest miłość. Zaczyna pojmować, że niesie ona ze sobą zarówno radość, jak i ból.
"Mój policjant" trzyma w napięciu i porusza do łez tak, jak w 2008 roku robiła to "Pokuta" Joe Wrighta, a w 1997 roku "Angielski Pacjent" Anthony'ego Minghelli. Muzyka Stevena Price'a ("Grawitacja" i "Ostatniej nocy w Soho", kadry, a także symbolika, która staje się nieodłącznym elementem scenariusza (m.in. wątek Wenecji lub pomnika poświęconego poległym żołnierzom z Indii w czasie I wojny światowej), przygotowują widza na nieuchronną tragedię. Na szczęście finał filmu przynosi odbiorcom ulgę, mimo że ma słodko-gorzki posmak.
Everett powinien dostać Oscara, a Styles powinien zrezygnować z aktorstwa
Pod względem aktorstwa "Mój policjant" jest bardzo nierównym filmem. Z jednej strony mamy znakomitych McKee, Roache'a i Everetta, który za rolę Patricka zasługuje przynajmniej na nominację do Oscara w kategorii najlepszego aktora drugoplanowego; z drugiej zaś dobrego Dawsona, Corrin, któru gra jedną twarzą i nie może wyjść z roli księżnej Diany, a także miałkiego Stylesa.
Muzyk i były członek One Direction wypada nijako w porównaniu z resztą obsady. Należy jednak przyznać, że dzięki niemu więcej osób mogło dostrzec tę produkcję. Gdyby Stylesa zabrakło w obsadzie "Mojego policjanta", film pewnie nie cieszyłby się zbyt dużą oglądalnością.
W swoich recenzjach zagraniczni krytycy oceniają negatywnie film właśnie przez pryzmat gry aktorskiej Stylesa, co moim zdaniem jest sporą przesadą. Artysta nie gra aż tak źle – jest po prostu żółtodziobem, któremu brakuje warsztatu.
Jego obecność na ekranie nie powinna definiować "Mojego policjanta", gdyż w towarzystwie bardziej doświadczonych aktorów kwestia braku talentu aktorskiego Stylesa schodzi na dalszy plan. Dialogów w stylu Tommy'ego Wiseau z "The Room" jest w dziele Grandage'a naprawdę mało. Niemniej piosenkarz powinien zastanowić się, czy warto łączyć karierę muzyczną z karierą filmową. Ta pierwsza wychodzi mu zdecydowanie lepiej niż ta druga.
Chciałabym zobaczyć "Mojego policjanta" wśród przyszłorocznych nominacji do najważniejszych nagród kinowych. Sądzę, że Everett jest na dobrej drodze, by sięgnąć po swoją pierwszą statuetkę Amerykańskiej Akademii Wiedzy i Sztuki Filmowej. Zasłużył na nią, ponieważ takich ról się nie zapomina.
Jeśli chodzi o Stylesa, nie zdziwię się, jeśli zostanie nominowany do Złotej Maliny za tę produkcję i za "Don't Worry Darling" w reżyserii Olivii Wilde.
"Mój policjant" to pod wieloma względami piękny film niosący ze sobą ważne przesłanie. Seans z nim skończy się na zużyciu całego opakowania chusteczek. Jest autentyczny, smutny i cholernie wzruszający. Na taki romans warto było czekać.